Nalewka z miłości
W natłoku nowoczesnych standardów czasem aż tęskno do rozczulającej prostoty. Nazwijcie mnie niepoprawnym romantykiem, ale lubię historie, które nie okazują się zbyt skomplikowane, są za to boleśnie wręcz prozaiczne, a na koniec – w tym przypadku jestem w stanie to znieść – następuje cokolwiek hollywoodzki happy end. Poradnik pozytywnego myślenia miał w sobie to coś, ale blednie on przy opowieści z kart króciutkiego dzieła Roalda Dahla i jej całkiem świeżej ekranizacji.
Uki włóż ma fabułę prostą jak drut. Oto dwoje starszych ludzi: pan Hoppy oraz pani Silver. Są oni sąsiadami i mieszkają jedno nad drugim. Wyróżniają ich różne cechy charakteru – on jest bardzo nieśmiały i skryty, przy tym poświęca się uprawie balkonowego ogródka, ona natomiast lubi pogadać, otwarcie okazuje emocje, a największą miłością darzy swojego żółwika o imieniu Alfie. Pani Silver nie zdaje sobie sprawy z tego, że pan Hoppy od dłuższego czasu szaleńczo się w niej kocha, ale nie ma odwagi jej o tym powiedzieć. Okazja do działania nadarza się, kiedy kobieta zwierza się mu, że chciałaby, aby jej pupil był nieco większy. Wtedy w głowie mężczyzny rodzi się śmiały plan rozkochania w sobie wybranki serca. W całą aferę zamieszane będzie całe mnóstwo żółwi wszelakich rozmiarów, a także zaklęcie wzrostu, rezultat zaś może i wydaje się przewidywalny, ale nikt nie odmówi mu mocy wzruszania widzów.
W minione święta stacja BBC postanowiła uraczyć swoich widzów pełnometrażową adaptacją powyższej historii. W role dwójki głównych bohaterów wcieliły się na dodatek prawdziwe gwiazdy: Dustin Hoffman oraz Judi Dench. Ale oprócz dobrej obsady potrzeba dużo serca, żeby przenieść tego rodzaju materiał na ekran (choćby i ten mały). Efekt jest lepszy, niż można byłoby oczekiwać. Jak w najlepszym przepisie na nalewkę bohaterowie są odmienni, ale idealnie się uzupełniają. Przed szczęśliwym zakończeniem czeka ich okres oczekiwania, a podczas jego trwania – sporo życiowych wyzwań, które pozwolą im dojrzeć do uczucia i przeniknąć emocje tej drugiej osoby. Dzięki rozwinięciu wyjściowego pomysłu całość sprawia wrażenie bardziej przemyślanej i prawdziwej. Zupełnie tak, jakbyśmy obserwowali zdarzenia dziejące się tuż obok (szczególnie ciekawa jest w tym kontekście narracja filmu): przeplatające się życia kobiety mało lotnej, choć zarazem życzliwej i pełnej wiary w bliźniego, oraz mężczyzny skromnego, skorego do naprawdę wielkich poświęceń (któremu wprawdzie zdarza się czasem nie dostrzegać rzeczy oczywistych). Perypetie tego znakomicie wykreowanego duetu wlewają w człowieka bardzo potrzebną dawkę ciepła, rozgrzewają jak kieliszeczek trunku w chłodne wieczory, przynoszą nadzieje, że jeszcze nie wszystko stracone i że zawsze istnieje szansa na szczęście. Wszak czyż nie lepiej wierzyć w coś tak podnoszącego na duchu?
Właśnie dlatego warto przymknąć oko na pewną umowność przedstawionego świata i dać się oczarować tej uroczej opowieści, która stanowi dowód na to, że wciąż można mówić o miłości w piękny, a przede wszystkim mądry sposób. Bez wszelkich XXI-wiecznych ozdobników. Bez wszechobecnego seksu. Czasem „prościej” znaczy po prostu „lepiej”.