Bajka dla dorosłych
Bajka, która bardziej przypadnie do gustu raczej starszym niż młodszym fanom mrocznego rycerza. Chris McKay rozbiera narracje superbohaterskie na części pierwsze i robi to z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
Odkąd po raz pierwszy pojawił się na kartach komiksu w 1939 roku za sprawą Boba Kane’a i Billa Fingera, Batman gościł w każdym możliwym medium, a jego historia była redefiniowana i opowiadana na nowo niezliczoną ilość razy. Ciężko więc dodać coś sensownego do mitologii człowieka nietoperza, ale zawsze można znaleźć dla niej nową formę i wygłosić komentarz do jej dotychczasowych reprezentacji. Tak też robi McKay w Lego Batman: Film (2017).
Mroczny rycerz jest mroczny. Tak w skrócie wypadałoby opisać Batmana na początku snutej przez reżysera historii. Główny bohater, zanim stanie do walki z największymi przestępcami w Gotham, włącza mocną, rockową muzykę z tekstem zachwalającym jego dokonania i tężyznę fizyczną. Kiedy po wygranej nadchodzi czas na ściągnięcie maski, nie chce tego robić. Bruce Wayne w animacji wydaje się zżyty ze swoim alter ego, które napawa go dumą, ale jednocześnie wymusza na nim coraz większą alienację. Wyeksponowano wątki, sugerujące jego zdziecinnienie.
Jest to opowieść inicjacyjna. W miarę jak narracja posuwa się do przodu, Batman dojrzewa – powoli zatraca charakteryzujący dzieci egoizm i zyskuje właściwą dorosłym empatię. Zaczyna rozumieć, jakie znaczenie ma otaczanie się odpowiednimi ludźmi. Takie uniwersalne prawdy były już przerabiane w Hollywood na setki, a nawet miliony sposobów.
Fabuła nie jest jednak w tym filmie najważniejsza. Dostosowano ją do najmłodszych widzów, bo w końcu mamy do czynienia z bajką przeznaczoną głównie dla dzieci. Będzie więc sporo uproszczeń, naiwność, infantylność i morał wypowiedziany wprost, a potem dwa razy podkreślony. Filmowcy z Warner Bros. wiedzieli jednak, że na seans wybiorą się również starsi fani mrocznego rycerza. Oni wartość Lego Batman: Film znajdą poza kolorową oprawą wizualną i samą fabułą.
Twórcy zaczynają wprowadzanie nas do świata przedstawionego od kilku ostrych autotematycznych żartów, którymi mogą nieco zajść za skórę producentom i części widzów. Głos Batmana komentuje czarne logo Warnerów i mroczną muzykę, która „nie podoba się rodzicom i szychom wytwórni”. Tego typu humor na jakiś czas ustępuje miejsca bardziej oczywistemu i dostosowanemu do dzieci, żeby na koniec powrócić w pełnej chwale w formie komentarzy do ostatnich scen. W trakcie opowieści reżyser nawiązuje do historii postaci, a także wyśmiewa ostatnie dokonanie Zacka Snydera. Nie ma więc wątpliwości, że wyeksponował wątki tworzące parodię filmów z człowiekiem nietoperzem w roli głównej.
Jednocześnie twórcy skupili się na pewnych absurdach związanych ogólnie rzecz biorąc z całym kinem superbohaterskim i kierunkiem, jaki obrało. Chodzi oczywiście o zwiększenie ilości przemocy w filmach opartych na komiksach. Stało się tak za sprawą popularności Deadpoola (T. Miller, 2016), który wbrew zapewnieniom reklam nie był jednak pierwszym filmem o trykociarzach z kategorią wiekową „R”.
Zrezygnowano z nagminnie pojawiającej się w tym nurcie tendencji do zaglądania superbohaterom pod maski. Podczas gdy poszczególni twórcy coraz częściej i z coraz lepszym rezultatem próbują pokazać ludzkie rozterki herosów, McKay scala Wayne’a i Batmana. Nie pozwala Bruce’owi być zwykłym człowiekiem, każe mu bez przerwy odgrywać rolę mrocznego rycerza. Stoi to w opozycji do tego, co zrobili z jego postacią najpierw Tim Burton, a potem Christopher Nolan.
Bruce Wayne przede wszystkim gra nieulękłego superbohatera. Jednocześnie wie, że jest taki jedynie dzięki tragedii, jaka spotkała go w dzieciństwie. W mitologiach herosów często pojawia się motyw straty, który zmusza ich do podjęcia walki z przestępczością.
Co prócz tego definiuje superbohatera? Jego arcywróg. Związek Batmana z Jokerem pokazano może bardziej łopatologicznie, ale jednocześnie dosadniej niż w Batman: Zabójczy żart (S. Liu, 2016) powstałym na podstawie komiksu Alana Moore’a. Powieść graficzna na zawsze zmieniła sposób prowadzenia historii o mrocznym rycerzu. Na pierwszych jej planszach autor przedstawił warunek istnienia człowieka nietoperza: nie może on funkcjonować bez szalonego i brutalnego klauna. I to samo sugeruje od początkowych minut omawiana animacja.
Joker doskonale rozumie mechanizm napędzający narracje superbohaterskie. W uniwersum DC – od wspomnianego już Zabójczego żartu – ta postać ma rozbudowaną samoświadomość i zdaje sobie sprawę z tego, że jest postacią komiksową. Dlatego też jego działania są takie groteskowe. W animacji zabiega o to, aby Batman uznał go za swojego arcywroga. W miarę rozwoju akcji ich wzajemna relacja zaczyna opierać się w tym samym stopniu na miłości, co na nienawiści. Powoli dociera do mrocznego rycerza, że bez takiego przeciwnika nie miałby prawa istnieć.
Ponieważ jest to główna oś fabularna, wątki poboczne, jak uświadamianie sobie potrzeby posiadania przyjaciół oraz rodziny, nie kłują w oczy swoją cukierkowatością, co pozwala starszym widzom na obejrzenie sensu bez znużenia. Twórcy robią wszystko, aby zadowolić każdą grupę wiekową i korzystają w tym celu z obszernego arsenału trików, wyrobionych i dopracowywanych na przestrzeni lat od początku kinowego uniwersum Marvela.
Chris McKay znalazł złoty środek pomiędzy tym, w jaki sposób trafić do najmłodszych widzów, i tym, jak zadowolić dorosłych fanów postaci. Lego Batman: Film nasiąknięty jest pastiszową nostalgią, parodystycznym pazurem, a także miłością do mrocznego rycerza i popkultury. Obnaża zasady rządzące opowieściami superbohaterskimi, a jednocześnie eksponuje wiele ich absurdów. Mieści w jednej, krótkiej produkcji mitologię i odniesienia do ikonografii komiksowych herosów. Takie połączenie może sprawić, że bardziej zadowolone wyjdą z seansu te starsze dzieci niż kilkulatki.
Tytuł: The Lego Batman Movie
Reżyseria: Chris McKay
Scenariusz: Seth Grahame-Smith, Chris McKenna, Erik Sommers, Jared Stern, John Whittington
Miejsce i data produkcji: Dania, USA 2017
Dystrybucja: Warner Bros. Polska