Zwoje rozwoju

Polska. Miłość, która boli

1.
Długo zastanawiałam się, czy zabierać głos w sprawie bieżących wydarzeń. Z jednej strony mam poczucie, że internet przyjmie wszystko, a to sprawia, że nabraliśmy przekonania, jakoby każdy z nas koniecznie musiał się wypowiadać zawsze i na każdy temat, bo bez tego świat się zawali, co z pewnością nie jest prawdą. Z drugiej strony jednak to piękne, że chcemy się zaangażować, sięgnąć po długopisy/klawiatury i dołożyć swoją cegiełkę do bardziej rozległej perspektywy.

Poza tym wygląda na to, że pisanie potrzebne jest teraz po prostu mnie samej. Za dużo myśli kłębi mi się w głowie, zbyt mnie to wszystko boli i potrzebuję wyciągnąć te refleksje na zewnątrz. Czasami człowiek musi, inaczej się udusi (choć w czasach covidowych aż strach tak żartować). Mam przy tym poczucie, że to tego typu moment dziejowy, podczas którego warto nie pozostawać letnim, biernym, nieobecnym.

Moja wypowiedź będzie zatem zbiorem luźnych rozważań, które uporządkowałam tak, jak zdołałam.


2.

Jestem katoliczką, chrześcijanką. Uważam życie – każde życie – za wartość najcenniejszą. Ufam, że nigdy nie dokonałabym aborcji, choć w teorii wszystko mówi się niezwykle łatwo, a w praktyce tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono. Zdecydowanie sprzeciwiam się kapitalistycznej logice przeliczania wartości człowieka na pieniądze i wyrzucania tych, którzy są nieidealni, nie przynoszą zysku oraz uosabiają słabość, z akceptacją i poszanowaniem której nasza kultura ma ogromny problem.

Jestem jednocześnie przeciwna regulowaniu sumień za pomocą kodeksów i aktów prawnych, bo uważam, że to zwyczajnie nie działa. Uczeń dostający uwagę zazwyczaj orientuje się, że jego zachowanie wkurza nauczycielkę, ale pojęcia nie ma, czemu to, co robi, jest obiektywnie złe. Wizja wyroku i więzienia nie sprawia, że ludzie przestają kraść, gwałcić i oszukiwać. Sumienie można rozwijać dzięki dobrym przykładom, mądrym dyskusjom, nabywaniu wiedzy, wartościowym lekturom, wolontariatowi – ale sam akt prawny nie załatwi sprawy.

Jestem przeciwko podważaniu tego, że człowiek to stworzenie obdarzone wolną wolą – bo istota wolnej woli tkwi właśnie w podejmowaniu autonomicznych decyzji w zgodzie ze swoim sumieniem. Staram się żyć dobrze i w zgodzie z tym, w co wierzę, dlatego staram się nie potępiać, tak jak i mój Mistrz nie potępiał. On owszem, zapraszał, ale zawsze pozostawiał wybór człowiekowi.

Jestem za życiem, ale nie tylko tym najmniejszym, lecz także tym całkiem już dużym, zapomnianym, zaniedbanym, skazanym na cierpienie. Mówię tu o osobach niepełnosprawnych i ich opiekunach, ale nie tylko. Nie musimy wcale schodzić do najniższych kręgów piekła – spójrzmy na przykłady „mniejszego” kalibru (choć oczywiście trudno jakkolwiek wartościować skalę osobistych tragedii).

Standardy opieki okołoporodowej obowiązują w Polsce dopiero od 2019 roku. Na typowym oddziale ginekologicznym przeciętnego polskiego szpitala do dyspozycji pacjentek jest jedna wspólna łazienka, a zatem kobieta, która trafia do szpitala z poronieniem i mocno krwawi, w drodze do łazienki musi przejść cały korytarz – w bólu, przy wszystkich, w zakrwawionym ubraniu (albo i bez), zostawiając czerwone strugi na podłodze. Jak możemy wciąż dopuszczać do takich upokorzeń?

Kobiety z powikłanymi ciążami lub po ich utracie teoretycznie mają prawo do opieki psychologicznej, ale działa ona zgodnie z hasłem „ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. A skoro tak, to kto usunie kobiecie z głowy te straszne obrazy, które widziała i które w niczym nie przypominają sterylnych kadrów z amerykańskich filmów? Kto pomoże jej poradzić sobie z napadami lęku, paniką, nerwicą, depresją? Kto zwróci mężowi, partnerowi, przyjaciołom, rodzinie tę kobietę – dawniej pełną życia, a teraz szarą, matową, chorą na duszy, naznaczoną na zawsze? Kto wesprze towarzysza życiowego tej kobiety – przecież także współcierpiącego?

Kto zwróci zdrowie chorym, którzy teraz mierzą się z odwoływaniem zabiegów, na które czekali przez całe lata, czyli i tak za długo? Kto podejmie się ratowania zdrowia psychicznego medyków, którzy z pewnością będą cierpieć po pandemii w najlepszym razie na potężne wypalenie zawodowe? I kto za to zapłaci?

W Polsce nie ma bezpłatnej ochrony życia już dawno poczętego i urodzonego – i to jest gigantyczny problem, to jest piekło na ziemi. Ten, kto ma pieniądze, może leczyć się na własną rękę, ale po pierwsze też tylko do pewnego stopnia (prywatne leczenie szpitalne to już duży koszt), a po drugie tak silne uzależnianie zdrowia fizycznego i psychicznego od pieniędzy godzi w elementarne podstawy solidarności społecznej.

Nie zgadzam się ze strategią budowania kapitału społecznego na agresji. Agresja rodzi agresję, przemoc rodzi przemoc, nienawiść rodzi nienawiść, wandalizm rodzi wandalizm. Nie pójdę na ulicę krzyczeć, żeby ktoś wypierdalał. Mimo to rozumiem źródła tej agresji i domyślam się, że idzie za nią pakiet emocji i uczuć nawarstwiających się przez lata: ból, żal, bezsilność, wyobcowanie, poczucie bycia gorszym, mnóstwo niezaspokojonych potrzeb. Bardzo przydałoby się nam teraz zatroszczyć wzajemnie o to, aby zobaczyć swoje potrzeby i spróbować znaleźć strategie ich zaspokajania, które nie będą raniły innych ludzi. Przydałaby się nam komunikacja oparta na empatii (polecam – poszukajcie w internecie, znajdziecie to też pod hasłem Non-Violent Communication). Potrzebujemy patrzenia na siebie nawzajem z szacunkiem dla godności i podmiotowości każdego z nas.


3.

Mimo mojego sprzeciwu wobec agresji też jestem wściekła.

Najpierw kamyczek do własnego ogródka: jestem wściekła na Kościół katolicki. Boli mnie, że wielu jego przedstawicieli, a zwłaszcza hierarchów, upodobniło się do faryzeuszy. Że – cytując Biblię – „mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia, i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. […] Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach” (Mt 23, 3-6). Że niektórzy reprezentanci Kościoła wciąż nawołują do podziałów, mimo że chrześcijaństwo to religia z założenia oparta na miłości i pokoju (o czym na szczęście pamięta na przykład prymas Polski, abp Wojciech Polak [sic!]: http://prymaspolski.pl/prymas-apeluje-o-wzajemny-szacunek-i-nie-poglebianie-podzialow/). Czuję złość, że Kościół instytucjonalny stał się, jak to trafnie określił o. Adam Szustak, polityczną ladacznicą. Że próbuje zasadność swojego istnienia umocować na państwowości i łyka jak pelikan to, że jest narzędziem w rękach wyrachowanych politycznych strategów wykorzystujących go do własnych celów i żonglujących nim w zależności od potrzeb. Że niektórych jego przedstawicieli omamia wizja rządu dusz, która sprawia, że zaciera się podstawowa prawda (znów cytując klasyka): nie mieliby nad nami żadnej władzy, gdyby jej im nie dano z góry. Ja – katoliczka, chrześcijanka, wierząca w Jezusa Chrystusa i próbująca go naśladować – pragnę gruntownego oczyszczenia i zaprzestania kupczenia prawdami mojej wiary. Chcę, aby z domu mojego Ojca przestano robić targowisko. Chcę powrotu do źródła, a nie uwięzienia w przekonaniu, że Kościół zginie bez mariażu z polityką. Spokojna głowa – on nie zginie, on się po prostu oczyści i zreformuje. Wszak nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają.

Jestem wściekła na prezydenta mojego kraju. Prezydenta – czyli kogoś, kto został wybrany, aby odgrywać społeczną rolę lidera. Dobry lider to taki, który wspiera, modeluje dobre zachowania, bierze odpowiedzialność, nie chowa głowy w piasek, prowadzi zespół ku rozwiązaniom problemów, wykorzystując naturalne talenty każdego z członków. Jestem zatem zła na Andrzeja Dudę, że w chwili gdy jego rodacy na ulicach krzykiem zabiegają o uwagę i szacunek, on milczy, bo „nie ma warunków, aby przeprowadzić transmisję online”, jak tłumaczył jeden z prezydenckich ministrów. Że zostawia nas samych, podczas gdy oprócz protestów codziennie choruje i umiera coraz więcej osób, a służba zdrowia pogrąża się w kryzysie. Że swoim milczeniem umywa ręce od spraw własnego kraju i nie wykorzystuje wspaniale umocowanego mandatu społeczno-politycznego, aby zwiększyć pole wspólnoty i dialogu.

Jestem wściekła na polityków, którzy zbijają kapitał na eskalowaniu każdego konfliktu społecznego – każdego, bo przecież to nie pierwsza sytuacja tego typu i zapewne nie ostatnia. Nasze przekleństwa są paliwem dla ich żądz. Im więcej kłótni, tym więcej można zyskać na polaryzacji opinii i podkręcaniu emocji społeczeństwa. Boli mnie cynizm oraz wyrachowanie, z jakim politycy go okazują.

Jestem wściekła na rząd, który rozpoczyna dyskusję na jeden z najwrażliwszych tematów społecznych w czasie, w którym jedna część społeczeństwa choruje, druga zastanawia się, jak związać koniec z końcem, a trzecia niby jakoś się trzyma, ale w rzeczywistości żyje w permanentnym lęku o jutro. Na rząd, którego druga fala pandemii zaskoczyła niczym zima drogowców – za to, że w obliczu dzisiejszych 18820 zakażeń koronawirusem zajmuje się burdami w Sejmie i kręceniem bicza z gówna, którym staje się polski system opieki zdrowotnej. Za to, że pakuje obywateli w prowizorkę – bo jeśli widzę na facebookowej grupie wolontariackiej ogłoszenie o naborze wolontariuszy, także bez znajomości kwalifikowanej pierwszej pomocy, do wykonywania prostych czynności medycznych w szpitalach polowych w Warszawie, to wiem, że poszukiwanie zasobów weszło w etap desperacji. Zasobów, które można było choćby spróbować zabezpieczyć wcześniej.

I w końcu: jestem wściekła na Jarosława Kaczyńskiego za to, że swoim wczorajszym wystąpieniem zamanifestował gotowość do pójścia ze społeczeństwem na noże. Że po raz kolejny uderzył w archetypiczną strunę, która od lat wygrywa pieśń pod tytułem „Polska Chrystusem narodów”. Że uzurpuje sobie prawo do określania, kto jest jedynym słusznym depozytariuszem polskiej tradycji i kultury, która – jestem o tym żywo przekonana – stanowi przecież przedmiot troski zdecydowanej większości społeczeństwa, które zresztą ją tworzy i nieustannie wzbogaca. Że wprzęga w swoje plany Kościół, posługując się nim jak zasłoną dymną. Że dolewa wciąż oliwy do ognia i wykorzystuje swój zapewne genialny zmysł strategiczny do sztyletowania własnego kraju. Dlaczego to robi? Nie umiem znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Nie mieści mi się to w głowie.

4.

W niedzielę spacerowałam po Starym Mieście w Warszawie. Widziałam i słyszałam, jak pod bazyliką św. Krzyża jedna grupa demonstrantów odmawiała różaniec przez megafon, a druga krzyczała „wypierdalać”. Słowa modlitwy przemieszane z przekleństwami to dla mnie zjawisko makabryczne. Z komunikacyjnego punktu widzenia tu nie ma cienia szansy na porozumienie. Obie strony (podkreślam: obie) nie słyszą się nawzajem i nie chcą usłyszeć. Konflikty na poziomie wartości są zazwyczaj nierozwiązywalne i tutaj też nie stanie się tak, że któraś ze stron nakłoni drugą do absolutnej zmiany poglądów. Jak wyjść z tego impasu?

