Fascynujący król nudy i rutyny
Odkąd po raz pierwszy niemal cztery lata temu dostała się w moje ręce książka o nieco koszmarnej okładce, pilnie śledzę plan wydawniczy W.A.B., żeby przypadkiem nie przegapić wiadomości o publikacji kolejnych pozycji autorstwa Davida Fostera Wallace’a. Od 2015 roku na polskim rynku pojawiły się trzy zbiory opowiadań oraz esejów, a teraz dołączyła do nich powieść.
I mimo że jest to powieść nieukończona, a ja nie przepadam za pomysłem wydawania czegoś, czego autor sam nie zgłosił w ostatecznej formie do publikacji, NIE MOGŁAM nie rzucić się na Bladego króla jak wygłodniały mól książkowy. Dlaczego? Po pierwsze, zanim Wallace w 2008 roku popełnił samobójstwo, długo pracował nad tą powieścią i bez dwóch zdań miał zamiar ją opublikować (przygotował nawet dla wydawcy pliki, które miały stanowić podstawę do wypłacenia zaliczki). Po drugie, Blady król nie jest nieukończony w tym sensie, że nigdy nie poznamy zakończenia jakiejś spójnej historii, zaplanowanej do opowiedzenia od A do Z. Kto by się zresztą spodziewał, że pisarz stworzy sześciusetstronicową powieść, która będzie miała normalną fabułę, historię, wstęp i wyraźnie zarysowaną puentę… Wolne żarty. Nieukończenie polega na tym, że Wallace zostawił na swoim biurku puzzle w postaci gotowych rozdziałów oraz całej masy notatek i brulionów z alternatywnymi wersjami, przemyśleniami, próbami, eksperymentami, które wydawca musiał rozdzielić i ułożyć w wybranym porządku. Być może ostatecznie do druku trafiły fragmenty, które były przeznaczone tylko do szuflady albo wymagały jeszcze dopracowania. Może niektóre rozdziały powinny znaleźć się gdzieś w okolicach 200. strony, a nie 478. Tego już się nie dowiemy.
Jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ literackie mięcho w skromnej okładce to czysty geniusz, można zatem szybko zapomnieć o pierwotnych dylematach i najzwyczajniej cieszyć się kolejnymi słowami zestawionymi ze sobą przez Davida Fostera Wallace’a.
A właśnie te konkretne słowa, znaczenia i problemy mógł zestawić ze sobą tylko on. Blady król jest bowiem powieścią znacznych rozmiarów na temat pracowników amerykańskiej skarbówki. Na temat podatków. I co za tym idzie – na temat biurokracji, rutyny, nudy, samotności. Jeśli wiecie już co nieco o autorze (bo czytaliście moje poprzednie recenzje – linki pod artykułem – albo mieliście okazję zapoznać się z jego twórczością osobiście), to możecie sobie wyobrazić, co zrobił z tymi niełatwymi tematami i jakich dołożył starań, żeby czytelnik na pewno poczuł ich ciężar. Jeśli dopiero zaczynacie przygodę z tym amerykańskim postmodernistą, to wyobraźcie sobie opowiadania z tomu Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi, w których jedno zdanie może się ciągnąć przez kilka stron, tak samo zresztą jak przypisy oraz przypisy od tych przypisów, do czego należy dodać przekształcanie i dekonstruowanie różnych gatunków (takich jak choćby tytułowe wywiady, hasło słownikowe czy zagadki). W warstwie strukturalnej, w samej formie tekstów Wallace’a – czyli wspomnianym już literackim mięchu – dzieje się tak dużo i tak intensywnie, że czasem sama CZYNNOŚĆ polegająca na czytaniu jest trudna i męcząca. Jednocześnie nie jest to wydmuszka, zabawa dla zabawy. Wszystko czemuś służy i o czymś do nas mówi.
