O

O myszach i ludziach

Dziewiętnastowieczni lekarze nienawidzili badaczy przeprowadzających wiwisekcje, tj. krojenie unieruchomionych zwierząt żywcem w celach naukowych. Uważali, że stawiają ich w złym świetle, bo przecież praktyka lekarska – borykająca się z problemem niezadowalającej anestezji – daleka jest od intencjonalnego sadyzmu. Anatomowie i fizjologowie odpierali zarzuty, twierdząc, że nauki medyczne muszą się rozwijać na podstawie wiedzy obiektywnej, że nie ma w nich miejsca na odrazę lub wyrzuty sumienia. Rzeczywiście ogromny postęp medycyny zawdzięczamy głównie badaniom na zwierzętach. Współcześnie jednak podlegają one surowym obostrzeniom. Jeśli model zwierzęcy da się zastąpić innym, należy to zrobić. Jeśli nie – należy ograniczyć jego udrękę do absolutnego minimum.

O wszelkich uniwersalnych powinnościach stanowią prawa zwierząt i człowieka ugruntowane we wspólnocie cielesności i cierpienia. Różni nas gatunek, ale łączy bazowe doświadczenie bólu fizycznego i psychicznego. Rozumność podlega jednak stopniowaniu, dlatego zwierzęta są podmiotem uprawnień, ale nie zobowiązań. Trudno oskarżyć dzika o włamanie i oczekiwać, że się zresocjalizuje. Nie ulega również wątpliwości, że wszystkie organizmy żywe mają fundamentalne prawo do unikania cierpienia zgodnie z instynktem samozachowawczym.

Ale wśród hodowców powszechne jest zasłanianie się ideą tak zwanej niepisanej umowy:

HODOWCA

Ja, Hodowca, zapewnię ci, Inwentarzu, zdrowe i bezpieczne życie. Gdy zajdzie konieczność, wezwę weterynarza, będę cię karmić pełnowartościową paszą, zadbam o wodę, wybieg i świeże powietrze. W zamian za codzienność, której próżno oczekiwać in situ, ty oddasz mi swoje mięso, gdy uznam, że dość już sielanki.

Kłopot w tym rozumowaniu polega na tym, że (1) hodowle rzadko przypominają utopię, (2) żadne zwierzę z wyjątkiem człowieka nie jest w stanie zracjonalizować swojego cierpienia, aby móc odpowiedzieć:

INWENTARZ

Dziękuję ci, Opiekunie, za życie w dobrobycie, z dala od drapieżników. Ale oto nadszedł czas zapłaty. Rżnij!

Według jeszcze innego podejścia, utylitarystycznego, uzasadnione cierpienie jest akceptowalne, ale wyłącznie gdy korzyści przewyższają straty. Zgodnie z nim powinniśmy podejmować działania mające jak najlepsze skutki dla nas i dla innych: więcej przyjemności i szczęścia, mniej bólu i cierpienia. A skoro: (1) mięso jest w naszej diecie zbędne czy wręcz szkodliwe oraz (2) hodowla zwierząt nieodłącznie wiąże się z mniejszym lub większym sadyzmem, to czemu szkodzić sobie i innym?

Polska jest kluczowym producentem mięsa w UE. W 2016 roku była 1. producentem drobiu, 4. producentem wieprzowiny i 7. producentem wołowiny. Według Raportu ONZ ds. Wyżywienia i Rolnictwa z listopada 2017 roku jesteśmy również jednym z głównych eksporterów mięsa na świecie, Instytut Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej (PIB) informuje zaś, że przodujemy w konsumpcji prosiąt na tle innych krajów europejskich. Przeciętny Polak w ubiegłym roku zjadł 40,5 kilograma wieprzowiny, ponadto 30 kilogramów drobiu i 2,2 kilograma wołowiny. Łącznie z podrobami to około 78,5 kilogramów mięsa. Dużo, bo statystyczny obywatel UE zjadł w tym czasie o 10 kilo mniej.

Za oceanem nie lepiej. Departament Rolnictwa Stanów Zjednoczonych podaje, że w tym roku padnie rekord: przeciętny Amerykanin zje ponad 100 kilogramów mięsa czerwonego i drobiu. Ze względu na spadek cen pasz do grudnia USA wyprodukuje ponad 45 miliardów kilogramów mięsa. Popyt na jaja nigdy nie był większy, coraz popularniejsze są też produkty mleczne. Ograniczamy węglowodany, ale nie białko. Amerykanie na przykład wkrótce przekroczą dzienne zapotrzebowanie.

Jednocześnie wzrasta świadomość wpływu diety mięsnej na zdrowie, warunków hodowli przemysłowych, zagadnień bioetycznych i środowiskowych, wzrasta więc zainteresowanie alternatywnymi źródłami białka: roślinami, owadami i mięsem hodowanym laboratoryjnie. Okazuje się, że im wyższy udział produktów z estrogenami roślinnymi w diecie, tym większa gotowość do okazywania sobie ufności (zaufania społecznego). Produkty sojowe, warzywa, orzechy, strączki, ryż, daktyle i herbata wzmagają efektywność oksytocyny, zwiększając w mózgu liczbę receptorów tego przekaźnika (jest na to papier, a nawet kilka, zob. tu i tu). Przy powszechnym dostępie do wiedzy wymówek dla niewiedzy brak.

No to zjadać czy nie zjadać, a jeśli zjadać, to jak z tym żyć?

Doktorant na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym, anglista i tłumacz. Uważa, że najważniejsze są drobiazgi oraz że dzień bez kubka zielonej herbaty to dzień stracony.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %