Przepis na:

Nalewka z miłości

Słodkie plus kwaskowate, owoce plus cukier, do tego spirytus – oto recepta na dobrą nalewkę. Dwa składniki, które uzupełniają się mimo bezpośrednich opozycji, a zmieszane ze sobą mogą dać niespodziewanie dobry rezultat. Zanurzone w nieprzyjaznym środowisku procentów, fermentujące (czy też dojrzewające), bo każdy istotny proces wymaga przecież czasu. Czy wciąż mówię o przygotowywaniu alkoholu? Nie, mówię o miłości.
Tym razem dla odmiany będzie stosunkowo krótko. Kojarzycie mit – obecnie raczej już niemodny – o drugiej połówce? Przekonanie, że każdemu człowiekowi przeznaczony jest ktoś, kto go dopełni? Niegdyś wszyscy bohaterowie kultury poszukiwali właśnie tej osoby – poszukiwali idealnego uczucia. I średniowieczni rycerze, i wywnętrzający się protagoniści romantyzmu walczyli o szczęście u boku wymarzonej towarzyszki życia. Może były to cokolwiek naiwne rojenia, jednak zamiast nich popkultura hołubi dziś romantyczne trójkąty, na wskroś męskich brutali czy charyzmatycznych łotrów. A jeśli już mamy do czynienia z klasyczną historią miłosną, to często występuje ona w komediowym sztafażu, zbudowana na schemacie obowiązującym od początków kariery Hugh Granta. Dużo w tym na dodatek przerysowania, a mało autentyzmu.

W natłoku nowoczesnych standardów czasem aż tęskno do rozczulającej prostoty. Nazwijcie mnie niepoprawnym romantykiem, ale lubię historie, które nie okazują się zbyt skomplikowane, są za to boleśnie wręcz prozaiczne, a na koniec – w tym przypadku jestem w stanie to znieść – następuje cokolwiek hollywoodzki happy end. Poradnik pozytywnego myślenia miał w sobie to coś, ale blednie on przy opowieści z kart króciutkiego dzieła Roalda Dahla i jej całkiem świeżej ekranizacji.

Uki włóż ma fabułę prostą jak drut. Oto dwoje starszych ludzi: pan Hoppy oraz pani Silver. Są oni sąsiadami i mieszkają jedno nad drugim. Wyróżniają ich różne cechy charakteru – on jest bardzo nieśmiały i skryty, przy tym poświęca się uprawie balkonowego ogródka, ona natomiast lubi pogadać, otwarcie okazuje emocje, a największą miłością darzy swojego żółwika o imieniu Alfie. Pani Silver nie zdaje sobie sprawy z tego, że pan Hoppy od dłuższego czasu szaleńczo się w niej kocha, ale nie ma odwagi jej o tym powiedzieć. Okazja do działania nadarza się, kiedy kobieta zwierza się mu, że chciałaby, aby jej pupil był nieco większy. Wtedy w głowie mężczyzny rodzi się śmiały plan rozkochania w sobie wybranki serca. W całą aferę zamieszane będzie całe mnóstwo żółwi wszelakich rozmiarów, a także zaklęcie wzrostu, rezultat zaś może i wydaje się przewidywalny, ale nikt nie odmówi mu mocy wzruszania widzów.

W minione święta stacja BBC postanowiła uraczyć swoich widzów pełnometrażową adaptacją powyższej historii. W role dwójki głównych bohaterów wcieliły się na dodatek prawdziwe gwiazdy: Dustin Hoffman oraz Judi Dench. Ale oprócz dobrej obsady potrzeba dużo serca, żeby przenieść tego rodzaju materiał na ekran (choćby i ten mały). Efekt jest lepszy, niż można byłoby oczekiwać. Jak w najlepszym przepisie na nalewkę bohaterowie są odmienni, ale idealnie się uzupełniają. Przed szczęśliwym zakończeniem czeka ich okres oczekiwania, a podczas jego trwania – sporo życiowych wyzwań, które pozwolą im dojrzeć do uczucia i przeniknąć emocje tej drugiej osoby. Dzięki rozwinięciu wyjściowego pomysłu całość sprawia wrażenie bardziej przemyślanej i prawdziwej. Zupełnie tak, jakbyśmy obserwowali zdarzenia dziejące się tuż obok (szczególnie ciekawa jest w tym kontekście narracja filmu): przeplatające się życia kobiety mało lotnej, choć zarazem życzliwej i pełnej wiary w bliźniego, oraz mężczyzny skromnego, skorego do naprawdę wielkich poświęceń (któremu wprawdzie zdarza się czasem nie dostrzegać rzeczy oczywistych). Perypetie tego znakomicie wykreowanego duetu wlewają w człowieka bardzo potrzebną dawkę ciepła, rozgrzewają jak kieliszeczek trunku w chłodne wieczory, przynoszą nadzieje, że jeszcze nie wszystko stracone i że zawsze istnieje szansa na szczęście. Wszak czyż nie lepiej wierzyć w coś tak podnoszącego na duchu?

Właśnie dlatego warto przymknąć oko na pewną umowność przedstawionego świata i dać się oczarować tej uroczej opowieści, która stanowi dowód na to, że wciąż można mówić o miłości w piękny, a przede wszystkim mądry sposób. Bez wszelkich XXI-wiecznych ozdobników. Bez wszechobecnego seksu. Czasem „prościej” znaczy po prostu „lepiej”.

Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %