43. FPFF w Gdyni – UN CERTAIN REGARD
Kamerdyner | Konkurs Główny
Srebrne Lwy, nagrody indywidualne: Adam Woronowicz – główna rola męska; Antoni Komasa-Łazarkiewicz – muzyka; Mira Wojtczak, Ewa Drobiec – charakteryzacja
Nie da się ukryć, że Filip Bajon to reżyser wychowany przez starą szkołę, hołdujący skodyfikowanym prawidłom kinematograficznym i literackim tradycjom realizmu. Działa z przekonaniem, że w filmie epickim główną rolę odgrywa czas, a fabułę należy rozwijać niespiesznie, do momentu aż wiedza widza będzie na tyle duża, aby napięcie zaczęło wzrastać. Swobodne podejście do początkowego tempa narracji sprawia, że leniwy początek Kamerdynera, mniej więcej do roku 1939, zwyczajnie się dłuży. Pamiętajmy jednak, że to skutek celowego zabiegu reżyserskiego. W miarę upływu czasu pojawia się coraz więcej elementów typowych dla dramatu i thrillera historycznego.
Wilkołak | Konkurs Główny
nagrody indywidualne: Adrian Panek – reżyseria; Antoni Komasa-Łazarkiewicz – muzyka
Wilkołak to drugi pełny metraż Panka. Zdecydował się na opowieść o więźniach obozu koncentracyjnego, ale chciał zrobić film inny niż dotychczasowe. Skupił się więc na dzieciach i posłużył kluczem gatunkowym: zamknął opowieść w konwencji thrillera psychologicznego z elementami horroru. Nawiguje obrazem i z mistrzowskim suspensem dawkuje tropy.
Prócz zezwierzęcenia, zdziczenia człowieka w sytuacji ekstremalnej, Wilkołak ilustruje desperacką potrzebę ceremoniału, reguł współżycia nieopartych na doborze naturalnym, choć szczątkowego porządku w spustoszonym świecie – czegoś, co mogłyby stanowić fundament odbudowy codzienności, gdy nie da się już żyć, ale jakoś trzeba.
Nie każdemu jednak udaje się przezwyciężyć wpajane na zasadzie tresury wstrząsające instynkty. Jeden z bohaterów usunął w sobie zmysł socjalizacji. Nauczył się liczyć wyłącznie na siebie i dbać o własne przetrwanie, adaptować do zastanego układu sił, ale jako dziecko bez wzorców nie radzi sobie ze złożonymi uczuciami w rzeczywistości przemocy wyzwolonej.
Krew Boga | Konkurs Główny
nagroda indywidualna dla Jacka Podgórskiego – zdjęcia
Z tą myślą powstał ważny film, który porusza problem zaniedbany, praktycznie nierozliczony w polskiej świadomości. Konopka podjął temat przyjmowany bezkrytycznie jako kamień milowy w pozytywnej ocenie dziejowej, przez co jego dzieło już zyskało sobie łatkę „bardziej antyklerykalnego niż Kler”. Każdy z nas zanotował kiedyś sucho „966 r. – chrzest Polski”. Krew Boga – podkreślmy: niebędąca rekonstrukcją historyczną czy hagiografią – jakby z zamiarem dokumentalistycznej retrospekcji ilustruje przemoc kulturową i brutalne etnobójstwo na Słowianach. Uświadamia, że chrystianizacja była procesem o podłożu polityczno-ekonomicznym, który odbywał się ogniem i mieczem.
Konopka łapie moment porażki Kościoła skupionego na zbawieniu, bezsilnego w obliczu rozgrywek politycznych, reprezentującego prawdziwie Chrystusową ewangelizację przez bliskość, czułość, wspólnotę i przebywanie. Taka krucha postawa szybko przegrywa w obliczu słowa, przymusu i doświadczenia prywatnego, jednostkowego, które staje się wytłumaczeniem dla zbrodni oraz motywacją do trwania w zepsuciu z braku samoprzebaczenia.
Reżyser – przypomnijmy: nominowany do Oscara za krótki dokument Królik po berlińsku – postawił na obraz surowy i mocno określony wizualnie. Charakterne zdjęcia, również z perspektywy bohatera, dźwięk zgrywany na miejscu, przemyślane kostiumy (te pogańskie, wykonane z ręcznie tkanej wełny, organicznie wtapiają się w otoczenie Gór Stołowych) oraz wiarygodne kreacje aktorskie – zdaje się, że Konopkę definiuje dokumentalizm.
Kler | Konkurs Główny
nagroda dziennikarzy, nagroda publiczności, Nagroda Specjalna Jury
Taki też jest właśnie Kler, dlatego chciałoby się wierzyć, że deszcz wyróżnień wynika w głównej mierze z wyżej wymienionych atutów, nie zaś aury skandalu. Zwłaszcza, że pokazuje obie strony problemu potraktowanego odpowiedzialnie, krytycznie i obiektywnie. Reżyser podkreśla, że pragnął skoncentrować się na instytucji, nie aspekcie wiary. Poprzez karykaturę znanego nam Kościoła w duchu humanistycznym ukazać, jak tworzą go zwykli ludzie w szczególnym kontekście, którzy mierzą się ze swoimi problemami na wyjątkowych zasadach. Jednostki grzeszne oraz skłonne do błądzenia, co szczególnie na najwyższych poziomach hierarchii może mieć drastyczne skutki.
Nie oznacza to bynajmniej, że księża bardziej skłonni do autorefleksji i postawy zgodnej z etyką katolicką zostają z tego obrazu usunięci. Decyzje hierarchów wiążą im ręce. Przy najszczerszych chęciach bez wsparcia z zewnątrz szeregowi księża niewiele mogą wskórać. Smarzowski nie pozostawia złudzeń: do samoleczenia nie dojdzie. Daje jasno do zrozumienia, że jesteśmy współodpowiedzialni ze względu na bierną postawę.
Trudno się łudzić, że nawet tak zrównoważona analiza przekona najbardziej radykalnych. Jednak pomimo obaw Smarzowskiego, że film nie trafi do odpowiednich widzów, Kler spotkał się z bardzo pozytywnym przyjęciem. Został doceniony – tak jak liczyli twórcy – także przez bardziej otwartych przedstawicieli środowiska katolickiego, którym daleko do negowania problemu. Używając słów głęboko wierzącej uczestniczki spotkania z twórcami po projekcji: chodzi o tych, których „film zabolał, ale są za niego wdzięczni”.
Kontrowersje, telewizyjna cenzura oraz medialna burza to nie jedyna cena sukcesu: wykończony emocjonalnie po roli Arkadiusz Jakubik zrobił roczną przerwę od aktorstwa, aby uporządkować swój stan psychiczny. Obcowanie z relacjami ludzi, którzy doświadczyli molestowania, zostawia blizny, i to zdecydowanie tutaj czuć.
7 uczuć | Konkurs Główny
Nagroda Specjalna Jury
Koterski uczynił jadowicie karykaturalną krytykę społeczną swoim znakiem rozpoznawczym. Tym razem zrobił film o dziedziczności błędów wychowawczych, o konsekwencjach typowo polskiego wariantu lekceważenia i uprzedmiotowienia dziecka. Boli, bo wiemy, w czym rzecz. Boli w dwójnasób, bo dzieje się to w kraju Janusza Korczaka. Koda odegrana przez Sonię Bohosiewicz to niemal cytat za cytatem zaczerpnięty z dorobku intelektualnego tego wspaniałego pedagoga, lekcja wciąż nieodrobiona.
Czasy szkolnych zmagań, miłostek, wyolbrzymionych (lub nie) dramatów okazały się najbardziej wdzięcznym materiałem do żartów, a zarazem kontekstem odbiorcom najbliższym, bagażem przeżyć w dużej mierze uniwersalnych. Zmienił się może ubiór, figlarne rymowanki czy formy rozrywki w trakcie przerw, ale chyba każdemu przyszło stawić czoła tematom równie absurdalnym i nieprzydatnym jak symboliczne odnogi Nilu. Wszystko w tym filmie odbywa się zgodnie z oczekiwanym gombrowiczowskim językiem Koterskiego: trafnie i słodko-gorzko.
W nietypowej podróży towarzyszyła reżyserowi, oprócz stworzonego do głównej roli syna, plejada gwiazd (Figura, Chyra, Więckiewicz, Muskała, Dorociński, Karolak…). Postanowił bowiem zaludnić swój fikcyjny świat nie tyle dziećmi, ile przede wszystkim ludźmi. Każdy Adam Miałczyński kiedyś był Adasiem, to wciąż ten sam człowiek, który zaczął się, gdy był mały, ale trwa i buduje na doświadczeniach z młodości. Koterski postawił przed aktorami i publicznością zadanie szczególnie trudne. Nie każdemu łatwo sięgnąć do wewnętrznego dziecka. Taka konwencja wraz ze wcześniej spotykanymi w dziełach Koterskiego elementami stylistycznymi tworzy przerysowany obraz rzeczywistości, której umowność razi jak grom z jasnego nieba.
Monument | Inne Spojrzenie
Nagroda Specjalna Jury
Podczas spotkania po pokazie Monumentu usłyszeliśmy, że reżyserka wierzy w widza i nie zamierza robić kina popularnego. Uważa, że film nie musi być czytelny i zrozumiały, że nie po to się kręci filmy i nie po to je ogląda. Widz nie musi nawet specjalnie nic czuć. Nie da się ukryć, że Szelc traktuje kino jako jedną z wielu możliwości dostępnych artyście i nie definiuje dzieła filmowego jako utworu podporządkowanego opowieści. Bardziej jako formę sztuki audiowizualnej, zakodowanej kulturowo wiadomości.
Monument to zaskakująco udana fuzja narzuconej listy zadań dyplomowych z autorską wizją reżyserki: bez nowelek, bez niespójności, z dobrze rozdysponowanymi zadaniami aktorskimi. Artystka uważa go w dużej mierze za ceremonię zamknięcia etapu w życiu, pokaz dowodzący zdobycia kompetencji, inicjację poza kategorię studenta i absolwenta (sama również skończyła niedawno studia).
W uzasadnieniu przyznanego wyróżnienia Jury podało, że przyznaje jej nagrodę „za nowatorską narrację filmową i konsekwentne podążanie własną drogą twórczą”. Rzeczywiście wydaje się, że już po dwóch filmach pełnometrażowych można wskazać podstawowe elementy idiolektu reżyserki, takie jak bogactwo metafor wizualnych, charakterystyczne cięcia, celowe naruszanie immersji widza, silna warstwa dźwiękowa, zainteresowanie szumami i zabrudzeniami nagrań. Żartobliwe relacje z planu ujawniają też inne szczegóły niekonwencjonalnej metodologii: „Grajcie jak najgorzej”, radzi Szelc, znając potęgę ludzkiej przekory. Osobiście wielką wagę przywiązuje do ceremonii przejścia, do rytuału transformacji, którego brak w naszej kulturze, a który w jej wydaniu przyjmuje postać doświadczenia zbiorowego, szamańskiego i narkotycznego.
W debiutanckiej Wieży. Jasnym dniu widzowie krytykowali zakończenie obrazu, który z grubsza podąża znajomym schematem, kończy się za to enigmatyczną metaforą. Jagoda celowo napisała Monument tak, żeby tym razem początek i koniec składały się do kupy, ale środek – nie. Wkłada też w usta bohaterów swoje stanowisko wobec kwestii religii i duchowości: religię uważa za doświadczenie cudze, duchowość – za doświadczenie własne. Pragnie, aby każdy znalazł swoje własne wyznanie, wziął za nie odpowiedzialność i uszanował religie innych ludzi.