Przeczytaliśmy

Ceglane dusze

Książka złożona jest z dwóch elementów: fotografii i reportażu. Dzięki temu Dorota Brauntsch stworzyła świetny obraz odchodzącego świata. Gdyby poprzestała na zdjęciach, dostalibyśmy tylko sentymentalne obrazki śląskich wiejskich domów. Dzięki tekstowi wchodzimy do ich środka i przekonujemy się, że tętnią życiem. Najczęściej jednak przeszłym. Dlatego są bezdomne. Wszystko zaczęło się od osobistego zainteresowania. Brauntsch przemierzała z aparatem fotograficznym okolice Pszczyny, szukając starych, ceglanych domów (takie budynki to łącznik między dawną zabudową drewnianą a czasami, gdy nastał nudny architektonicznie okres PRL-u). Potem założyła na Facebooku profil „Ceglane domy” i powoli świat, który odchodzi, zaczął swój nowy żywot. A że nawet w erze cyfrowej wszystko jest ulotne, jeśli nie zostanie zapisane, z wypraw i rozmów powstała książka. Ale skoro wszystko zaczęło się od zdjęć, przyjrzyjmy się im dokładniej.

Fotografii w książce jest za mało. Chciałoby się zobaczyć więcej, tym bardziej że Brauntsch kadruje świat niezwykle czule. Wie, że czułość w fotografii jest podstawą dobrego kadru. Jeśli brakuje jej w cyfrowej matrycy, to trzeba dodać coś od siebie. Brauntsch to potrafi, dlatego jej zdjęcia nie są kroniką murowanych zabudowań, a raczej – krajobrazem malowanym światłem. A w nim domy stanowią całość z przyrodą. Nie da się ich rozdzielić bez ubytku w kompozycji, ale jednocześnie widać, że przyroda zna długość życia budynków i dba, żeby umierały z nią zespolone. To wielka umiejętność – zauważyć tę właściwość w małym kadrze aparatu. Wyłowić to, co najważniejsze, w czasach, gdy robimy miliony zdjęć, których potem nawet nie oglądamy. To dowód na miłość do zadania, jakie sobie stawiamy. Ale zdjęcia to tylko część książki. Tekst odsłania nurtujące czytelnika pytanie – co jest w środku tych domów? Z jakich historii składają się ich dusze?

Cegła jest jak dobrze wypieczony chleb. Ma różne oblicza, każda jej strona jest inna. Tak jak bochenek, który ma bardziej spieczony spód obsypany mąką, a na górze spękaną skórę. Ręka piekarza nadała mu kształt, zrobiła znak krzyża. Cegła także ma swój rysunek, różnorodne płaszczyzny. Niekiedy można w niej znaleźć odbicia palców albo deski, na której schła (s. 52).

Razem z autorką odwiedzamy wsie ziemi pszczyńskiej: Gilowice, Wolę, Bojszowice, Miedźno, Łąkę. Zaglądamy obecnym mieszkańcom w oczy, słuchamy opowieści o poprzednich. Zaczynamy od poznania Hanki, której oczami spoglądamy na świat. Kończymy, kiedy 91-letnia Hanka umiera, a w studni na jej podwórku wysycha woda. Motyw studni pojawia się w książce nieraz, bo to najważniejszy element gospodarstwa. Budowa domu zaczynała się zwykle od wykopania studni, a lodowato zimna woda czerpana z głębi niosła ukojenie, ale także strach.

Dziadek zawsze tłumaczył, że dom jest jak człowiek. […] Ale przede wszystkim mawiał, że dom jest naszą twierdzą. W domu piekło się chleb, wędziło mięso, na strychu składowało żyto, jabłka, siano. W domu zawsze były ziemniaki i zakiszona kapusta. […] Przed domem był sad, a w podwórzu zagon pełen warzyw. I studnia, bo woda była najważniejsza. (s.133)

Domy murowane powstawały na ziemi pszczyńskiej od połowy XIX wieku. Dziś jest ich coraz mniej, choć zostały uznane za dziedzictwo kulturowe. Zaczęły znikać, zanim zapadła decyzja o ich ochronie (bo stary dom obniża cenę działki), i znikają wciąż, bo dokument urzędowy nie chroni ich, gdy ludzie przestali je kochać. Książka Brauntsch najpewniej nie uratuje tych domów, ale na pewno je unieśmiertelni. I jestem pewien, że wywoła wzruszenie wśród tych, którzy w takich domach spędzili choć jedne wakacje. Dla mnie lektura była swego rodzaju wehikułem czasu, dzięki któremu przeniosłem się do dzieciństwa, gdy całe lato mieszkałem u babci w podobnym miejscu. I były chleb, kiszona kapusta, sad, ogród, krowy, koń. Była też studnia. Takich rzeczy się nie zapomina. Świetnie, że są książki, które budzą uśpione wspomnienia.

Do zbudowania domu potrzeba pięćdziesięciu tysięcy cegieł. Ale dom to nie tylko cztery ceglane ściany. To członek rodziny, który żyje, dopóki ludzie pielęgnują jego duszę. Kiedy pustoszeje, to całkowicie – wyprowadzają się z niego też dzikie zwierzęta, przyzwyczajone do obecności mieszkańców. Przestaje istnieć rzemiosło, w zapomnienie odchodzą dawne odmiany drzew owocowych, lasy padają pod naporem „cywilizacji”. Razem ze starymi domami znika część świata. A wyschnięte studnie wypełniają już chyba tylko łzy żalu za nim.
autor: Dorota Brauntsch



tytuł: Domy bezdomne
wydawnictwo: Dowody na Istnienie
miejsce i rok wydania: Warszawa 2019
liczba stron: 208
format: 140 × 210 mm
okładka: zintegrowana

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %