Franczyza zagrożona wyginięciem
Jurassic World: Upadłe królestwo ma tę ogromną zaletę, że ilustruje absurdalne podejście do tematu ochrony gatunkowej i odpowiedzialności za życie powstałe drogą inżynierii genetycznej. Nie trzeba być biologiem, żeby wiedzieć, że jeśli dla frajdy stworzyło się śmiercionośną formę życia, której zasadniczo brak naturalnych wrogów, należy ją czym prędzej zniszczyć, a nie budować jej rezerwat. Najlepiej zanim ktoś spróbuje sprzedać ją terrorystom.
Ale oto naiwna aktywistka Claire postanawia ratować postjurajskie niebożątka; z pomocą przychodzi jej potężny siwobrody sprzymierzeniec, który wierzy w odkupienie win. Niestety, światem nie rządzi sumienie, lecz pieniądz, a pieniądz – jak wiadomo – nie śmierdzi. Wszyscy idealiści zostają zdradzeni. Licho nie śpi i szybko miarkuje, że podkręcone genetycznie dinozaury lepiej sprawdzą się na wojnie niż w zoo, toteż złoczyńców trzeba powstrzymać, a przy tym nie dać się pożreć.
Mimo że w niniejszej recenzji robię za złego glinę, dostrzegam pączka z lukrem. Tak, sednem franczyzy są spektakularne rozwałki połączone z ucieczką przed superdrapieżnikami, a mimo to seans się dłuży. Tak, film nie nadąża z odpowiadaniem na pytania, które zadał, grzybów w barszczu jest za dużo. Ale Jurassic World: Upadłe królestwo zabiera przecież na swój własny weekendowy sposób głos w publicznej debacie na ważkie kwestie bioetyczne, umieszcza je w kontekście polityczno-ekonomicznym oraz buduje podwaliny fascynującego finału serii, którego całkiem serio nie mogę się doczekać!
W kwestii fabuły zachodziła obawa, żeby Trevorrow oraz Connolly nie odtworzyli przypadkiem Zaginionego świata Spielberga, drugiej odsłony serii. Zwiastun sugerował niepokojąco duże podobieństwo (powrót na wyspę, grupa niegodziwych najemników itp.) z efektownym dodatkiem w postaci naturalnego kataklizmu. Podobieństw znajdzie się faktycznie sporo. Na szczęście w drugiej połowie historia podążyła w zupełnie innym kierunku, stawiając bardziej na społeczne oraz moralne implikacje genetycznych manipulacji. W przeciwieństwie do filmu z 1997 roku tym razem to właśnie ta dalsza część – kontrastowo kameralna, ale również mocniej trzymająca w napięciu – wydała mi się ciekawsza i bardziej oryginalna na tle poprzednich gatunkowych rozwiązań. Oczywiście nie ustrzegliśmy się wtórności, przesadnych uproszczeń czy pewnych dłużyzn, ale reżyser mógł się wykazać technicznym warsztatem, inscenizując stanowiące wizytówkę franczyzy epickie walki między jaszczurami bądź stosując grę cieni.
Mimo że środkowa część nowej jurajskiej trylogii dostarczyła mi niemało rozrywki, nawet ja jestem w stanie dostrzec, że jest filmem bardzo nierównym. Problem stanowią nie fabularne uproszczenia czy mało rozwinięci bohaterowie, w końcu nie tych rzeczy oczekujemy po tego rodzaju kinie rozrywkowym, ale złe rozłożenie akcentów i zbytnie poleganie na sprawdzonych zabiegach. Zgadzam się natomiast z Pawłem, że zakończenie jest całkiem obiecujące, chociaż na większą skalę kopiuje niejako motyw ze wspomnianego Zaginionego świata. Widać jednak coraz większe zmęczenie materiału. Oby twórcy nie brnęli na siłę w prehistoryczne lotne piaski. Trzeba wiedzieć, kiedy dać odejść leciwym gadzinom, którym ryk przychodzi z coraz większym trudem.
reżyser: J.A. Byona
scenariusz: Derek Connolly, Colin Trevorrow
obsada: Chris Pratt, Bryce Dallas Howard, Jeff Goldblum
czas trwania: 2 godz. 8 min.
data polskiej premiery: 8 czerwca 2018
gatunek: przygodowy, sci-fi
dystrybutor: United International Pictures