Soki poezji, energia roślinności
Ważnym elementem
poetyckiego świata Krystyny Miłobędzkiej jest też perspektywa człowieka,
podmiotu lirycznego – a raczej jej brak. Jak inaczej zinterpretować bowiem
poniższy utwór?
Znać tutaj koncept oparty na symetrii powtórzenia, dzięki czemu ostatni
wers, w którym zasada ta zanika, jeszcze mocniej manifestuje swoją wagę. W tym
utworze to sam wiersz do nas krzyczy, on sam wskazuje na siebie. Brak tutaj
podmiotu lirycznego – jedyne dwie przestrzenie to czerń znaków i biel kartki.
Poezja rozgrywa się na konkretnym papierze, poza którym nie ma innego świata
zewnętrznego. Nic więc dziwnego, że w tym samym tomie – wszystkowiersze (2000)
– znajdziemy też Wiersz doskonały: „sam z siebie się biorę / sam siebie
piszę / sam się skreślam”. Poezja i język powinny mówić swoim własnym głosem,
niezanieczyszczonym żadnym z góry narzuconym sposobem widzenia i porządkowania
świata.
Skoro jednak w
takiej poezji brak człowieka, to co w niej jest obecne? Spróbujmy wyczytać to z
wiersza bez tytułu zamieszczonego w tomie Anaglify z 1960 roku.
W tym przypadku całkiem przewrotnie to przedmiot opisu jest aktywny.
Czasowniki w pierwszej strofie – dotyczącej róży – są osobowe („jest”, „są”,
„staje się”), a ostatnie jej zdanie jasno pokazuje, że rzeczywistość
przedstawiona została z perspektywy kwiatu, który tutaj pełni funkcję
beneficjenta (ocalanego od śmierci). Co więcej, dzięki bardzo rzeczowemu
opisowi, pełnemu zmysłowych, materialnych określeń, róża jawi się jako konkret
– w róży jest tylko róża, nie ma tu miejsca na sferę symboliczną, na konotacje
i interpretacje. Natomiast w drugiej strofie pojawia się świat ludzki, zdominowany
przez czasowniki bezosobowe („gromadzi się”, „przykleja się”). Oto spojrzenie
poety, które ma być przezroczyste, które się wycofuje, by mógł przemówić
przedmiot. Dlatego i w tej perspektywie etykieta jest pusta, ponieważ wciąż
ważna jest róża, której udało się przetrwać.
W innym wierszu, tym razem z tomu Pokrewne (1970), sytuacja zdaje
się postępować.
Tutaj sytuacja poetycka jest całkowicie pozbawiona perspektywy
człowieczej, nie ma w niej głosu poety. Mamy tylko (albo aż) samo bulgotanie
życia w momencie jego powstawania. I to życia roślinnego, które zdominowane
jest przez cykliczność, witalizm oraz samoistność (stąd takie a nie inne formy
czasownikowe: „pcha się”, „wyrwie się”; swoją drogą pokazuje to jasno, jak
ważne jest dokładne przyglądanie się językowi podczas lektury i analizy tak
wyjątkowej formy komunikatu jaką jest poezja).
Powiem więcej – to życie wypełnione jest niemal materialnie odczuwalną
energią, ono pulsuje, krąży, odpływa i powraca. Energią napędzającą naszą
rzeczywistość wydają się zatem roślinne soki, miąższ, nasiona. Dlatego właśnie,
jeśli tylko człowiek nauczy się wycofywać, może zauważyć, że to natura jest
zawsze stroną aktywną.
Wiersze Krystyny Miłobędzkiej zatem jasno pokazują że – choćby w takiej dziedzinie jak poezja – człowiek wcale nie musi znajdować się w centrum uwagi. Nie musi być nawet obecny jako sam głos, ponieważ nowy język, może i lepiej opisujący naszą rzeczywistość (w końcu bez narzuconej perspektywy obarczonej konkretną symboliką), radzi sobie bez niego bardzo dobrze. Inna sprawa, że „nasza rzeczywistość” to rzeczywistość literacka, potencjalna, co jednak wcale nie znaczy, że mniej pociągająca czy mniej autentyczna.