PUSTA | NOC
Słyszę Was przez monitor: „Ależ to creepy! Jakie groteskowe! Fuj!”. Jeśli mam rację, to słusznie, że ten artykuł powstał. Oficjalnie śmierć nie żyje. Zmarła mniej więcej w momencie narodzin epoki gumy balonowej i kolorowych czasopism. Zmarginalizowana do granic, stała się rozrywką (jak wybebeszanie wirtualnych ludzi wirtualnym karabinem) lub przedmiotem namysłu estetycznego (kryminał i dramat są na czasie: ależ się dzisiaj fantastycznie morduje! A jak pięknie umiera!).
Nasze społeczeństwo składa się z wciąż młodych i pięknych niezależnie od wieku. Jeśli w okolicy trzydziestki ktoś zastanawia się nad śmiercią, to usłyszy najprawdopodobniej, że powinien raczej zastanowić się nad sobą i rozważyć wizytę u psychologa. Nie przystoi dumać nad zgonem ani swoim, ani tym bardziej cudzym. Pierwsze jest chore, a drugie – podłe. Nawet żałoby nosić nie przystoi, bo to takie obcesowe narzucanie rozpaczy innym, w dodatku publiczne. Za jakieś sto lat (co najmniej!) sami umrzemy, ale jeszcze dużo czasu upłynie, zanim to nastąpi. Chcesz cierpieć – cierp po cichu.
Faktem pozostaje, że prędzej czy później stracimy naszych bliskich i będzie to druzgoczące doświadczenie, przed którym nie ma ucieczki. „Nie mów tak!”, wołają wytrwali (reszta zamknęła kartę w przeglądarce i pociesza się kotem grającym na keyboardzie). Wyobraźcie sobie, że zostały Wam dwa miesiące życia. W jakim świetle stawia to Wasze wybory? Zmienilibyście coś, na przykład priorytety?
Babcie mają to do siebie, że się łamią. Moja trafiła do szpitala. Następnego dnia dowiedziałem się, że zmarła. Była babcia, nie ma babci. Ze względu na tempo rozwoju wydarzeń, uważam to za najbardziej druzgoczące doświadczenie w życiu. Oto na własnej skórze przeżyłem coś, co – jak się później dowiedziałem – zostało nazwane instytucjonalizacją śmierci. Współcześnie między otrzymaniem informacji o zgonie bliskiej osoby a złożeniem ostatniego bukietu na jej grobie mijają nie więcej niż 72 godziny.
Martwe ciała nie są ohydne, nie są straszne, ani tym bardziej nie są cool. Zanikający obrzęd pustych nocy, w którym miałem ogromne szczęście uczestniczyć jako dziecko, uważam za jeden z najpiękniejszych zwyczajów, niestety ustępujących kultowi życia zatrzymanego w kadrze. Może i chcielibyśmy myśleć proceduralnie, ale tego nie potrafimy. Potrzebujemy czasu, aby zrozumieć, oswoić się i pożegnać jak należy. Podejść, uścisnąć dłoń, dać buziaka, uronić łzę, obdarzyć ciepłym spojrzeniem. Jednym, drugim, trzecim. Posiedzieć obok trochę dłużej. Do rana.