Dziwowiska tysiąca i jednej nocy
Mogłoby
się wydawać, że niewiele obecnie da się już wyciągnąć z konwencji baśniowej, że
wyciśnięto ją jak cytrynę. Gdy jednak Salman Rushdie powraca do swojej
ulubionej – zdaje się – stylistyki (przywołać tu chociaż warto Haruna i morze opowieści czy Czarodziejkę z Florencji), zadaje kłam
temu stwierdzeniu i w udany sposób łączy tradycję Księgi tysiąca i jednej nocy z jakże niepokojącą refleksją na temat
współczesności i religii.
Motyw
tysiąca i jednej nocy, podczas których fikcyjna Szeherezada snuła swoje
opowieści, przewija się przez tę książkę nieustannie; w końcu już sam tytuł
jest tylko inną formą jego nazwania. Odpowiedni nastrój buduje struktura
szkatułkowa. Kronikarski opis czasu tzw. Dziwowisk, magicznej apokalipsy, która
nastała na ziemi, składa się z licznych gawęd i sam stanowi element jakiejś większej
gawędy. Na tej osnowie zbudowano losy nietypowych ludzi, którzy z początku nie
zdają sobie sprawy z własnej wyjątkowości: ze swego niezwykłego pochodzenia. To
właśnie oni – wybrani członkowie Duniazatu (co można tłumaczyć z urdu jako
„mieszkańcy świata”) – wraz z matką rodu, dżinniją Dunią, są głównymi
bohaterami powieści. To ich punkt widzenia poznajemy, to ich rola w globalnym
konflikcie zostaje ukazana dokładnie.Wszystko
zaś zaczyna się od niepozornego Mra Geronima, skromnego ogrodnika. Pewnego dnia,
w niespokojnym czasie buntu natury i dziwnych burz, które naruszyły granicę
między światami rzeczywistym a fantastycznym, zaczyna ni stąd, ni zowąd unosić
się nad ziemią. Z czasem okazuje się, że płynie w nim krew na poły magicznych
istot narodzonych ze związku księżniczki Czarodziejskiej Krainy Peristanu oraz
pewnego średniowiecznego filozofa ze Wschodu. Zdolności tak bohatera, jak jego„braci”
i „sióstr”, pozbawionych małżowin usznych, rozproszonych w ciągu lat po świecie, mają
się przydać w nadchodzącej Wojnie Światów, która zostanie zapamiętana przez
potomnych jako najdziwniejsze starcie w historii, prawdziwe pandemonium (pomimo
epickiego rozmachu, przedstawione w sposób sucho kronikarski, co o dziwo
całkiem nieźle się sprawdza).Pierwszą
rzeczą, która czyni wyjątkową tę w gruncie rzeczy dość prostą historię, jest
pisarski kunszt Rushdiego, obdarzonego olbrzymią wyobraźnią i niesłychaną erudycją.
Powieść prawdziwie błyszczy, kiedy wybrzmiewają w niej baśniowe echa: pełne
cudów bajdy o domach zbudowanych z pychy, pasożytach opowieści czy legendarnych
herosach pokroju Hamzy (bohatera jednego z najstarszych eposów). Pisarz sprawnie
czerpie z folkloru, odświeża zakurzone mity, nadaje im postmodernistyczny sznyt
oraz okrasza sporą dawką swobodnego humoru (w tajemnice dawnych wierzeń pozwala
wniknąć słownik terminów zamieszczony na końcu książki).W tym
zwariowanym świecie nagle czymś zwyczajnym stają się werbalne trucizny,
latające urny, szepczące do serca istoty z dymu bez ognia czy surrealistyczne
wizje słynnych malarzy i prozaików. Rodzaj ludzki cofa się niejako w rozwoju i
nurza w barbarzyństwie. Imponuje swoboda, z jaką twórca wplata w tkankę swego
dzieła zarówno dyskurs filozoficzny lub aluzje do klasyki literatury światowej
(chwała za nawiązanie choćby do twórczości Gogola!), jak i popkulturowe
mrugnięcia okiem. W ten sposób godzi gusta zwolenników sztuki wysokiej oraz
miłośników m.in. powieści obrazkowej.Dwa lata, osiem miesięcy i dwadzieścia osiem
nocy bywa nawet aż nadto intertekstualne. Pośród mrowia odwołań nie tylko
giną te mniej klarowne, lecz także gubi się chwilami sam czytelnik,
bombardowany faktografią i informacjami częstokroć dygresyjnymi. I chociaż
specyficzna narracja wydaje się usprawiedliwiać drogę wybraną przez pisarza, a
wybuchowa mieszanka autentyzmu i fantazji wywiera silne wrażenie, niektóre
wzmianki czy całe wątki wydają się zbędne, gdyż odciągają uwagę od naprawdę
ważkich kwestii, które porusza się w publikacji.Kolejną
bowiem istotną cechą prozy Rushdiego jest głębokie zanurzenie we
współczesności. Wyraźnie uobecniają się tutaj obecne bolączki globalnej wioski
– podziały na tle religijnym, konflikty ideologiczne, szeroko rozumiana
nietolerancja, o alienacji jednostki nie wspominając. Wygląda na to, że ciążąca
na artyście fatwa (klątwa za złamanie praw islamu poprzez zawarcie skandalizujących
treści w powieści Szatańskie wersety)
zamiast przytępić jedynie zaostrzyła cięte pióro beletrysty-komentatora (i
kontestatora) rzeczywistości upadku rozumu. W swoim najnowszym dziele pisarz
staje się bezwzględny jak nigdy, atakuje bez wahania i pardonu fundamenty religii,
sięga po argumentacje ojców ateizmu, wysnuwa śmiałe wnioski. Można się na to
oburzać, ale nie mamy w żadnym razie do czynienia z postawą indoktrynatora. To
raczej człowiek zaniepokojony pewnymi tendencjami, pragnący wyeksponować
istotne problemy, iskłonić do refleksji. Dodajmy też, że ton całości pozostaje
niesłychanie lekki, książkę czyta się szybko i dobrze, łatwo zanurzyć się w świat
wykreowany przez pisarza. Ciężko też nie przyznać mu w pewnych kwestiach racji.Wojna
Światów, stanowiąca poniekąd przedłużenie odwiecznego konfliktu dwóch stanowisk
wobec wiary w Nadprzyrodzone, reprezentowanych przez dwóch filozofów (Ibn
Rauszda oraz Al-Ghazalego), to jednak także starcie biegunowo przeciwnych
wartości. A mianowicie – miłości i nienawiści. Bo pomimo elementu
fantastycznego czy ambitnej wymowy to opowieść bardzo ludzka – nawet dżinny (i
żeńskie dżinnije), kategorycznie odcinający się od istot z „niższej” sfery bytu,
mają wiele naszych cech: ulegają silnym emocjom, są kapryśne i próżne, kierują
się najniższymi pobudkami. Chociaż w miarę rozwoju akcji bardziej istotne stają
się raczej losy grupy protagonistów, wzmiankowanego już Duniazatu, przemiany
bohaterów, ich wady i zalety, czynniki, które na nich wpływają (wychowanie,
przeszłość, bolesne doświadczenia). Pomimo niezwykłych korzeni wszystkim
zdecydowanie bliżej do ludzi, dzięki czemu do samego końca lektury odbiorca może
się z nimi utożsamić oraz kibicować ich zwycięstwu nad siłami złych Ifrytów. No
bo jak nie polubić, dajmy na to, Jimmy’ego Kapura, marzącego o karierze
komiksiarza, który ostatecznie sam staje się superbohaterem z własnych
opowieści i przemienia przy tym przemoc w sztukę (taniec oraz rzeźbę)? Jak nie
sympatyzować, choć częściowo, z feministycznymi zapędami Teresy Saci, zwącej
się buńczucznie Matką, ale Matką Zniszczenia? Może jedynie miłosne rozterki Geronima
wymykają się chwilami zrozumieniu, gdyż nie przekonują w pełni, ale i jemu trudno
nie współczuć, gdy traci największą miłość w tragicznie przypadkowych
okolicznościach (uderzenie pioruna).Snuta
rzekomo przez ludzi przyszłości, nieco meandrująca gawęda o czasach
ostatecznego upadku religii i przebudzenia rozumu nie przemówi może do każdego.
Nie sposób jej jednak odmówić czaru baśniowości oraz językowej maestrii. Czytelnik
gotowy na intelektualne wyzwania pochłonie ją z prawdziwą przyjemnością, zwolennik
metafikcji doceni inne ukryte walory, a reszta odbiorców być może z uznaniem pokiwa
głową wobec odwagi twórcy oraz aktualności Dwóch
lat, ośmiu miesięcy i dwudziestu
ośmiu nocy. Przy odrobinie chęci każdy znajdzie tu coś dla siebie. Trzeba
jedynie podejść do rzeczy z pewną dozą dystansu.
autor: Salman Rushdietytuł: Dwa lata, osiem miesięcy i dwadzieścia osiem nocyprzekład: Jerzy Kozłowskiwydawnictwo: Rebismiejsce i data wydania: Poznań 2015liczba stron: 328format: 235 × 160 mmoprawa: twarda