Nie inaczej jest i tym razem. Wallace nie tylko opowiada o nudzie, nie tylko tworzy postacie, które są nudne lub same się nudzą, lecz także tak konstruuje swoją powieść, żeby czytelnik mógł fizycznie nudy doświadczyć, poczuć ją na własnej skórze. To stąd biorą się nieustające wtręty, rozmowy, rozmyślania, tłumaczenia czy wykłady o przepisach podatkowych. Wszystko zapisane urzędniczym żargonem, z nieludzką składnią, pełnym terminów i skrótów. To dlatego jeden z rozdziałów (czy raczej paragrafów, bo przy numeracji widnieje symbol §) jest w zasadzie litym tekstem bez wcięć akapitowych czy innych wyróżników wizualnych, ciągnącym się przez kilka stron. U jego końca bohater pod wpływem znużenia doznaje omamów wzrokowych, a my wcale mu się nie dziwimy, bo sami jesteśmy bliscy tego stanu. To z tej przyczyny dostajemy fragment rozpisany w formie dwóch kolumn tekstowych, który… zresztą sprawdźcie:
„Chris »Nieistotny« Fogle przewraca stronę. Howard Cardwell przewraca stronę. Ken Wax przewraca stronę. Matt Redgate przewraca stronę. Bruce »Klawy« Channing dołącza formularz do skoroszytu. Ann Williams przewraca stronę. Anand Singh przewraca dwie strony na raz przez przypadek i cofa się, co brzmi nieco inaczej. David Cusk przewraca stronę. Sandra Pounder przewraca stronę. Robert Atkins przewraca dwie osobne strony w dwóch osobnych teczkach jednocześnie” (s. 345).
I tak dalej, bez litości.
Skoro już przywołałam cytat z tyloma nazwiskami, czas na słowo o bohaterach Bladego króla. To rzecz jasna pracownicy Służby, jak sami nazywają IRS (ang. Internal Revenue Service, urząd podatkowy w USA). Niektórych poznajemy w początkowych rozdziałach, jakby oderwanych od materii powieści, w przypadkowych historiach niezwiązanych z główną linią fabuły (choć może „fabuła” to za mocne słowo). Łatwo te fragmenty traktować jak zamknięte całości, które mogłyby zostać żywcem przeniesione do zbioru opowiadań i nikt nie wyczułby ich bliższego pokrewieństwa. Jednak po pewnym czasie okazuje się, że były one zaczątkiem historii ludzi, którzy spotykają się w murach skarbówki, zjednoczeni w niewdzięcznej misji. Nie ma co ukrywać, że każdy z nich jest w jakiś sposób wybrakowany, kaleki, inny, dziwny – z obszaru po tej mniej cenionej stronie linii marginesu. Ich historie są niesamowite – chociaż często, gdy sami próbują je opowiedzieć, słuchacze odpływają myślami w bardziej interesujące rejony.
Pojawia się tu więc kobieta, która spędziła dzieciństwo, tułając się po osiedlach przyczep kempingowych razem z matką schizofreniczką, starając się unikać facetów zainteresowanych jej młodziutkim ciałem. Mężczyzna tak świadomy swego nadmiernego pocenia, że podporządkowuje tej dolegliwości każdą decyzję w życiu. Gość będący wcieleniem dobra, chodzący wolontariat, gotów nadstawić drugi policzek i przeprosić swoich oprawców, że czymś ich sprowokował do okrucieństwa – który jest tak irytujący w swojej perfekcji i wspaniałomyślności, że wywołuje fizyczną chorobę u ludzi z najbliższego otoczenia. Oto herosi gotowi spędzać dziewięć godzin dziennie w zamkniętym pomieszczeniu bez okien, schyleni nad niekończącymi się formularzami zeznań podatkowych, dzień w dzień wyszukujący błędy w tych samych rubrykach, co kwalifikuje się jako skrajnie rutynowe zadanie, którego jednak nie można wykonywać na autopilocie, ponieważ to praca z liczbami – wymaga więc uważności i skupienia.
Wiecie, co styczność z takim ekstremum może wam powiedzieć o was samych? Czego będziecie w stanie dowiedzieć się o człowieczeństwie i rzeczywistości? Zawierzcie Wallace’owi i zanurzcie się z nim w świecie nudy, rutyny i samotności.
autor: David Foster Wallace
tytuł: Blady król.Powieść nieukończona
przekład: Mikołaj Denderski
wydawnictwo: W.A.B.
miejsce i rok wydania: Warszawa 2019
liczba stron: 592
format: 150 × 225 mm
oprawa: miękka
Gdybyście chcieli (chciejcie!) poczytać więcej Wallace’a, to podrzucam recenzje innych jego książek wydanych do tej pory przez W.A.B. w Polsce: Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi(czyli jak Wallace gwałci nam umysły), Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię (czyli Wallace’owa przystawka) oraz Niepamięć (czyli w Wallace’owej toni).