Żywota Alcatraza Smedry’ego początki
Alcatraz
Smedry jest w miarę zwyczajnym nastolatkiem z wyjątkowym talentem (czy raczej
antytalentem) do psucia wszystkiego, czego się dotknie. Chłopak pozostawia za
sobą szlak zniszczeń, nie ma jednak pojęcia, że wszystko zmieni się w dniu, w
którym dostanie na urodziny spadek, pozna swojego dziadka i odkryje istnienie
tajnego stowarzyszenia Bibliotekarzy, dybiącego na jego życie. Że od tej pory
jego codzienność stanie się pasmem niebezpiecznych przygód, brawurowych eskapad
oraz nierozważnych decyzji. Aha, i że z czasem zostanie uznany za narodowego bohatera
(ale w żadnym z krajów, które znamy), tylko czy aby zasłużenie?
Nie powinien dziwić fakt, że Brandon Sanderson,
piszący książki niemalże hurtowo, prędzej czy później
postanowi spróbować swoich sił w powieści dla młodzieży. Zrobił to, prawdę
powiedziawszy, już 10 lat temu (po prostu tak duże mamy opóźnienie w tłumaczeniu jego dzieł), a
cykl o młodym Alcatrazie liczy sobie obecnie już pięć części. Co jednak
wyróżnia tę opowieść na tle innych przykładów gatunku, to pełne zakotwiczenie w
metafikcji. Absolutnie wszystko
staje się elementem opowiadanej historii – nagle okazuje się, że imię i
nazwisko autora to tak naprawdę
pseudonim samego protagonisty, a metka „fantastyki” czy ogólnie „fikcji
literackiej” ma ukryć prawdziwy, autobiograficzny charakter utworu. Mamy tu do
czynienia z elementami rozbudowanej konspiracji, mającej ujawnić machlojki
tytułowego stowarzyszenia mrocznych
Bibliotekarzy, którzy choć ukryci w cieniu, sprawują faktyczne rządy nad naszym
światem (zwanym Bibliotekarią Większą albo Ciszlandami). A jeśli nie jesteśmy w
stanie uwierzyć w tak oczywistą prawdę, to tylko z powodu wielu stuleci prania
mózgu.Konwencja tego rodzaju spaliłaby
niechybnie na panewce, gdyby nie skrzący się humorem styl pisania Sandersona
pardon! Smedry’ego. Narrator przyjmuje taktykę zastosowaną przez
Lemony’ego Snicketa w Serii niefortunnych
zdarzeń – nieustannie próbuje nas zniechęcić zarówno do siebie, jak i do dalszej
lektury, choć rzecz jasna osiąga zazwyczaj
efekt zupełnie odwrotny. Igra z czytelnikiem, wprowadza zupełnie niepotrzebne i
często przydługie dygresje, w których ujawnia tajniki zawodu, wymyśla nieistniejące słowa, zwodzi. Słowem: świetnie się
bawi (nie wiedzieliście, że pisarze to sadyści?). Można wyraźnie wyczuć jakąś
urzekającą radość tworzenia oraz absolutną swobodę, z jaką autor kreuje nową rzeczywistość, w której
istnieją trzy kontynenty więcej, miecz czy pochodnia okazują się technologicznie
bardziej zaawansowane od pistoletu czy latarki (uwierzcie mi, jesteśmy pod tym względem naprawdę zacofani), szkło należy
do mocniejszych materiałów, samochody jeżdżą same, okulary zapewniają niepojętą
moc, tajemnicze gaki boją się słomy, a dinozaury
mówią z brytyjskim akcentem i są kompletnie bezużyteczne (chociaż mniej niż
gadające kamienie). Aż miło czytać
książkę napisaną z taką pasją i polotem, a na dodatek autentycznie zabawną (tu
brawa dla tłumacza, bo zadanie miał niełatwe!).Alcatrazowi Smedry’emu towarzyszy w tej
zwariowanej wędrówce plejada barwnych postaci, na czele z przedstawicielami jego
rodu, szczycącego się takimi potężnymi zdolnościami, jak spóźnianie się, potykanie
czy plecenie bzdur. Na dodatek każdy z nich nosi imię pochodzące od nazwy słynnego
więzienia, dawnego lub współczesnego
(a może odwrotnie?). Najbardziej zapada w pamięć dziadek głównego bohatera,
Leavenworth, głównie ze względu na skłonność do wydawania z siebie pełnych aliteracji okrzyków (moim absolutnym
faworytem jest „Na aspirujących Asimovów!”). Jednak bardzo szybko zaczynamy
odczuwać sympatię do wszystkich pozytywnych
postaci. A i złoczyńcy są należycie groźni.Integralną część całości stanowią ilustracje, dość proste, ale tworzące
klimat i czasem opatrzone zabawnymi komentarzami jednej z bohaterek, Bastylii.
Każdemu rozdziałowi towarzyszy też rysunek
innej pary okularów (względnie monokla), często bardzo zabawnej albo dziwacznej.
Elementy te idealnie ze sobą współgrają i wzajemnie się dopełniają, jak na
dobrą postmodernistyczną powieść przystało. Od udanej reszty odstaje właściwie
tylko odrobinę niedopracowana polska
okładka.Piasek Raszida oferuje całe mnóstwo atrakcji: wartką akcję, komizm sytuacyjny,
szczyptę grozy, walki z papierowymi golemami stworzonymi z tanich romansideł czy pojedynek na magiczne
soczewki. To wszystko (a nawet
więcej!), czego możemy oczekiwać od beletrystyki tego rodzaju. Powieść
dostarcza zabawy w czystej, nieokiełznanej i bezpretensjonalnej postaci.
Sanderson tfu! Smedry (muszę naprawdę silniej walczyć z tą bibliotekarską propagandą) udowodnił, że chyba nie ma gatunku,
w którym nie czułby się pewnie i komfortowo. Czekam z niecierpliwością na ciąg
dalszy!
autor: Brandon Sandersontytuł: Alcatraz kontra
Bibliotekarze #1. Piasek Raszidatłumaczenie: Jacek Drewnowskiwydawnictwo: IUVImiejsce
i rok wydania: Kraków 2017stron: 312format: 137×
206 mmoprawa: miękka
(UWAGA! Istnieje niebezpieczeństwo, że w powyższym tekście wrogom rodu
Smedrych udało się przemycić tajną wiadomość. Nie ufajcie im nawet przez
chwilę!).