Bedoes/schafter. Kwiaty ulotne
Raper, owszem, dojrzał od czasu wydania Aby śmierć miała znaczenie (udanego zbioru przyjemnych dla ucha, lecz trochę głupich utworów), ale niestety jest to dojrzewanie negatywne. Zamiast sublimować swoją wcześniejszą konwencję, idzie on w stronę w źle pojętej dojrzałości, ten mityczny „przekaz” w polskim hip-hopie, w efekcie rozwadniając album. Przekaz bowiem sprowadza się do tego, że Bedoes rapuje o kobietach tylko, gdy je kocha lub gdy mu złamały serce (1000 koni, 05:05), w dość płytki sposób krytykuje konsumpcjonizm i kult marek (Givenchy). Poza tym rodzina, być może najważniejszy temat po problemach rapera na scenie (tu najczęstszy obraz: bagażnik i groźni ludzie czekający na niego pod blokiem), sprowadza się do częstego przywoływania mamy i kanapki z cukrem, a także nieprzemyślanych wtrętów à propos ojca, zazwyczaj nie chwytających za serce (jak sławetne wersy o wynoszeniu naczyń z domu) i często w ogóle nie pasujących do utworu. Zresztą rzadko zdarza się, by raper utrzymał spójność tematyczną kawałków. To jednak nie jedyny przejaw nadpobudliwości gospodarza.
Bedoesowi nie można odmówić bagażu doświadczeń – choć trzeba pamiętać o tym, że najpierw były one przejaskrawiane przez konwencję, a teraz przez rodzaj rozhisteryzowania, które niestety zbyt często przejmuje stery na tym albumie. W konsekwencji słuchaczowi brakuje poczucia wyważenia – ale może to być też kwestia potrzeby jeszcze większego wyostrzenia pióra, może kwestia dojrzałości, a może niedostatecznego doglądu formy przez osobę trzecią. Chodzi bowiem o to, że album jest przekrzyczany. W niektórych utworach to pasuje (Delfin, nawet mimo popadania w groteskę w wiadomym momencie), w innych brzmi nienaturalnie i psuje pieczołowicie budowany klimat (Toy Story). Do tego raper, który ma doskonałe flow i potrafi płynąć na bicie jakby się na nim urodził, w Tarzanie zdołał dać jedną z najsztuczniej zarapowanych zwrotek, jaką dano mi było słyszeć.
Te wszystkie wady nie znaczą jednak, że Kwiat Polskiej Młodzieży to krążek jednoznacznie słaby. Kiedy zwrotki mają bujać, to bujają (Delfin, Bardzo przepraszam). Kiedy mają podbijać radio (Janosik), Bedoes daje radę. Do najlepszych kawałków zalicza się jednak 05:05, gdzie chłodny, melancholijny podkład wraz z przesterowaną gitarą w refrenie komponuje się z autotunowym wyciem nastolatka przeżywającego zawód miłosny. Do tego wymienię Chłopaki nie płaczą, głównie przez zestawienie życiowych przemyśleń everymańskiego chłopaka z bloku ze świetnym Taco Hemingwayem, który wykorzystuje je do własnego manifestu anty-macho (utwór jeszcze niedostępny na YT). Jest jeszcze Śnieg ‒ dość ciekawa, bandycko-melancholijna ballada odmienna od reszty albumu.
Unikalność jego projektu wynika nie tylko z brzmienia. Na pewno ważny jest specyficzny i właśnie ulotny klimat: utwory nie są agresywne, nie walą w słuchacza, w czym pomaga nienachalny wokal rapera, często wyciszony i trochę zglitchowany. Jego flow jest niejednokrotnie powtarzalne, ale melodyjne. To muzyka na późne wieczory, z przygaszonym światłem, z ewentualną chmurą dymu (najlepiej z e-papierosa), przez którą prześwitują dziwne światełka w trakcie odsłuchu cameltoe albo z deszczem za oknem podczas good will hunting czy pubu.
refren: Body kit w mojej foreign whip, got all in / Jestem zero trzy albo ninety six / Palę nicotine / Twenty eight inch rims w mojej foreign whip / Włączam DVD
czy zwrotka schaftera z tego fragmentu: Żaden Młody Wilk / I got ten phones bitch / Wszystkie robią bling (what?) / Ona robi cyrk / Suko, face my fears / F society (boy) / Jeśli palisz spliff albo bierzesz pills dla mnie jesteś nic (worth) / Z moją brand new bitch w moim śmiesznym fit / Kluczyk robi pik.
Mamy więc dwóch bardzo obiecujących artystów. Jeden nie dźwignął pompowanych przez siebie oczekiwań; czy wynika to z ułomności charakteru? Raczej skłonny jestem przypisywać winę specyficznemu okresowi w życiu Bedoesa, szybkiemu sukcesowi i dużej presji ze strony sceny, której nie spodobały się jego działania. Kiedy młody Bydgoszczanin bardziej się uspokoi i jednak trochę dojrzeje, również artystycznie, to będzie tu potencjał na rapera pierwszej ligi. Na obecną chwilę jednak z dużych obietnic mało co wyrosło. Z kolei schafter, z racji jeszcze młodszego wieku, to najczarniejszy z koni polskiej sceny, którego nikt się nie spodziewał, a największą prawdziwą wadą hors d’oeuvre, jest to, że jest, cóż, przystawką, i trwa tylko 18 minut. Obecnie schafter pracuje nad epką i jakąś płytą kooperacyjną. Czego można się po nich spodziewać? Raper odpowiada: Teraz gdy mam możliwości, zrobię co zechcę, bo i tak będę dobry.