Sex, drugs & groupies
„Ubóstwiam kobiety, powinny stać cały czas nago za sceną”. Tak Lemmy Kilmister z Motörhead podsumował kiedyś swoje relacje z fankami. Jak to możliwe, że ktoś tak ekstremalnie nieatrakcyjny jak Lemmy nie narzeka na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej? Otóż jak wielu innych muzyków, także i jego do nieustającej rozpusty przyzwyczaiły groupies wierne rock and rollowi.
Gdyby stworzyć najbardziej podręcznikową definicję groupie, opisywałaby ją ona jako skrajnie oddaną fankę podróżującą z zespołem w celu utrzymania seksualnej i emocjonalnej relacji z muzykami czy też konkretnym członkiem grupy. Po przeczytaniu takiej notki zbyt łatwo można to zjawisko uogólnić i uznać, że każda dziewczyna, która przespała się z muzykiem, jest groupie. Powyższy skrótowy i raczej mętny opis nawet w części nie objaśnia tego fenomenu. Owszem, popowi muzycy nigdy nie narzekali na brak partnerek rekrutujących się spośród rzesz wielbicielek, które krzyczały pod sceną, cisnęły się za kulisy albo czatowały pod hotelem, w którym zatrzymywał się zespół, były to jednak w przeważającej większości związki na jedną noc, godzinę, lub nawet kilka minut, potrzebnych do zaspokojenia chuci. Dziewczęta noszące dumne miano groupies stanowiły zaledwie niewielki ich odsetek i w istocie były gotowe poświęcić dla możliwości przebywania z zespołem o wiele więcej niż szeregowe fanki marzące jedynie o uniesieniu miłosnym przeżytym z mężczyzną, którego znały z płyty.
Jeśli chodzi o sam termin groupie, podobno został on ukuty przez Billa Wymana – basistę The Rolling Stones. PODOBNO. Ale nawet jeśli nie jest to prawda, faktem pozostaje, że ten właśnie zespół był pierwszym, do którego przylgnęła łatka „seksualnie wyzwolonego” i który z tej łatki uczynił niemal swój znak firmowy. W przeciwieństwie do Beatlesów, ugrzecznionych i nieco ocierających się w tej kwestii o hipokryzję, Stonesi (jako ci źli) nie kryli się z zamiarem zbałamucenia jak największej liczby dziewcząt. Możliwe więc, że gdzieś w trasie, pomiędzy kolejnym występem na scenie a heroinowym odlotem w hotelu, Wyman wymyślił to słowo klucz, dzięki któremu można było odróżnić spragnione rockandrollowców fanki od stałych partnerek. Stało się to jeszcze w latach 60., kiedy rewolucja seksualna w idealistycznej formie dopiero się kształtowała, żeby wpisać się w szerszy wymiar młodzieżowej rewolty. Hasło groupie było niejako zagrzebane pod całym hippisowskim kontekstem tamtych dni. Poza gronem osób bezpośrednio związanych z tym zjawiskiem rozumiano je wówczas jako określenie dziewczynybędącej z zespołem. Pejoratywne znaczenie tego słowa nie wylęgło się jeszcze w opinii publicznej niezwiązanej z muzyką.
Początki
Kenneth Anger powiedział kiedyś: „Rock is basically music to fuck to”. Wiedział, co mówi. Ten kontrowersyjny reżyser i okultysta, przyjaźniący się z członkami wielu zespołów, był swojego czasu również bacznym obserwatorem rockandrollowego światka. W tym krótkim stwierdzeniu ujął on istotę muzycznego przewrotu kopernikańskiego. Erotyzm zawarty w rocku już na poziomie rytmu udzielił się głównej grupie docelowej – młodzieży.
Niemal z dnia na dzień na scenie stanęli nowi bohaterowie pokolenia. Kwestią czasu było pojawienie się u ich boku odpowiednich heroin. Za pierwszą taką szerzej znaną kobietę należałoby uznać Turę Satanę. Przypadł jej zaszczyt nie byle jaki, bo przez pewien czas była dziewczyną samego króla rock and rolla – Elvisa Presleya. Obdarzona obfitym biustem tancerka burleskowa i aktorka (znana głównie za sprawą szlagieru kina klasy C – Faster, Pussycat! Kill! Kill!) doskonale pasowała do entourage’u muzyka. To ona nauczyła go charakterystycznego ruchu bioder – znaku rozpoznawczego Elvisa. Model wytworzonej przez nią obyczajowości „dziewczyny gwiazdora” okazał się na tyle wyrazisty, że gdyby szukać pierwszej groupie w historii muzyki popularnej, można by śmiało powiedzieć: była nią właśnie Tura. Ale na prawdziwy boom tego typu zachowań trzeba było poczekać do lat 70. i wysypu zespołów hardrockowych.
