Nie taki człowiek straszny, jak go malują
Z wiekiem i doświadczeniem przyszła myśl, że każda kolejna lektura daje mi możliwość przeżycia nowej przygody oraz odnalezienia wątków, które wcześniej mi umknęły.
Kilka tygodni temu po raz trzeci sięgnęłam po powieść Doktor Jekyll i pan Hyde autorstwa Roberta Louisa Stevensona i dopiero tym razem dostrzegłam uniwersalność i aktualność jej przekazu.
Rozpocznę od oczywistego stwierdzenia, że pojęcia dobra i zła towarzyszą ludzkości od zarania dziejów. Filozofowie i uczeni przez lata szukali odpowiednich definicji do opisania tych terminów, ale wydaje mi się, że ich znaczenie rozpoznaje się instynktownie.
Żeby nie być gołosłowną, powołam się na swoje doświadczenie sprzed dwudziestu lat, kiedy to, wystawiana przez rodziców na próby natury moralnej, zwykle z dużą satysfakcją zwracałam się w kierunku zła. O ile sobie przypominam, nie miałam wtedy żadnych rozterek, a kierowałam się prostą zasadą: wszystko, co zabronione, jest fajniejsze. Czy to czyniło ze mnie potwora? Nie. Byłam wygadanym i uczynnym dzieckiem, ale z drugiej strony uważałam, że słuchanie opiekunów to nuda i nie ma w tym nic zabawnego. Na podstawie własnych wspomnień mogę śmiało stwierdzić, że na początku życia bardzo szybko orientujemy się, na czym polega dobro, a na czym – zło, i decydujemy się na jedno z nich. Jedyna różnica między dziećmi a dorosłymi polega na tym, że nie zdają sobie one sprawy z konsekwencji swoich czynów, dlatego pozwala się im na więcej. W końcu i na nich przyjdzie smutny czas opamiętania.
Na podstawie przytoczonego przykładu pokuszę się o stwierdzenie, że człowiek z natury nie jest ani zły, ani dobry. Ma zestaw cech, które w różnych życiowych sytuacjach przechylają szalę raz w jedną stronę, raz w drugą. Dużo wcześniej mądrzejsi ode mnie myśleli podobnie.
XIX-wieczni pisarze europejscy stworzyli w powieści gotyckiej nowy typ bohatera, cechującego się dobrym charakterem oraz łatwością wplątywania się w kłopoty. Z bogatego kanonu literatury grozy wybrałam dzieło Doktor Jekyll i pan Hyde, które powstało pod koniec stulecia. Możliwe, że niecodzienna struktura utworu oraz protagonista, z którym czytelnik może się łatwo utożsamić, wywołały refleksję na temat dualizmu natury człowieka.
Główny bohater powieści to Henry Jekyll – wybitny doktor medycyny, słynący z nieprzeciętnej inteligencji oraz nieposzlakowanej opinii w towarzystwie. Problemy zaczęły się, kiedy postanowił oddzielić od siebie pozytywną i negatywną naturę człowieka. Na początku znajomi lekarza uważali, że jego opowieści o tym są formą metafory, którą chce on wprowadzić w życie. Z czasem, kiedy zaczął przeprowadzać niebezpieczne eksperymenty, a jego zachowanie stało się ekscentryczne, przyjaciele się od niego odwrócili. Dodatkowo Jekyll wplątał się w dziwaczną relację z człowiekiem pozbawionym manier i honoru – panem Hyde’em. Tylko Utterson martwił się losem Henry’ego i próbował go uratować. Im bardziej się zagłębiał w jego historię, tym brutalniejszą prawdę poznawał. W końcu okazało się, że w wyniku nieudanego eksperymentu medycznego Jekyll stworzył Hyde’a, który miał być jego przepustką do pełnego życia. Lekarz jako szanowany obywatel o wysokim statusie społecznym nie mógł pozwolić sobie na wszystkie uciechy duszy i ciała oraz na małe występki, których pomysły kiełkowały w jego głowie. Jako błyskotliwy naukowiec postanowił stworzyć substancję, która mu to wszystko umożliwi, a on nie poniesie konsekwencji za swoje czyny. Aż się prosi, aby wspomnieć o przytoczonym przykładzie dziecka. Niestety w dorosłym życiu (oraz powieści gotyckiej) każda akcja wywołuje reakcję i ostatecznie umęczony bohater umiera.
Trudno sobie wyobrazić smutniejsze zakończenie niż śmierć głównej postaci, ale ja po ostatniej lekturze poczułam ulgę. Jekyll jest dla mnie uosobieniem mądrości i emocjonalnego rozdarcia, dlatego postrzegam go jako istotę pełną. Właściwie powinno się mówić o Jekyllo-Hydzie, bo w zasadzie stanowią jedną i tę samą osobę. W gruncie rzeczy dopiero to połączenie skrajnego dobra i brutalnego zła daje nam prawdziwy obraz człowieka. Choć ma się świadomość, że bohater dopuścił się złych czynów, nie sposób mu nie kibicować i wierzyć do ostatniej chwili, że uda mu się pokonać demony.
Mogłoby się wydawać, że motyw metamorfozy czy refleksja o naturze człowieka narodziły się dawno temu i pozostały elementem przeszłości, nie przetrwawszy do naszych czasów. Wobec tego pozwolę sobie spytać, jaką naturę mieli Raskolnikow ze Zbrodni i kary albo Ebenezer Scrooge z Opowieści Wigilijnej, a w końcu – jaką postacią był Loki z uniwersum Marvela?
Czas na podsumowanie krótkiej opowieści wyrosłej ze spóźnionego refleksu czytelnika – cieszę się, że człowiek ma złożoną naturę. Często właśnie z niej artyści czerpią inspirację do tworzenia swoich dzieł, a my, zwykli ludzie, mamy możliwość korzystania z efektów ich pracy. A poza tym świadomość, że refleksja nad dualizmem pozostaje aktualna, jest dla mnie najlepszym wyznacznikiem niezwykłości jej fenomenu. No i na koniec z całego serca polecam wielokrotne czytanie powieści: okazuje się, że warto!