Rękopisy prababki i gasnące żarówki
Nie ufałam tak poprowadzonej fabule, zwłaszcza że od samego początku w książce pojawiały się sygnały, że to nie to, a w każdym razie nie tylko to. Po pierwsze: okładka. Kobiecy profil wycięty z jakiegoś rękopisu. Przestarzałe pismo, niewspółczesna ortografia. W tle dwie kamienice, też niedzisiejsze. Po drugie: przedmioty otaczające Łucję. Unikatowe książki, jakieś szpargały po ciotce, stary kufer nieotwierany od lat (no, skoro kufer, to już musi być po coś, bo jak często miewa się w domach stare kufry, w dodatku nieotwierane od lat?). Po trzecie: Warszawa. Od początku dużo Warszawy – w rozmowach, w opisach, na każdym kroku, przy każdej okazji.
Tak oto, chociaż nie od razu, odsłania się drugi plan tej książki. A może jednak plan pierwszy? Opowieść tę tworzą szczegóły: notatka, zdjęcie, podpis pod tym zdjęciem, sfalsyfikowany numer okupacyjnej gazety, wpisy wykładowców w przedwojennym indeksie. Uwiarygodniają ją w oczach czytelnika, co jest tym istotniejsze, że w Twarzy z lustra splata się ze sobą wiele doprawdy niezwykłych zdarzeń.
Jest to bowiem zarówno niezła powieść obyczajowa, jak i książka w dużej mierze erudycyjna. Czasem te cechy świetnie się dopełniają: dzieje kamienicy, w której Łucja spędziła dzieciństwo, zazębiają się z dziejami bliskich bohaterki i jej wspomnieniami o babce i matce, bez wiedzy o zbiorach Stąpki-Potockiego nie sposób zaś wyobrazić sobie wątku kryminalnego. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że podstawowa linia fabularna i jej obudowa historyczna trochę sobie nawzajem przeszkadzają, że to, co domagało się opowiedzenia, przekracza pojemność opowieści – dlatego na przykład bohaterowie w każdej niemal sytuacji życiowej i niezależnie od wcześniejszego tematu rozmowy są gotowi pogrążyć się w dyskusji o warszawskich kamienicach czy pochodzeniu nazw ulic, a Stąpka-Potocki w mieszkaniu Łucji ot tak, po prostu, natyka się na cenne starodruki.
Wydawca pisze, że Twarz z lustra to książka o poszukiwaniu własnej tożsamości. I tak w istocie jest, Łucja zaczyna jej jednak szukać trochę wbrew sobie, trochę dla świętego spokoju, namawiana z jednej strony przez przyjaciółkę, a z drugiej – przez Stąpkę-Potockiego. Odnajduje rękopisy, stare zdjęcia i gazety, z których wyłania się powoli historia jej rodziny. W dalszych poszukiwaniach bohaterka dociera do Warszawy z czasów powstania listopadowego, międzywojnia i lat swojego dzieciństwa, do Paryża i Belgii z czasów Wielkiej Emigracji. Jej prapraprababka zaś, wokół której stopniowo ogniskują się te poszukiwania, co rusz daje jej o sobie znać i jak się zdaje, ma na nią coraz większy wpływ.
W badaniach źródłowych prowadzonych przez Łucję historie jej przodków łączą się z historiami innych ludzi i miejsc, takich jak choćby polskie kręgi emigracyjne w dziewiętnastowiecznym Paryżu czy żydowska Praga sprzed pierwszej i drugiej wojny światowej, a także z czasów okupacji. Śledztwo edytorskie, w którym prawda łączy się płynnie z fikcją literacką, wciąga nie mniej (powiedziałabym, że nawet bardziej) niż główna intryga kryminalna, zwłaszcza że wiele dokumentów, o których mowa w książce, rzeczywiście istnieje – aby się o tym przekonać, wystarczy czasem spojrzeć na fotografie nad tekstem. Początkowo rozproszone wątki zaczynają się ze sobą wiązać, chociaż jeden z bohaterów, historyk z Biblioteki Czartoryskich w Krakowie, ostrzega: „Nie wierzyć, to pierwsza zasada naszej pracy. Trzeba teksty ze sobą zestawiać, porównywać, sprawdzać po tysiąckroć. I żadnemu nie ufać. Na tym polega nasza zabawa. Takie puzzle o wysokim stopniu trudności. Już prawie gotowe, a tu jeden element nie pasuje albo go brakuje, albo ten odnaleziony każe rozpoczynać układankę od początku, na innych zasadach” (s. 252).
Oprócz podróży wirtualnych Łucja odbywa też podróże rzeczywiste, czasem równie ważne: do Krakowa, Paryża i belgijskiego Sombreffe. A także najtrudniejszą, na Pragę. Jest to jednak, inaczej niż w przypadku pozostałych miejsc, nie tyle Praga współczesna, ile Praga zapamiętana, z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Część miasta, w której bohaterka spędziła dzieciństwo i wczesną młodość, a która wciąż do niej wraca, chociaż ona sama próbuje od niej uciec. Tu właśnie, na Pradze, domyka się historia jej rodziny, zanim Łucja poprowadzi ją dalej.
PS: Wiele wskazuje na to, że praprababka
Łucji próbowała ingerować nie tylko w jej życie, lecz także w fabułę Twarzy z lustra, pracy nad książką
towarzyszyły bowiem zjawiska dość niezwykłe. Jak opowiadała autorka, w pewną podróż
wybrał się z nią niezauważony przez nikogo skorpion, a podczas pisania
kilkakrotnie gasły żarówki. Bohaterka, która początkowo miała podobno odgrywać
w książce mniej istotną rolę, najwyraźniej domagała się należnej uwagi.
autor: Elżbieta Wichrowska
tytuł: Twarz z lustra
wydawnictwo: MG
miejsce i rok wydania: Warszawa 2015
stron: 560
format: 205 × 145 mm
oprawa: miękka