Naiwność dekady dzieci kwiatów odeszła wówczas w niebyt. Pokojowe protest songi zaczęły być wypierane przez ostrą, agresywną i znacznie cięższą muzykę, graną przez twórców świadomych swojego artyzmu. Jednocześnie cała scena rockowa stała się w najwyższym stopniu zmaskulinizowana. Pociągający wizerunek „nadczłowieka z gitarą” wyzwolonego spod wszelkich zasad moralnych i konwenansów zaczął niezwykle oddziaływać na fanki, które chciały się stać częścią tego świata.
Jak mówi Pamela Des Barres: „Wszystko zaczęło się od Led Zeppelin”. Życie autorki przytoczonych słów doskonale to zresztą potwierdza. Pamela, dziś pisarka i dziennikarka, na przełomie lat 60. i 70. była bodaj najsłynniejszą groupie. To ona stanowiła pierwowzór Penny Lane, granej przez Kate Hudson w filmie Almost Famous. Dzięki swej urodzie i ujmującej osobowości zdobywała (na krótko, rzecz jasna) serca między innymi: Jimmy’ego Page’a, Keitha Moona i Noela Reddinga. Uprzywilejowana pozycja dziewczyny muzyków nie pomogła jej jednak w próbie podboju sceny. Była członkinią Girls Together Outrageously – projektu muzycznego złożonego z samych groupies i działającego pod auspicjami Franka Zappy. Pomysł nie wypalił, a rock lat 70. pozostał domeną męskiej seksualności.
Groupies pozostawały więc jedynie u boku muzyków. Ruszały w trasę z zespołem, co dla członków grup stawało się potwierdzeniem ich gwiazdorstwa, a dla rodziców dziewcząt – najgorszym z możliwych koszmarów, co możemy zobaczyć we fragmencie dokumentu nakręconego przez Rona Dorfmana i Petera Nevarda.Obyczaje
Podczas gdy testosteron pod postacią szelaku wylewał się na formy tłoczące płyty winylowe, kobiety, uzbrojone w estrogen, starały się uwodzić muzyków. Liczba chętnych zmuszała je do zażartej rywalizacji między sobą. Klasyczny model, w którym to mężczyzna zabiegał o kobiece względy, został odwrócony. Teraz to dziewczęta podrywały chłopców i bynajmniej nie robiły tego przez wręczanie kwiatów. Seks stał się przepustką za kulisy. Jeden z bohaterów filmu Metal: A Headbanger’s Journey wspomina, że chociaż kobiety stanowiły zaledwie dziesięć procent metalowej publiczności, to za sceną można było odnieść zgoła odmienne wrażenie. Normalnością był widok naiwniaków czekających na swoje dziewczyny, które w tym czasie na tyłach autobusu zespołu oddawały się uciechom wcześniej zarezerwowanym tylko dla swoich chłopaków.
Ale jak już wspomniałem, relacje między artystą a jego słuchaczką oparte na stosunku płciowym wyglądały dwojako. Robert Plant dzielił fanki na te, które interesowała jedynie schadzka w garderobie, oraz te, które na schadzce nie poprzestawały. Właśnie to ostatnie należy uznać za główny wyróżnik groupies. Wiążąc się z zespołem, stawały się partnerkami, opiekunkami, dealerkami narkotyków, wykwalifikowanymi doradczyniami, specjalistkami od psychologii, a czasem i sejfami przechowującymi osobiste przedmioty rockmana. W zamian – oprócz czułej protekcji swych wybranków – dostawały także możliwość ciągłego obcowania z muzyką i pełnego wrażeń życia na najwyższych obrotach. Najlepsze imprezy, najlepszy alkohol i najlepsze narkotyki gwarantowały spełnienie idei zawartej w haśle sex, drugs & rock and roll. Same groupies reprezentowały hedonizm w dziewczęcym wydaniu.
Na ich tle szczególnie wyróżniała się Cynthia „Plaster Caster” Albritton, która łączyła życie groupie ze swoją niecodzienną działalnością artystyczną. Zajmowała się mianowicie odlewaniem w gipsie przyrodzeń sławnych artystów.
Jej przydomek w wolnym tłumaczeniu znaczy „pojemnik na gips”. Ci, którzy się z nią przespali, mieli więc w pakiecie zapewniony udział w jej projekcie artystycznym. Cynthia nadal jest aktywna w swoje dziedzinie, a w zbiorach ma obecnie 77 odlewów wykonanych w ciągu ponad 40 lat! Prawdopodobnie najcenniejszym, a na pewno najsłynniejszym „trofeum” jest Penis de Milo – gipsowy odlew członka Jimiego Hendrixa. Grupa KISS nagrała na jej cześć utwór Plaster Caster.
Obyczaje groupies mogły gorszyć sporą część społeczeństwa – szczególnie wtedy, gdy miało ono tak duże skłonności do pruderii jak mieszkańcy USA, bo to właśnie trasy po ojczyźnie rocka najbardziej obfitowały w ekscesy. Wyzwolony styl życia muzyków nigdy nie miał dobrej prasy, ale według większości groupies wynikało to ze zwykłej zazdrości.
Inspiracje
Zasadniczo seks od zawsze był wdzięcznym tematem twórczości i już średniowiecznym bardom zdarzało się popełniać pieśni, w których dokładnie opisywali, co by zrobili z taką czy inną damą, gdyby jakimś cudem znaleźli się w jej alkowie. W epoce rocka, która zupełnie nie znała pojęcia wstydu, cielesny wymiar miłości doczekał się niezliczonych przedstawień oraz interpretacji.
Ta tematyka w dużym stopniu dotyczy również groupies. Ich barwne osobowości i legendarna niemal rozwiązłość miały i wciąż mają wymierny wpływ na muzykę. Inna rzecz, że na dłuższą metę ten wpływ mógł degenerować zdrowe relacje damsko-męskie. Jak wspomina Rob Jones, fotograf zespołów i DJ heavymetalowego radia KNAC: „Upłynęło dużo czasu, zanim znów czule objąłem kobietę”. Taką właśnie „traumę” musiał chyba przeżywać Richard Wright z Pink Floyd, kiedy pisał utwór Summer ’68 – swoiste rozliczenie z jego zbyt krótko trwającą znajomością z pewną groupie.
W większości przypadków sprawy nie miały się jednak aż tak dramatycznie. Jak już wspomniałem, stała obecność kobiet gotowych na wszystko wpisywała się w etos rock and rolla i była przez to traktowana z odpowiednim namaszczeniem. A im bardziej skandaliczne wydawały się niektóre przypadki, tym lepiej. Jimmy Page na przykład w utworze Sick Again czeka na szesnaste urodziny Lori Maddox (dziewczyna zaczęła się z nim umawiać w wieku 14 lat).
Unieśmiertelnienia w piosence doczekała się także Connie Hamzy, znana jako Sweet Connie. Za cel postawiła sobie przespanie się ze wszystkimi muzykami, którzy zjawiali się na koncertach w Little Rock w stanie Arkansas. Miała o tyle łatwiej, że pracowała przy organizacji wielu występów. W końcu Connie stała się żywą legendą. Dzięki temu wersy sławiące jej towarzyskość znalazły się w hymnie opiewającym uroki rockandrollowego życia w trasie – We’re an American Band zespołu Grand Funk Railroad.
Inne groupies ustanawiały wręcz cały image obowiązujący wszystkie dziewczyny, które rościły sobie jakiekolwiek pretensje do rockowego stylu. Tawny Kitaen wystąpiła w teledyskach słynnej trylogii grupy Whitesnake: Here I Go Again, Still of the Night oraz Is This Love. Po tym wyczynie jej zmysłowość, styl kipiący erotyzmem i sposób eksponowania seksapilu stały się standardem przedstawień kobiet w klipach pochodzących z lat 80. Sama Kitaen wyszła później za wokalistę rzeczonego zespołu – Davida Coverdale’a – ale jej pociąg do innych artystów ówczesnej sceny nie dał temu związkowi szans na przetrwanie. Wymieńmy zaledwie kilku muzyków, z którymi spotykała się Tawny: Tommy Lee z Mötley Crüe, Robbin Crosby z Ratt i John Taylor z Duran Duran.
Wreszcie gdyby nie groupies i ich poświęcenie, nie miałby kto się wcielić w rolę Arweny w filmowej adaptacji Władcy Pierścieni. Liv Tyler jest córką Bebe Buell, jednej z najsłynniejszych groupies, której uroda olśniła Elvisa Costella, Roda Stewarta, Jimmy’ego Page’a, Todda Rundgrena i w końcu Stevena Tylera z Aerosmith, z którym to poczęła przyszłą aktorkę.
Groupie generation
Pozostaje jeszcze kilka pytań na zakończenie. Po pierwsze: czy istniał męski odpowiednik groupie? Podobno tak. Zwał się Pleather i podróżował razem z Courtney Love i The Bangles.
Trochę barwniej wyglądało to wśród homoseksualistów. Peter Hince, techniczny zespołu Queen, wspomina, że Freddie Mercury mógł się poszczycić całą świtą groźnie wyglądających, odzianych w skóry „rycerzy” podążających za Królową.
Kolejne pytanie brzmi: jak jest teraz? Zjawisko nie zniknęło i będzie trwało dopóty, dopóki znajdą się chętni do wykonywania muzyki. Mniej jednak wokół tego szumu. Bardziej żywa wydaje się legenda i wygląda na to, że ludzie wolą wiedzieć, jak to było z Led Zeppelin, niż jak to jest z Avenged Sevenfold (dodajmy dla jasności – świetny zespół).
Ostatnie i chyba najważniejsze pytanie brzmi: czego wyrazem jest zjawisko groupies? Czy odzwierciedla ono kobiecą słabość? Tutaj znów, powołując się na Pamelę Des Barres, trzeba powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Dziewczyny manifestowały w ten sposób swoją wolność, którą dostały jako schedę rewolucji seksualnej lat 60. I chociaż czasami ich życie przypominało film z mnóstwem wyciętych fragmentów, to były one dokładnie tam, gdzie same chciały być.