Poezje nieoczywiste

Soki poezji, energia roślinności

Bardzo możliwe, że zabrzmię teraz egoistycznie i wykażę się odrobiną sadyzmu, ale dla mnie najpiękniejsze w poezji są te momenty, gdy poeci starają się odnaleźć nowy język. Starania te nie przychodzą jednak w lekkim, wieszczym natchnieniu, najczęściej nie są okraszone płatkami róż. To bardzo osobisty bój którego celem jest przedarcie się przez oporną materię słowa oraz stworzenie nowej jakości w literaturze. Taki zamysł realizują właśnie fenomenalne wiersze Krystyny Miłobędzkiej.
Ze względu na datę swoich urodzin (1932) oraz czas debiutu poetka mogłaby teoretycznie przynależeć do pokolenia „Współczesności” lub do grupy związanej z Nową Falą, ale w rzeczywistości została odkryta przez krytykę i czytelników dopiero w pierwszych latach XXI wieku. Wszystkie jej tomiki charakteryzują się jednak typową dla poezji lingwistycznej dbałością o językową materię wierszy, przy czym dla samej Miłobędzkiej ważną zasadą wydaje się próba zawarcia maksimum w minimum. Oszczędność słów, bardzo rozważne ich dobieranie łączy się także z inną, charakterystyczną dla poetki kwestią. Otóż w jej wierszach liczą się nie tylko same wyrazy i sformułowania – jej poezję na równej stopie konstruuje także materia tych słów, ich brzmienie, kolor i kształt, ich ułożenie na papierze, a nawet otaczająca je biała przestrzeń kartki. To dlatego znajdziemy w jej dorobku utwory zbliżające nas do poezji konkretnej, budowane na zasadzie konceptów wykorzystujących całą przestrzeń tomiku – jako fizycznie istniejącego przedmiotu (np. Wiersz róża, Wiersz most / Wiersz przejścia czy Wiersz „i”).

Ważnym elementem poetyckiego świata Krystyny Miłobędzkiej jest też perspektywa człowieka, podmiotu lirycznego – a raczej jej brak. Jak inaczej zinterpretować bowiem poniższy utwór?


Znać tutaj koncept oparty na symetrii powtórzenia, dzięki czemu ostatni wers, w którym zasada ta zanika, jeszcze mocniej manifestuje swoją wagę. W tym utworze to sam wiersz do nas krzyczy, on sam wskazuje na siebie. Brak tutaj podmiotu lirycznego – jedyne dwie przestrzenie to czerń znaków i biel kartki. Poezja rozgrywa się na konkretnym papierze, poza którym nie ma innego świata zewnętrznego. Nic więc dziwnego, że w tym samym tomie – wszystkowiersze (2000) – znajdziemy też Wiersz doskonały: „sam z siebie się biorę / sam siebie piszę / sam się skreślam”. Poezja i język powinny mówić swoim własnym głosem, niezanieczyszczonym żadnym z góry narzuconym sposobem widzenia i porządkowania świata.

Skoro jednak w takiej poezji brak człowieka, to co w niej jest obecne? Spróbujmy wyczytać to z wiersza bez tytułu zamieszczonego w tomie Anaglify z 1960 roku.


W tym przypadku całkiem przewrotnie to przedmiot opisu jest aktywny. Czasowniki w pierwszej strofie – dotyczącej róży – są osobowe („jest”, „są”, „staje się”), a ostatnie jej zdanie jasno pokazuje, że rzeczywistość przedstawiona została z perspektywy kwiatu, który tutaj pełni funkcję beneficjenta (ocalanego od śmierci). Co więcej, dzięki bardzo rzeczowemu opisowi, pełnemu zmysłowych, materialnych określeń, róża jawi się jako konkret – w róży jest tylko róża, nie ma tu miejsca na sferę symboliczną, na konotacje i interpretacje. Natomiast w drugiej strofie pojawia się świat ludzki, zdominowany przez czasowniki bezosobowe („gromadzi się”, „przykleja się”). Oto spojrzenie poety, które ma być przezroczyste, które się wycofuje, by mógł przemówić przedmiot. Dlatego i w tej perspektywie etykieta jest pusta, ponieważ wciąż ważna jest róża, której udało się przetrwać.

W innym wierszu, tym razem z tomu Pokrewne (1970), sytuacja zdaje się postępować.


Tutaj sytuacja poetycka jest całkowicie pozbawiona perspektywy człowieczej, nie ma w niej głosu poety. Mamy tylko (albo aż) samo bulgotanie życia w momencie jego powstawania. I to życia roślinnego, które zdominowane jest przez cykliczność, witalizm oraz samoistność (stąd takie a nie inne formy czasownikowe: „pcha się”, „wyrwie się”; swoją drogą pokazuje to jasno, jak ważne jest dokładne przyglądanie się językowi podczas lektury i analizy tak wyjątkowej formy komunikatu jaką jest poezja).  Powiem więcej – to życie wypełnione jest niemal materialnie odczuwalną energią, ono pulsuje, krąży, odpływa i powraca. Energią napędzającą naszą rzeczywistość wydają się zatem roślinne soki, miąższ, nasiona. Dlatego właśnie, jeśli tylko człowiek nauczy się wycofywać, może zauważyć, że to natura jest zawsze stroną aktywną.

Wiersze Krystyny Miłobędzkiej zatem jasno pokazują że – choćby w takiej dziedzinie jak poezja – człowiek wcale nie musi znajdować się w centrum uwagi. Nie musi być nawet obecny jako sam głos, ponieważ nowy język, może i lepiej opisujący naszą rzeczywistość (w końcu bez narzuconej perspektywy obarczonej konkretną symboliką), radzi sobie bez niego bardzo dobrze. Inna sprawa, że „nasza rzeczywistość” to rzeczywistość literacka, potencjalna, co jednak wcale nie znaczy, że mniej pociągająca czy mniej autentyczna.


Cytowane wiersze Krystyny Miłobędzkiej pochodzą z tomiku zbierane, gubione (1960 – 2010), Biuro Literackie, Wrocław 2010.
Żyje życiem fabularnym prosto z kart literatury i komiksu, prosto z ekranu kina i telewizji. Przeżywa przygody z psią towarzyszką, rozkoszuje się dziełami wegetariańskiej sztuki kulinarnej, podnieca osiągnięciami nauki, inspiruje popkulturą. Kolekcjonuje odłamki i bibeloty rzeczywistości. Udziela się recenzencko na instagramowym koncie @w_porzadku_rzeczy.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %