Kultura w dymkach

Sugerowane dorosłym czytelnikom

Nie zaszkodzi pewnie powtórzyć po raz milionowy, że komiksy nie są tylko dla dzieci. A wszyscy wiedzą, że dorośli lubią seks, przemoc i narkotyki, więc i takie wyrysowane perwersje znajdziemy na komiksowych kartach. Nie wszystkie jednak zaliczają się do gatunku miłych dla oka albumów erotycznych – komiksiarze tworzą także monstra dla fanów o osobliwych gustach. Moja ciekawska dusza nie mogła powstrzymać się przed penetracją tego dziwacznego świata.
A zatem teraz zrobi się w naszym dymkowym cyklu specyficznie. Uprzedzam lojalnie, że nie wszyscy będą zadowoleni. Aby ułatwiać życie szanownym czytelnikom, tę całą masę obrzydliwości zamierzam wspaniałomyślnie stopniować, w miarę łagodnie przechodząc do najgorszego hardcore’u. W ten sposób osoby o delikatnych żołądkach i bujnej wyobraźni będą mogły odpuścić w odpowiednim momencie i zerknąć już tylko na zakończenie. Szkoda byłoby jednak stracić szansę na taką dawkę egzotyki!

Onanizm totalny

Masturbacja to ludzka rzecz, określenie „perwersja codzienna” pewnie okazałoby się nawet trochę na wyrost. Jeśli jednak mam zacząć od tych bardziej znośnych spraw, to komiks Joe’ego Matta Spust (recenzja tutaj) będzie pasować jak ulał. Nie, w tytule nie chodzi ani o przecenę butów (jak mniemały dziewczyny z minihistoryjki na tylnej okładce), ani o przycisk w broni palnej. Chodzi o szczytowanie, ejakulację, wytrysk. Głównym bohaterem komiksu jest sam Joe, mamy bowiem do czynienia z opowieścią autobiograficzną, co dodaje jej pieprzności. Nie ma się jednak co ekscytować na starcie, ponieważ nie znajdziemy w treści nic przyjemnie sprośnego. Spust to historia typowego przegrywa, którego największą ambicją pozostaje przygotowanie doskonałej kasety z wycinkami z filmów pornograficznych, pozbawionej mało seksownych fragmentów, takich jak zbliżenie na goły męski tyłek czy wąsatą twarz wykrzywioną spazmem rozkoszy.



Widzimy tutaj jeden z wielu przykładów potwierdzających dowcip autora – w Spuście najbardziej „perwersyjne” kadry to: goły tyłek Joe’ego, który masturbuje się, leżąc na brzuchu; zbliżenie na twarz komiksiarza wykrzywioną spazmem rozkoszy podczas dwudziestego orgazmu w ciągu sześciu i pół godziny; dwa kadry pokazujące Joe’ego z gołym penisem; sztywna od zaschniętego nasienia „fapszmatka”. Nie jest to wprawdzie superestetyczne, ale przecież sedno sprawy tkwi w czymś innym. Nie chodzi nawet o samo uzależnienie od masturbacji – chyba że potraktujemy ten termin bardzo rozlegle. Joe Matt onanizuje się totalnie: kolekcją rzadkich pasków komiksowych, niepowodzeniami w relacjach z płcią przeciwną, skąpstwem i życiem w nędznych warunkach z wyboru, mękami twórczymi, własnym narzekaniem. Facet wręcz pławi się w żałosności swojego życia, ciągle tylko gada i gada o wszystkich porażkach – tych obecnych i tych z przeszłości. Analizuje każdy ich aspekt, a potem znów popada w niezmienioną codzienność. Ta spirala marności jest co najmniej irytująca dla czytelnika, który chętnie rzuciłby Spust w najciemniejszy kąt, gdyby nie końcowy twist-nie-twist, który według mnie ratuje książkę, a nawet podciąga ją do kategorii naprawdę dobrych i wartościowych komiksów.

Mroczne instynkty

Guy Delisle i mroczne instynkty? Czy coś się tej Pawłowskiej już ostatecznie pomieszało? Ten trochę ciapowaty ojciec pociesznych dzieciaków i reportażysta rysujący wielkie problemy świata z perspektywy małych ulic i ich mieszkańców? Ano, kto zna album Albert i Alina, ten wie doskonale, że Kanadyjczyk kryje w sobie mocno pokręcone zasoby artystyczne. Niech nikogo nie zwiedzie forma nowelek (zresztą bardzo umiejętnie wykorzystana) – komiksy z tego zbioru to nie byle błahostki, lecz celne pociski najcięższego kalibru. Pod postacią niby-zabawnych historyjek Delisle otwiera czytelnikom drogę do bardzo poważnych i z gruntu niepokojących obserwacji na temat relacji międzyludzkich.



Wśród pokaźnego zbioru komiksów znajdziemy również takie z motywem zafiksowania na punkcie cielesności – swojej albo cudzej. Bohaterowie Delisle’a częstokroć pragną urobić materialną, ziemską powłokę do swoich potrzeb i ideałów, wymienić pewne jej części, dostosować je do nastroju, rozłożyć na czynniki pierwsze. Ciało jest dla nich siedliskiem podniet, pożądania, fetyszu i fascynacji, ale też kompleksów, niespełnienia, tęsknoty i frustracji. Chociaż patrzymy na kadry wypełnione obrazkami kobiety zakładającej męską skórę w celu urozmaicenia życia erotycznego swojej partnerki czy mężczyzny wciąż i wciąż pozwalającego wycinać sobie serce dla widoku ponętnych piersi, tak naprawdę widzimy ludzkie instynkty wykraczające znacznie poza przyjemności cielesne. Delisle pokazuje przede wszystkim marzenia o drugiej osobie: marzenia wyidealizowane, bardzo proste i wzruszające; marzenia perwersyjnie ograniczone; marzenia, których wolelibyśmy nie urzeczywistnić; marzenia, z których cyklu spełnień nie potrafimy się uwolnić.

Całe gówno świata

Teraz robimy duuuży krok i przechodzimy od komiksów wykorzystujących pikantne motywy do ukazywania uniwersalnych prawd o świecie do komiksów pławiących się w perwersji, spod której wyzierają co gorsze reguły rządzące naszym światem. W tej transgresji pomoże nam seria Granta Morrisona (scenariusz), Chrisa Westona i Gary’ego Erskine’a (rysunki) o wdzięcznym tytule The Filth. I znów nazwa mówi wiele – nie jest to bowiem jedynie „brud” czy „nieczystość”, lecz także „świństwo”, „paskudztwo” w odniesieniu do pornografii oraz wulgarny epitet oznaczający policję. Potencjał znaczeniowy tytułu bardzo dobrze oddaje fabułę komiksową serii, w której dosyć enigmatyczna organizacja „The Hand” pełni funkcję kosmicznej policji i sprząta całe gówno świata – naszego ziemskiego i wielu obcych światów z innych wymiarów.



Przegląd tego syfu tworzy barwny acz okrutny kalejdoskop: aktor porno tryskający czarną spermą, psychodeliczny seks łysiejącego agenta zamieszkującego parapersonę z łysiejącą agentką starającą się go uwolnić, zrobotyzowane, nazistowskie delfiny, planeta, na której czas używany jest jako mordercza broń, wyrośnięta, zmutowana sperma, przebijająca na wylot wszystkie płodne kobiety… Autorzy mają jeszcze wiele pomysłów na obrzydzenie czytelnikom życia, a każdy z nich przedstawiony został przez rysowników z zadziwiającą skrupulatnością, dzięki czemu gdzieś w tle możemy podziwiać ujmujące drobiazgi typu dzwonek do drzwi w kształcie kobiecej twarzy z szeroko otwartymi ustami czy taśma oddzielająca miejsce zbrodni z napisem „danger, fuck off”.

The Filth to taki komiks, który czyta się dosyć trudno, i to wcale nie przez wulgarne treści. Narracja jest bardzo skomplikowana, świat przedstawiony kryje w sobie wiele udziwnień, co wszystko razem wzięte stawia odbiorcy opór. Warto jednak przebić się przezeń, bo pomimo nader dosadnych ilustracji i osobliwych wątków, które nie każdemu mogą przypaść do gustu, seria oferuje zdecydowanie oryginalne rozwiązania tematyczne i formalne. Komiks fantastyczno-pornograficzno-sadystyczny z motywami autotematycznymi, parodystycznymi, intertekstualnymi i mocno ludycznymi – co pozwala przypisać go do nurtu postmodernizmu – nie zdarza się wcale tak często.

Zombie samo zło

O ostatnim komiksowym bohaterze nie ma sensu długo pisać. Wszystko, co można o nim powiedzieć, zawarto w oryginalnych kadrach. Crossed: Psychopath to dzieło scenarzysty Davida Laphama i rysownika Raula Caceresa, którzy w spin-offie kontynuowali popieprzoną wizję Gartha Ennisa – króla obrzydliwości (odpowiedzialnego m.in. za Punishera, Kaznodzieję, Hellblazera czy Calibana). W tej wyjątkowo makabrycznej serii mamy do czynienia ze światem opanowanym przez zombie, które nie tylko żywią się ludzkim mięsem, lecz także gwałcą wszystko, co się rusza – warto dodać, że na absolutnie ohydne i wciąż nowe sposoby.

Nie zamierzam nikogo katować opisami (wiem, że przynajmniej dwie osoby, które będą czytać mój tekst do końca – korektorka i mama – podziękują mi za to). Przytoczę tylko sekwencję otwierającą pierwszy zeszyt: czterech zombiaków w resztkach odzienia i z czerwonymi znamionami w kształcie krzyża na twarzach pastwi się seksualnie nad żywym sępem tuż nad na wpół rozłożonym truchłem jelenia, potem urywane są głowy, ciała nadziewa się na poroże, ktoś traci przyrodzenie, ktoś inny – życie, ale przebrzydła orgia trwa nadal. Poza kolejnymi niewyobrażalnymi bezeceństwami podobnego typu w tej serii komiksowej pojawia się jednak jakaś historia. Jest ona nawet wciągająca, aczkolwiek główne danie bezsprzecznie stanowią sparszywiałe plugastwa, dla których określenia niedługo zabraknie mi już synonimów.



Rozrywka ta ma swoich zwolenników, ja osobiście pewnie szybko bym się nią znudziła. Żeby utrzymać moją uwagę na dłużej, potrzeba czegoś więcej niż sadystyczne ilustracje kolejnego ohydztwa. Omawiany przeze mnie spin-off składa się z siedmiu zeszytów i jest to maksimum, jakie mogę znieść, w przypadku gdy komiks nie gwarantuje szczególnie oryginalnego przesłania, puenty czy jakiejkolwiek innej wartości artystycznej. Jednak oryginalna seria stworzona przez Ennisa i liczne serie poboczne rozwijają się w grubo ponad setce zeszytów. Jak i po co – to już pytania nie do mnie.

Nie należę do najbardziej pruderyjnych osób i moja niezaspokojona ciekawość wiedzie mnie często w dziwne rejony, niemniej przyznaję, że materiały do tego tekstu musiałam zbierać na raty, a i sam proces pisania zajął mi dłuższą chwilę. Po pierwsze, tematyka nie jest łatwa i wymaga głębszego namysłu nad każdą komiksową realizacją. To jednak jeszcze pół biedy – od myślenia głowa nie boli. Gorzej, gdy po lekturze trzeba odkazić się filmikami z niewinnymi, puchatymi, słodkimi zwierzątkami, a i tak mamy potem poczucie, że nie dostaliśmy nic wartościowego czy w jakikolwiek sposób ubogacającego naszą marną egzystencję. Jeśli zatem zażyczycie sobie trochę komiksowej perwersji, skierujcie uwagę raczej w stronę klasycznej erotyki albo eksperymentów podobnych do albumu Delisle’a. W przeciwnym razie będziecie musieli się ratować tym:



Żyje życiem fabularnym prosto z kart literatury i komiksu, prosto z ekranu kina i telewizji. Przeżywa przygody z psią towarzyszką, rozkoszuje się dziełami wegetariańskiej sztuki kulinarnej, podnieca osiągnięciami nauki, inspiruje popkulturą. Kolekcjonuje odłamki i bibeloty rzeczywistości. Udziela się recenzencko na instagramowym koncie @w_porzadku_rzeczy.

    1 Comment

    1. […] w mojej pierwszej komiksowej recenzji o Kronikach jerozolimskich, a nieco później wspomniałam o Albercie i Alinie w artykule o pieprznych publikacjach. Rzecz jasna, recenzowałam także pierwszy tom Vademecum […]

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %