(Nie)obcy astronom grand cru
To nie jest typ biografii, do którego przywykliśmy. Piotr Stelmach wybrał nietypową formę opisania swojego bohatera – poprosił o wspomnienia grupę ludzi, których los zetknął z Grzegorzem Ciechowskim, postacią wyjątkową dla kultury polskiej (bo nikt nie ma wątpliwości, że Ciechowski nie tylko wielkim muzykiem był). Proponuję celebrować tę książkę z wyjątkowym winem pochodzącym z regionu, gdzie hektar ziemi pod uprawę winogron kosztuje milion euro.
Lżejszy od fotografii zaczyna się w momencie śmierci muzyka w grudniu 2001 roku. Początek książki przynosi zatem ogromnie dużo smutku, rozżalenia i bólu. Czytanie osobistych wspomnień rodzi refleksję, że Ciechowski odszedł tuż przed drzwiami do wielkiej sławy, choć przecież już wtedy był gwiazdą. Niemal każdy ze wspominających lidera Republiki miał z nim jakieś wspólne plany, które zresztą w większości pochodziły wprost od Ciechowskiego, a ich liczba i rozmach oszałamiają do dziś. Z każdą stroną książki zdajemy sobie sprawę, że kultura wyglądałaby dziś inaczej, gdyby lider Republiki przeżył operację serca. Muzyka zresztą była już za ciasna dla wyobraźni Ciechowskiego, który planował filmy i performanse, miał nowatorskie podejście do sztuki, a przy tym pozostawał bezkompromisowy.
Daniel Olbrychski nazwał Ciechowskiego poetą i filozofem rocka, a Michał Urbaniak zauważył, że to wyjątkowość muzyka przyciągała do niego innych wybitnych twórców. Jest przecież Ciechowski twórcą sukcesów Justyny Steczkowskiej, Kasi Kowalskiej, Krzysztofa Antkowiaka, Atrakcyjnego Kazimierza czy Marcina Rozynka. Temu ostatniemu wyprodukował płytę tuż przed swoją śmiercią.
Na każdej stronie biografii wyczuwa się olbrzymi żal po stracie Ciechowskiego. Rozmówcy starają się wydobyć z pamięci nawet najmniejsze odblaski wspomnień. Bardzo trudno zacytować tu choćby jeden fragment. Miałem nieodparte wrażenie, że każdy, kto zgodził się na podzielenie swoim wspomnieniem, wyciągał je na światło dzienne jak relikwię.
Moje najwcześniejsze wspomnienie Ciechowskiego sięga 1982 roku, gdy radiowa Trójka po raz pierwszy nadała piosenkę Kombinat. Kuzyn starszy ode mnie o dekadę dokuczał mi, wtedy nastolatkowi, że wokalista śpiewa jak koza. A jednak wolałem Republikę niż Lady Pank, choć ci drudzy grali jak moi ukochani Policjanci. Debiutancką płytę Republiki bardzo długo oglądałem jedynie przez witrynę kiosku Ruchu niedaleko mojego domu. Kosztowała 700 zł, czyli czterokrotnie więcej niż płyty innych wykonawców! Ale ten winylowy krążek z pierwszego wydania do dziś mam w swoich zbiorach. Cenię go tak jak soundtrack do Stanu strachu – Ciechowski wplótł w tę piosenkę fragmenty dialogów z filmu, co wtedy było bardzo nowatorskim rozwiązaniem na polskim rynku fonograficznym. Muzyka Ciechowskiego towarzyszyła mi, kiedy w latach 90. pracowałem w lokalnym radiu na Pomorzu, a jego „Nie pytaj o Polskę” uważam za najbardziej patriotyczną piosenkę miłosną. Republikę polubiłem od razu, więc lektura książki stała się okazją do odkrycia mojego idola raz jeszcze.
Największa zaletą biografii Lżejszy od fotografii jest jej konstrukcja. Pomysł z zebraniem wspomnień o muzyku od ponad sześćdziesięciu osób mógł się nie udać i męczyć chaosem, tymczasem książkę czyta się od początku do końca jak jedną spójną historię. Stelmach wykonał tytaniczną pracę w takim złożeniu wypowiedzi, żeby każda zazębiała się z poprzednią i płynnie otwierała kolejną. Oprócz członków rodziny o artyście opowiadają między innymi: muzycy Republiki, Zbigniew Hołdys, Jan Borysewicz, Robert Brylewski, Muniek Stańczyk, Kayah. Jedni mówią o niespełnionych planach, inni przypominają sobie drobne i błahe sprawy. Dzięki temu widzimy Ciechowskiego jako artystę spełnionego, ale wciąż poszukującego nowych pól eksploatacji. Poznajemy niezwykle rodzinnego ojca i męża, oczytanego intelektualistę i ukochanego syna. Można mieć wątpliwości, czy obraz złożony ze wspomnień po tylu latach nie został zafałszowany, wyidealizowany, ale nawet jeśli tak jest, to Stelmach czule utkał z niego delikatny gobelin. Ponad sześćset stron czyta się jednym tchem. I Ciechowski nie jest na nich czarno-biały.
Nie tylko białe mamy też szampany. Związki z kulturą tego szlachetnego trunku powstającego w jednym miejscu na ziemi – we francuskim regionie Szampania – sięgają XVIII wieku, kiedy to butelka szampana pojawiła się po raz pierwszy na obrazie Jeana François de Troy Śniadanie z ostrygami. Obecnie najbardziej kojarzony ze sztuką jest Dom Szampański Perrier-Jouët. To na butelkach jego szampana widnieją od ponad stu lat anemony namalowane przez Émile’a Gallé – czołową postać nurtu art nouveau. Dziś opakowania te uznawane są za dzieła sztuki. Dwa lata temu na rynku pojawiła się edycja specjalna szampana Belle Epoque z rocznika 2004 w butelce zaprojektowanej przez Ritsue Mishimę, zwaną rzeźbiarką światła. Na tej butelce także są białe anemony, ale dodatkowe szklane ornamenty dodają jej lekkości w stylu art nouveau.
Książka Stelmacha i jej bohater wymagają szampana szczególnego. To Perrier-Jouët Belle Epoque – Fleur de Champagne Brut Millesime z roku 2007. Główny enolog tej winnicy, Hervé Deschamps, stwierdził: „To wino epikurejskie. Odzwierciedla ono naszą sztukę dojrzewania i jest wynikiem wyjątkowego i zadziwiającego roku, charakteryzującego się bardzo łagodną zimą i wyjątkową wiosną”. Dzięki temu to jeden z najbardziej poszukiwanych roczników owego szampana.
W butelce mamy kupaż winogron chardonnay z parceli Grand Cru Cramant w Avize i Chouilly, 45% pinot noir z Grand Cru w Mailly, Verzy i Aÿ oraz 5% pinot meunier z Dizy. Pierwszy szczep dał świeżość, mineralność i nuty kwiatowe, drugi hojnie obdarzył wino aromatami owocowymi, a trzeci zwieńczył dzieła przez krągłość dojrzałych owoców. Wiosna 2007 roku była bardzo ciepła, więc winorośle szybko zakwitły, potem przyszło deszczowe lato i dopiero sierpniowe słońce pozwoliło dojrzeć owocom oraz przyspieszyło zbiory winogron. Zanim szampan trafił do sklepów, przez sześć lat dojrzewał w piwnicach Perrier-Jouët.
Co znajdziemy w kieliszku Perrier-Jouët Belle Epoque – Fleur de Champagne Brut Millesime 2007? Dużo cytrusowej świeżości, ale delikatnie balsamicznej, sporo mineralności i masę kwiatowych nut z przewagą jaśminu. Są też zapachy owoców tropikalnych. W smaku poczujecie ponadto kwiat lipy i migdały, których zapach pozostanie w ustach na bardzo długo. Przywołajmy jeszcze raz zdanie Hervé Deschamps’a: „Wino ma wyrazistą i satysfakcjonującą trwałość, podobną do promienia księżyca w gorącą letnią noc”. Możecie zatem poczuć się jak My lunatycy lub Astronom obcy – niczym w piosenkach Republiki.