Człowiek człowiekowi staje się wilkiem – i to mnie boli przeokrutnie. Władza prędzej czy później się zmieni, ustawy też się zmienią wraz z nowymi wybawicielami narodu, ale podziały i wzajemna wrogość pozostaną. A przecież nie odizolujemy się od siebie: będziemy ze sobą żyć, mieszkać, pracować, spacerować, siedzieć w kinach, jeździć autobusami…

Marzę o świecie, w którym jest miejsce na okrągły stół ponad podziałami. Polska należy do nas wszystkich i wszyscy potrzebujemy się w niej pomieścić. Wierzę, że umiemy, że możemy. Wiem, że nie tylko ja tak czuję i myślę. Przecież znamy to z pracy: think tanki, grupy robocze, narady strategiczne, burze mózgów, procesy facylitacyjne… To działa. Jest wiele tęgich głów, które chętnie wykorzystają swoje kompetencje dla dobra Polski. Jak zatem możemy to skutecznie przenieść na rzeczywistość? Jak możemy stworzyć program pozytywny? Jak wyjść z impasu, w którym się znaleźliśmy?

5.

Myślę również o tym, jak mogę bieżące wydarzenia i refleksje przenieść na własną rzeczywistość. Skoro mówię, że jestem za życiem, to chcę nie być gołosłowna. Nie mam jeszcze konkretnych rozwiązań, ale wybrałam kilka ścieżek działalności, które mogę wybrać. Na przykład: wolontariat długoterminowy (w miejscach takich jak to: https://domchlopakow.pl/). Wsparcie materialne dla organizacji otaczających opieką całe rodziny mierzące się z chorobami dzieci. Dawanie przykładu: niesienie ludziom nadziei, towarzyszenie im w ich bólach, wzmacnianie braterstwa i siostrzeństwa. O ile to będzie możliwe: wykorzystywanie moich talentów i kompetencji zawodowych, aby nieodpłatnie wspierać tych, którzy tego potrzebują. Szanowanie własnego życia, uznanie go w sercu za dar i czynienie z niego arcydzieła na tyle, na ile umiem. Wzrastanie jako człowiek: szukanie rozwijających relacji, inspirujących lektur, nowych źródeł wiedzy.

6.

Wychodzenie na ulice tak wielu osób nie dzieje się nigdy z błahej przyczyny i nie jest pokłosiem jednostkowych sytuacji. To konsekwencja zaburzeń podtrzymywanych przez lata, emocji nieznajdujących ujścia od długiego czasu. To konsekwencja prymatu forsowania nad dialogiem. Czuję z tego powodu ból i ogromny smutek, ale wciąż kocham życie, kocham mój Kościół w jego pierwotnym, ewangelicznym duchu, kocham Polskę i jestem gotowa pracować na jej rzecz. Uważam zatem za kluczowe przekucie energii w realną zmianę społeczną. Oczekuję od liderów życia politycznego i społecznego, aby swoimi decyzjami oraz czynami okazali troskę o dobro wspólne. Może rzeczywiście wszyscy potrzebujemy nowego początku? Pragnę wierzyć, że mamy na niego szansę i że będziemy potrafili tej wolności, o której mowa na sztandarach, użyć tak, aby zamieniła się w dobro – nie w swawolę.

warto przeczytać

Swoim komentarzem na temat protestów wobec zaostrzenia prawa aborcyjnego podzieliła się też Paulina:

https://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/social-power/byc-czlowiekiem/
Absolwentka filologii polskiej i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim, zastępczyni redaktor naczelnej portalu, zajmuje się także redakcją i korektą portalowych artykułów. Miała być lekarzem, ale została językoznawcą i uważa, że lepiej nie mogła wybrać. Obserwuje rzeczywistość z wrodzoną dociekliwością w myśl zasady, że ciekawość to pierwszy stopień nie do piekła, lecz do wiedzy. Wiecznie wierzy – w świat, w ludzi, w uczucia, w język, w Słowo.

    2 Comments

    1. […] Polska. Miłość, która boli Paulina Piziorska […]

    2. […] Polska. Miłość, która boli – Katarzyna Osior-Szot […]

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %