Relacje

Cień Hiroszimy

Być może to tylko moje wrażenie, ale zdaje się, że pośmiertna kariera Andrzeja Wróblewskiego zaczyna nabierać tempa. Po znakomitej, gigantycznej, dwujęzykowej publikacji Unikanie stanów pośrednich (zainteresowanych odsyłam do recenzji mojego autorstwa) przyszedł czas na poważną wystawę Recto / Verso w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. 

Nie ma, rzecz jasna, nic niezwykłego w tym, że poważna polska instytucja tworzy intrygującą ekspozycję poświęconą twórczości owego wybitnego malarza. Ostatecznie Wróblewski jest znany i ceniony w Polsce od dziesięcioleci, a wielkich wystaw w kraju miał przed śmiercią i po niej bardzo wiele. Ta najnowsza zdaje się jednak wyjątkowa.

Wyjątkowa w niej jest perspektywa. Podobnie jak w przypadku Stanów pośrednich…, Wróblewski staje się obiektem analizy i interpretacji naukowców spoza naszego kraju. Kurator wystawy to Francuz (Eric de Chassey – znany badacz powojennego malarstwa europejskiego i amerykańskiego), a sama ekspozycja w maju pojedzie do Madrytu, gdzie twórczość malarza ocenią ludzie, którzy do tej pory nie mieli z nią żadnej styczności. Co jeszcze istotniejsze, doświadczenia historyczne i społeczne Polaków są najczęściej tym ludziom całkowicie obce, w związku z czym większość kontekstów, z których wyrasta sztuka Andrzeja Wróblewskiego, pozostanie dla nich zakryta.

Eric de Chassey zakłada więc, że sztuka Wróblewskiego może obronić się sama, ja zaś te przeświadczenie jak najbardziej podzielam. Jeżeli tylko kuratorzy, artyści, krytycy i – koniec końców – odbiorcy sztuki w krajach Europy Zachodniej poznają twórczość Polaka choćby w niewielkim stopniu i jeżeli tylko będą w stanie docenić siłę jego obrazów, to może okazać się, że kolejnych wystaw na Zachodzie będzie więcej. I to właśnie owa „pośmiertna kariera”, o której wspomniałem na początku.

Oprócz tego jednak istnieje kilka innych niezwykle istotnych aspektów wystawy Recto / Verso, na które zwraca uwagę samo Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Spojrzenie na polskiego twórcę z zewnątrz – spojrzenie, jakim siłą rzeczy dysponuje francuski kurator – ma również nam samym pomóc na nowo zobaczyć i na nowo zinterpretować dzieła Wróblewskiego. De Chassey postanowił skupić się na tym aspekcie twórczości malarza, który wydał mu się dobrym punktem wyjścia, dobrym fundamentem dla nowej interpretacji. Mowa oczywiście o tytułowej obustronności, o dwustronnie zamalowanych płótnach, na których znajdują się różne obrazy. Nie należy zresztą zapominać, o czym niedawno napisała w swoim artykule Maria Poprzęcka – że tę specyficzną (choć, rzecz jasna, nie wyjątkową w skali świata i Polski) cechę twórczości artysty już wcześniej wskazywano przy okazji innych wystaw. Tym razem jednak ekspozycji przyświeca teoria, w myśl której obustronne malowanie było zabiegiem jak najbardziej celowym, nie zaś smutną koniecznością wynikającą z pustki w portfelu.

Wiele z najbardziej znanych prac ma na odwrocie namalowany zupełnie inny obraz, często nie mniej słynny. Nieraz też przedstawienia figuratywne mieszczą na odwrocie dzieła bliskie abstrakcji geometrycznej. Jeśli spojrzeć na ten fakt przez pryzmat stylistyki, socrealizm dzieli płótno ze skrajnym, fascynującym formalizmem. Gdzieś pośrodku tego wszystkiego znajdują się obrazy, w których artysta starał się stworzyć wypadkową tych sprzecznych tendencji – wszystkie UkrzesłowaniaRozstrzelania czy inne, chyba najbardziej znane jego dzieła.

Twórcy wystawy skupiają się właśnie na aspekcie rozdarcia, sprzecznych dążeń, sprzecznych ambicji i sprzecznych wrażliwości. Dwustronność obrazów traktuje się tu jako zabieg celowy samego malarza, który chciał w ten sposób ukazać targające nim rozterki (artystyczne oraz ideologiczne), horrory oraz traumy powojennego życia. Zdaniem kuratora przód i tył każdego obustronnie zamalowanego płótna wiążą się ze sobą, obie strony zwalczają się i wchodzą ze sobą w dialog. Co ciekawe, ciężko określić, który z obrazów miał być pierwotnie przodem, a który miał pozostać ukryty. Odpowiednie decyzje podejmowano najczęściej już po śmierci artysty i siłą rzeczy wpływ na taką, a nie inną strategię eksponowania wywierała ideologia. Wybierano więc to, co bardziej zadowalało w danym czasie cenzurę.

Czy faktycznie malowanie obrazów po obu stronach płótna to celowa decyzja artystyczna Wróblewskiego, ciężko powiedzieć. W przypadku niektórych prac tendencja ta jest wyraźna, w przypadku innych trudno oprzeć się wrażeniu, że teoria narzucona przez kuratora nieco rozmija się z praktyką. Nie będę się jednak nad tym rozwodził – najlepiej obejrzeć tę świetną wystawę i samemu ocenić, czy przemawia do nas zaproponowany model interpretacji. Solidnie zresztą polemizuje z nim Poprzęcka we wspomnianym wcześniej artykule.

Osobiście miałem pierwszą okazję, żeby zobaczyć obrazy Wróblewskiego w takiej liczbie i tak znakomicie wyeksponowane, w związku z czym przeżycie było ogromne. Jednocześnie towarzyszyło mi przykre uczucie straty: chyba dopiero wtedy, gdy stanąłem w MSN-ie przed pracami z cyklu Cienie Hiroszimy (jednymi z ostatnich, jakie Wróblewski namalował), zdałem sobie sprawę, że ten człowiek miał zaledwie trzydzieści lat w chwili śmierci. Dopiero po obejrzeniu wszystkich prac (swoją drogą, na wystawie prezentowane są jedynie te z końcowego i początkowego okresu twórczości – okres zdominowany przez socrealizm pominięto) uświadomiłem sobie różnorodność artystycznych dążeń i niesamowity potencjał, który tkwił we Wróblewskim. Dzięki tym dziesięciu latom artystycznej działalności stał się zapewne najważniejszym malarzem powojennej Polski – a przecież zginął jako młody człowiek.



To dość banalna refleksja, ale czasem właśnie takie są najtrafniejsze. Jeżeli Recto / Verso nie pozwoli nam na nowo odczytać twórczości Wróblewskiego, może przynajmniej sprawi, że niektórzy (tacy jak ja) realnie odczują ową stratę i ową niespełnioną potencjalność, której znakiem stały się dla mnie Cienie Hiroszimy. Nie chciałbym więc patrzeć na tę wystawę historycznie, bo dla mnie dzieła Wróblewskiego żyją, a Recto / Verso właśnie tę żywotność ukazuje i zaznacza ścieżki, którymi Wróblewski mógł podążyć, o ile tylko byłoby mu to dane. To niezwykle ważna wystawa – warta tego, by ją oglądać.  

Absolwent kulturoznawstwa, student grafiki na warszawskiej ASP, pisarz amator. Pasjonat sztuk wizualnych i literatury (którymi stara się zajmować zarówno teoretycznie, jak i praktycznie), uwielbia fantastykę, muzykę elektroniczną, mistykę i surrealizm.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %