Półsłodkie szlaki
Wędrówka może mieć swój cel nie tylko kiedy wyznaczamy sobie konkretny punkt końcowy. A nawet gdy zaplanujemy metę, może się okazać, że dojdziemy gdzieś indziej. A jeśli ująć kwestię wędrowania nieco filozoficznie, to nigdy nie dochodzimy po prostu do kresu, bo każda meta może być początkiem czegoś nowego. Tak jest z książką Roberta Macfarlane’a. Warto więc do czytania Szlaków. Opowieści o wędrówkach zabrać butelkę wina.
Zmieniać krajobraz, żeby zmienić coś w swoim życiu – to główna myśl książki. Ale nie to jest w niej najpiękniejsze. Zachwyca mnie język, jakim posługuje się autor. Książka, którą można właściwie zaliczyć do kategorii non-fiction, została opowiedziana jak powieść. Przywodzi na myśl najlepsze dzieła dziewiętnastowiecznych pisarzy. Ma rozbudowaną strukturę, a przy tym nie męczy, ale wciąga. Autor nie tylko opowiada o swoich wędrówkach, ale też sprawia, że nawet gdy opisuje zimowy krajobraz, zauważamy barwy. To sztuka, o którą dziś niełatwo, bo dominują wartka akcja i językowy minimalizm. Szukamy książek, które są szybkie jak nasze życie. Tymczasem Macfarlane namawia nas, żebyśmy zwolnili, założyli wygodne buty i wyruszyli przed siebie. Swoje wyprawy ubiera w historie „na cebulkę”. Dostajemy uporządkowany i logiczny wywód, w którym zwykły spacer zamienia się w niezwykły wykład historyczno-filozoficzny. Do tego niemęczący, bo dostosowany do okoliczności, czyli wędrówki. To jakby wycieczka z przewodnikiem, który nie tylko opowiada o krajobrazie, ale też potrafi nas prowadzić po ścieżkach wiedzy. Macfarlane dobiera historie tak, żeby wyprawa nie nużyła. Zadziwia erudycją i wiedzą.
„Najbardziej znane powiązanie między stawianiem kroków, wiedzą i pamięcią można znaleźć w wizji linii Pieśni Stworzeniaaustralijskich Aborygenów. W ich kosmologii świat został stworzony w Epoce Snu, kiedy pojawili się Przodkowie i zastali ziemię czarną, płaską i pozbawioną właściwości. Zaczęli wędrować po tym nie-miejscu, a kiedy tak chodzili, rozdarli skorupę ziemi i uwolnili śpiące pod nią życie – krajobraz dosłownie rodził się pod ich krokami” (s. 41).
Według autora wędrowanie nie jest po prostu przemierzaniem przestrzeni. Może mieć właściwości terapeutyczne i leczyć choćby z depresji. Na pewno lektura tej książki wprawia w doskonały nastrój i nagle zauważamy, że szukamy na dnie szafy traperów i harcerskiej pałatki. Nogi same niosą nas na ścieżki i szlaki, które pamiętamy z bieszczadzkich obozów albo wypadów w góry z przyjaciółmi.
Czytając książkę, przemierzamy z autorem drogi w Anglii, Szkocji, Hiszpanii i Palestynie. Każdy rozdział przynosi mnóstwo informacji o mijanych miejscach, obiektach i rozważania o samym chodzeniu. Zostajemy namówieni do niespiesznego marszu, bo chodzi nie o to, by utonąć w pocie spływającym z twarzy, ale zanurzyć się w opowieści. Każda wędrówka musi przynieść zmianę. Otoczenie w czasie podróży się zmienia, więc wędrowiec musi podlegać tym samym mechanizmom co krajobraz. Nigdy nie wracamy do domu tacy sami. Ten literacki reportaż to perełka i warto go mieć na półce.
Można go czytać wtulonym w fotel, gdy planujemy kolejny sezon wędrówek. Wtedy warto wzmocnić wrażenia butelką dobrego wina. Ale powinien to być trunek niebanalny. Wszak drzemie w nim duch, który pobudza wyobraźnię. Dlatego świetnym kompanem dla tej książki będzie wino ze szczepu scheurebe z niemieckiej winnicy Sommer położonej w regionie Palatynat.
Ciekawa jest historia tego szczepu. Otóż w 1916 roku Georg Scheu skrzyżował rieslinga z sylvanerem i udało mu się wyhodować 88 siewek nowego gatunku. Przez trzydzieści lat szczep nie miał swojej oficjalnej nazwy, mówiono na niego „winorośl dr. Wagnera”, „S 88” lub „Sämling” (po niemiecku „88 siewek” to „88. Sämlinge”).
Scheurebe to przede wszystkim trunki jakościowe i są z reguły półsłodkie lub słodkie. To szczep dający wina niezwykle aromatyczne, a na znaczeniu zyskał w latach pięćdziesiątych, gdy udało się wytworzyć z niego Beerenauslese i Trockenbeerenauslese, czyli wina najwyższej niemieckiej klasy. Bukiet zapachowy przywodzi na myśl białą porzeczkę, niekiedy mango, mandarynkę i limonkę, a po wieloletnim leżakowaniu dochodzą aromaty brzoskwiń i róży. Można je bardzo długo przechowywać, z latami dojrzewają i są coraz lepsze.
Kieliszek półsłodkiego scheurebe Weingut Sommer z rocznika 2016 wypity przed podróżą zaostrzy apatyt poznawczy, a wychylony tuż po niej pozwoli zachować wspomnienia na dłużej. I one także z latami będą nam się wydawały dużo ciekawsze. A jeśli wolimy ciepły fotel od wygodnych butów, to wino świetnie skomponuje się z książką Szlaki. Opowieści o wędrówkach.