Winne the book

Duchy w winie

Zmory istnieją. Najbardziej realne są te w naszej wyobraźni. Paradoks? Ależ skąd! Kiedy baliście się bardziej – podczas seansu Koszmaru z ulicy Wiązów czy potem, kiedy już leżeliście w łóżku i walczyliście z opadającymi powiekami? Czy podczas wakacji pod namiotem nigdy nie sprawdzaliście w kalendarzu, czy przypadkiem nie wypada właśnie piątek trzynastego? A czy widok klauna nie budzi w Was choć odrobiny strachu? 

Duchy istnieją. I jest na to mnóstwo dowodów. Choćby w książce O duchach opowieści prawdziwe. To bardzo stara pozycja, ale prawdę o duchach można przecież poznać tylko z pomocą wiekowych wydawnictw – z podręczników czarnej magii czy ksiąg tajemnych zaklęć. Sama historia powstania tomu jest zajmująca. Ukazał się w Wydawnictwie „Iskry” w 1977 roku. W jego powstaniu wzięło udział ponad czterdziestu tłumaczy, korektorów i redaktorów, którzy opracowali teksty ponad dwudziestu zagranicznych autorów. Wśród pisarzy, których opowiadania w nim zamieszczono, znajdziemy znanych, m.in. Edgara Allana Poe, Charlesa Dickensa, Oscara Wilde’a, Brama Stokera i Rudyarda Kiplinga. Książka zawiera mrożące krew w żyłach teksty twórców piszących po: angielsku, francusku, hiszpańsku, niemiecku, czesku, rumuńsku, rosyjsku, węgiersku i japońsku. Ale najbardziej niesamowite (choć prawdziwe) jest to, że żadna z osób pracujących przy jej wydaniu nie wzięła za swoją pracę ani złotówki. Dochód z książki stanowił bowiem cegiełkę na odbudowę Zamku Królewskiego. Wszyscy twórcy wymienieni na końcu tomu – antologiści, tłumacze, redaktorzy, graficy i korektorzy – przekazali swoje honoraria na szczytny cel.

Wydaje się zresztą, że rodzaj literatury wybrano doskonale, w końcu Zamek Królewski nie jest pozbawiony swojej duchowej historii. Podczas insurekcji kościuszkowskiej Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu ukazała się w oknie Biała Dama i orzekła, że klęska powstania jest jego winą . Ta sama zjawa nawiedziła także dwa wieki później prezydenta Ignacego Mościckiego. W zamkowych komnatach pojawiały się podobno także duchy Barbary Radziwiłłówny i mistrza Twardowskiego.

Co przynosi sama książka? Dwadzieścia dziewięć opowiadań o niewytłumaczalnych zjawiskach. Ale, zaznaczmy, nie są to krwawe historie w stylu Mastertona czy Kinga. To opowiedziane pięknym językiem historie retro. Słowem – klasyki gatunku.

„W nogach łóżka stała jakaś postać w białej, dopasowanej sukni, zabrudzonej ziemią i błotem. Wpatrywała się we mnie, nachylona, a ja poznałem twarz z portretu! Zapadła znowu ciemność, czarna jak smoła. Grzmot przestał huczeć, w grobowej ciszy doszedł mnie lekki szelest i, co gorsza, poczułem trupią woń rozkładu. Czyjaś ręka oparła mi się na ramieniu, tuż nad uchem usłyszałem dyszący, przyspieszony oddech. Wiedziałem, że nie jest to istota z krwi i kości, choć odczuwałem ją wszystkimi zmysłami: jak gdyby po opuszczeniu ciała miała moc pojawiania się ludziom” (s. 189).

Na dodatek strony tej książki pachną starością i, choć nie było to pewnie zamierzeniem twórców, po latach dodało to uroku. Można więc czytać i wąchać, a wszystko pasuje do siebie idealnie. I jest przez to jeszcze bardziej strasznie. Ja truchleję przy tej lekturze niezmiennie, odkąd przeczytałem ją po raz pierwszy trzydzieści lat temu. Tym bardziej, że potem kuzyn straszył mnie nocą drapaniem w drzwi mojego pokoju. Brrr… Żeby nie umrzeć ze strachu, posłuchałem wtedy wielkiego Edgara Alana Poe:

„Trzeba jednakże powiedzieć, że posępne zastępy upiornych przewidzeń nie mogą być traktowane jako wyłączny twór fantazji. Ale musimy je pokonać. Lub sami zginiemy!” (s. 12).

Stare zamczyska, krypty, cmentarze, groby – to wszystko znajdziecie w opowieściach prawdziwych o duchach. Ale przecież pod ziemią, gdzie grzebie się zmarłych, których dusze potem błąkają się po świecie, panują idealne warunki do dojrzewania wina. Najdłuższe piwnice z winami znajdują się w Mołdawii. Żeby je zwiedzić, potrzebny jest samochód, mają bowiem ponad sto kilometrów długości. Na Węgrzech, w regionie Tokaj, w winnicy Kereskedöház także znajdują się piwnice godne obejrzenia. Przechowywane są w nich butelki szlachetnego tokaju. Jeśli znajdziecie się w miejscowości Szegi, zajrzyjcie tam, bo wielopoziomowy podziemny labirynt korytarzy i galerii robi duże wrażenie. Zgromadzono tam prawie 30 tysięcy butelek, z których najstarsze mają prawie sto lat. Na Węgrzech wino leży w kryptach, za to w Portugalii zakopuje się je w ziemi jak trumny z ciałami zmarłych.

Źródło grafiki: vinhodosmortos.com

To prawdziwa historia sięgająca okresu napoleońskiego. Kiedy na początku XIX wieku cesarz Francji pokonywał kolejnych przeciwników i zajmował sąsiadujące z jego państwem kraje, Portugalia już słynęła z win. Zwłaszcza północna i środkowa. Dlatego Portugalczycy postanowili przywitać wojska najeźdźcy pustymi rękami. A precyzyjnie – pustymi spichlerzami, magazynami i piwnicami. Władze nakazały zniszczyć lub ukryć zapasy. Butelki zakopano więc w ziemi, gdzie przeleżały kilka miesięcy. Po tym czasie okazało się, że warunki, w jakich się znalazły – stała temperatura i wilgotność, brak dostępu światła – uczyniły trunek jeszcze lepszym. Złagodniał, a aromat i smak nabrały głębi. Bukiet Vinho dos Mortos (Wina Zmarłych) jako pierwsi poznali mieszkańcy wsi Boticas w regionie Trás-os-Montes na północnym wschodzie Portugalii.

Dwieście lat po tym wydarzeniu, w 2008 roku trafiła do sklepów marka Vinho dos Mortos z hasłem reklamowym: „Napoleonie, tego wina nie piłeś!”. Wytworzono je z winogron szczepów: alvarelho, bastardo, malvasia fina, tinta carvalha i tinta coimbra, z których większość to gatunki miejscowe. Ale może to jest właśnie przepis na sukces tego wina? Najpewniej tak, bo nie oferuje nadzwyczajnego aromatu i smaku. W bukiecie da się wyczuć czerwone owoce z przewagą porzeczek i jeżyn. Ma smak lokalnego młodego wina z delikatnymi bąbelkami. Najlepiej próbować go na miejscu, zatem przy rezerwowaniu kolejnych letnich wakacji warto pomyśleć o północnej Portugalii. A niewykluczone, że gorące dni będziecie spędzać w towarzystwie ekshumowanego Vinho dos Mortos. Może zobaczycie też prawdziwego ducha?

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %