Święty Walenty z Joy Division
Żona znalazła go w kuchni. Klęczał ze zwieszoną głową. Ręce spoczywały na pralce. „Co ty tu robisz?”. Zbliżyła się o krok zaniepokojona brakiem odpowiedzi. Wyglądał tak spokojnie. Dopiero po chwili zauważyła naprężony sznurek idący od szyi.
Gdyby przynajmniej zrównać w komercyjnym potencjale patronaty Walentego, to wszystkie serduszka byłyby opatrzone słowami „Love tear us apart”. Pudełka czekoladek zdobiłoby zaś 100 kolejnych uderzeń pulsara CP 1919 lub po prostu zdjęcie młodego, błękitnookiego chłopaka z papierosem przy ustach.
Ian Curtis – wokalista Joy Division, epileptyk i ofiara depresji. Zabił się 18 maja 1980 roku. Swoją żonę pozostawił wdową. Osierocił córkę oraz rzeszę fanów, dla których niemal od początku był ikoną postpunkowego brzmienia. Jak nikt inny nadaje się do bycia symbolem tych mniej dopieszczanych przez maskulturę dziedzin św. Walentego. Wszak biskup Terni, ścięty w czasie prześladowań chrześcijan za panowania cesarza Klaudiusza II Gockiego, jest też orędownikiem cierpiących na epilepsję i choroby psychiczne. Zresztą fakt ten przypomina się 14 lutego każdego roku. Radio, telewizja i internet, trzymając się medialnego schematu, serwują wówczas obowiązkową infosraczkę wzbogaconą o wypowiedzi specjalistów, duchownych oraz sondy uliczne. Z rzadka i tylko wtedy, gdy nie jest to odstępstwo od rozrywkowego contentu, pojawiają się w tym miejscu wzmianki o chorobach psychicznych i padaczce.
Te schorzenia też mają swoje światowe dni. Ale nawet gdyby miały swój światowy tydzień albo i cały miesiąc, nie wbiłyby się w świadomość społeczeństwa tak głęboko, jak walentynki, na temat których każdy ma zdanie. A zdanie to – nie ma co się oszukiwać – można sprowadzić do partykuł przeczącej lub potwierdzającej. Przeciwnicy i zwolennicy wciąż jeszcze potrafią nakręcić między sobą gównoburzę o święto zakochanych. Ci pierwsi celują w oskarżeniach: a że niepolskie! A że kiczowate! A że chujowe. W odpowiedzi ci drudzy na złość celebrują lub wymowną obojętnością wyrażają aprobatę dla makdonaldyzacji świata, której walentynki są przejawem.
Epileptycy i osoby cierpiące z powodu różnych zaburzeń psychicznych pożytku z tego nie mają. Bo choć ich sprawa jest o wiele ważniejsza, to nie dorównuje w atrakcyjności sporowi opartemu na banałach i frazesach. 14 lutego muszą więc spędzić jak każdy inny dzień, czyli z chorobą na barkach. Epileptycy – szacuje się, że w Polsce to około 1% społeczeństwa – przeżywają go w strachu przed kolejnym atakiem, którego nie sposób przewidzieć. Ian Curtis często dostawał napadu padaczkowego na scenie. Jego charakterystyczny szalony taniec nagle przeradzał się w konwulsje. Odnoszono go za kulisy, gdzie wracał do siebie i niestety do rzeczywistości, w której mało kto rozumiał jego przypadłość. To napędzało jego depresję. A tę w klasyfikacji ICD-10 znajdziemy pod oznaczeniem F32. Pozostałe schorzenia sklasyfikowane w tym systemie mogłyby obdzielić swoimi „ogólnoświatowymi dniami” niemal trzecią część kalendarza. Zaburzenia psychotyczne, zaburzenia afektywne, zaburzenia nerwicowe, zaburzenia spowodowane używaniem substancji psychoaktywnych i inne. I jeszcze inne. I jeszcze, jeszcze inne. Przy tym, o czym mowa była podczas ostatniego Światowego Dnia Zdrowia Psychicznego, ponad połowa wszystkich chorób tego typu rozpoczyna się w okresie dojrzewania. Statystycznie takie problemy ma co piąty nastolatek. Ogromna część z nich wejdzie z chorobą w dorosłość. Czyli dokładnie jak Ian Curtis, którego dorosłość była krótka i poplątana. W przeciwieństwie do długiego i prostego sznura, który wydał mu się idealnym wyjściem ze wszystkich kłopotów.
Nie wiem, czy Ian kiedykolwiek przed tym wznosił modlitwy o wstawiennictwo świętego Walentego. Wiem za to, że jego męka jest dziś romantyzowana. Legendę tego człowieka i innych jemu podobnych nieszczęśliwych trupów rozmyślne sprzedaje się w polewie z cukrowego defetyzmu. Dlatego opisana na początku wizja walentynek o wyglądzie okładki Unknown Pleasures i cytatów z piosenek Joy Division wydaje się być niebezpiecznie prawdziwa. Curtisowi niewiele brakuje do tego, by być świętym Walentym samobójców i epileptyków. Tak właśnie działa kulturowy walec spłaszczający najpoważniejsze problemy. Tymczasem Deborah Curtis, która spostrzegła naprężony sznurek na pranie, oraz miliony chorych na epilepsje i wszyscy cierpiący z powodu zaburzeń psychicznych na całym świecie mogą w tym temacie powiedzieć tylko tyle – dbajcie o siebie. Bo bez zdrowia ciężko dbać o miłość. Pamiętajmy o tym 14 lutego.
Polecamy również teksty pozostałych autorów Z CYKLU. Recenzję Artura Baranowskiego książki o Grzegorzu Ciechowskim – innym bohaterze epoki nowej fali. Felieton Pawła Gładysza o pamięci, która nie daje o sobie zapomnieć. Wywiad, w którym Pola Cichocka pyta Olę Synowiec, gdzie Meksykanie szukają Boga. Oraz artykuł Magdy Kuczery opowiadającej o wciągających odchłaniach teorii spiskowych.