PrzeczytaliśmyRecenzje

Nic nowego pod słońcem

Sopot. Jest akurat 16:21. W pewnym zwykłym, acz przytulnym, miejscu zamieszkania sporej postury osobnik o imieniu Antoni czyta napisany właśnie tekst. Kiwa głową z rozwagą.
W 1982 roku wybitny polski futurolog Stanisław Lem napisał fikcyjną recenzję książki One Human Minute, którą nazywał wybitnym przykładem literatury idealnie sprawdzającej się w czasach, kiedy obowiązywałyby tzw. prawa Lema [1]. Pozycja ta była zarazem w jego opinii ostateczną summą ludzkości, skumulowaną charakterystyką gatunku w postaci zapisu jednej minuty jego istnienia. I choć dalekie od prawdy byłoby stwierdzenie, że nastał przewidziany przez pisarza smutny koniec literatury, opisywane przez niego dzieło powstało… a przynajmniej powstało coś bardzo podobnego w zamyśle.

Nick Montfort, uznany profesor MIT zajmujący się powiązaniami między informatyką a słowem pisanym, postanowił dokonać twórczego eksperymentu. Spełniając tym samym wizję Lema, wykreował książkę wyłącznie za pomocą programu komputerowego Python. Tak powstało 1440 (naprawdę) krótkich historii, podzielonych na dwadzieścia cztery sekcje. Każda z nich składa się z 3–4 linijek, których strukturę i treść starałem się oddać w pierwszym akapicie. Każda przedstawia jednego człowieka w konkretnym miejscu globu i konkretnym czasie czytającego jakąś rzecz– przy czym wszystkie te składowe zostały dobrane losowo (fascynujące, że pierwotny kod w tłumaczeniu na polski wydłuża się aż o cztery linijki!). I tu właśnie pojawia się pierwszy problem.

Im dalej w las, tym wyraźniej widać sztuczność utworzonych fraz, które często wymykają się logice. Na usta cisną się pytania w rodzaju „dlaczego ktokolwiek miałby czytać pustą kartkę?”, ale nawet jeśli pogodzimy się z tym drobnym zgrzytem, w konsternację wprawi nas inne odkrycie. W założeniu wszystkie zdarzenia mają się rozgrywać w ciągu minuty. Jest to niemożliwe, ponieważ wiele z wybranych miejscowości pojawia się więcej niż raz. Tym samym z gruntu przypadkowa natura publikacji podaje w wątpliwość pierwotne założenia sprzed ponad trzydziestu lat. Niestety, na tym nie koniec: część wyrażeń użytych przez tłumacza brzmi po prostu nienaturalnie, bo jak często mówimy o kimś, że „zazwyczaj patrzy na rozmówców z żabiej perspektywy”?

Nawet jeśli uzna się to wszystko za licentia poetica, autorską reinterpretację idei Lema, pojawia się problem natury o wiele praktyczniejszej aniżeli estetyczna: nawet najbardziej wytrwały czytelnik nie będzie w stanie przebrnąć przez całą książkę ze względu na jej jednostajność. Nie ulega oczywiście wątpliwości, że to jedno z podstawowych założeń, ale – gdyby nie informacja o automatycznym podziale tekstu na dwadzieścia cztery rozdziały – można by dojść do wniosku, że Montfort nie przemyślał konstrukcji swego dzieła. W końcu przekaz ten dałoby się spokojnie zawrzeć nawet na o połowę mniejszej liczbie stron, kto wie, czy nie z lepszym rezultatem.

A jednak jest w tej bardzo (posunąłbym się nawet do stwierdzenia, że za bardzo) eksperymentalnej pozycji coś niezwykłego. Z tym że jej moc kryje się między wierszami. Podczas lektury czytelnik zaczyna się mimowolnie zastanawiać nad losem poszczególnych postaci, nad splotem zdarzeń, które doprowadziły je do tego, a nie innego miejsca. Osobnik o dziwnym imieniu mieszka w najzwyklejszym mieście. Ktoś czyta z uwagą tekst na poplamionej kopercie albo siedzi w zamyśleniu. Inni nagle upadają zupełnie bez powodu, być może jesteśmy świadkami ich śmierci. Przyczyna pozostaje zagadką, a świadomość fragmentarycznej perspektywy dociera do odbiorcy niesłychanie wyraźnie. Choć w One Human Minute obcowanie ze złożonością świata było pełniejsze, a aspekty życia oraz powody do refleksji o wiele liczniejsze, w książce Montforta nadal da się odczuć ogrom świata otaczającego czytelnika. Bo pomimo niedoskonałego medium obraz wydaje się całkiem prawdopodobny. Godna pochwały jest także jego prostota, a zarazem – rzec by można – dowód na wielką rolę czytania w naszym życiu. Cóż stoi na przeszkodzie, aby w jednej chwili na całym globie zajmowało się tym tak wielu ludzi, często w naprawdę prozaicznych okolicznościach? Absolutnie nic. Pouczający uniwersalizm i przeciętność stanowią bez wątpienia najmocniejsze punkty tej książki. W tych aspektach zbliża się też ona do wizji niedoścignionego futurologa.

Można powiedzieć, że Lem w pewien sposób przewidział tę książkę, a raczej to, co ona reprezentuje: karkołomną próbę podsumowania otaczającej nas rzeczywistości, kolejny etap postępu technologicznego, który pozwala tworzyć maszynom, ale przede wszystkim kronikę niczym nieupiększonej zwyczajności. Nie jest to może publikacja szczególnie wybitna, ciekawa lektura ani nawet w pełni udany eksperyment. Mamy tutaj jednak do czynienia z czymś zdecydowanie „innym” i tego po prostu warto doświadczyć.  


[1]
1) Nikt nic nie czyta; 2) Jeśli ktoś coś czyta, to nic nie rozumie; 3) Jeśli ktoś coś czyta i rozumie, to natychmiast zapomina.  



autor: Nick Montfort
tytuł: Zegar światowy
tłumaczenie kodu: Piotr Marecki
wydawnictwo: Korporacja Ha!art
miejsce i rok wydania: Kraków 2014
stron: 258
format: 140 × 210 mm
oprawa: miękka




Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %