Gaiman z Nieskończonych
Pośród nich na pierwszy plan wybija się Dave McKean. Panowie współpracują ze sobą bardzo często, i to od całkiem dawna. Owocem tego był już pierwszy opublikowany przez Anglika album: Drastyczne przypadki. Ta realistyczna opowieść o przeszłości i pamięci szczególnie zasługuje na uwagę ze względu na oniryczne rysunki w kolażowej stylistyce i chłodnej tonacji, nadające całości refleksyjny charakter. Należą one jednak do mniej eksperymentalnych dokonań McKeana. Do tych ostatnich zalicza się chociażby Sygnał do szumu z 1989 roku. Album opowiada o umieraniu – tak idealistycznych pragnień, jak i jednostki, pewnego reżysera, który u progu śmierci pracuje nad swoim opus magnum. Tytułowy „szum”, przytłaczająca codzienność, nieskoordynowany strumień zalewających nas zbędnych informacji, został odzwierciedlony poprzez przemieszanie technik rysunku, graficzny chaos, zahaczający o surrealizm.
Ten sam duet stworzył również The Tragical Comedy or Comical Tragedy of
Mr. Punch, w której to burzliwe koleje losu głównego bohatera zderzono z
historią życia podstępnego mordercy Mr. Puncha z bardzo popularnego za granicą
przedstawienia kukiełkowego Punch & Judy. Co jednak istotniejsze, właśnie z
McKeanem Gaiman dokonał szczególnie ciekawej rewitalizacji superbohaterskiego
komiksu. Anglik odpowiada zresztą za odkurzenie niejednej zapomnianej kreacji
DC czy Marvela, m.in. Przedwiecznych, stworzonych przez Jacka Kirby’ego w
latach 70., oraz – i to o nią/je nam teraz chodzi – Czarnej Orchidei. Scenarzysta
obdarzył ją stosowną przeszłością oraz rodzeństwem, ostatecznie definiując heroinę
jako ludzko-roślinną hybrydę. Komiks zyskał dużą popularność ze względną na
inteligentną fabułę, a także olśniewającą oprawę graficzną, pełną miękkich smug
zieleni oraz purpury – kolorów tytułowego kwiatu.
McKean zasłynął też wyjątkowymi
okładkami albumów – powstają nawet ich specjalne wydania zbiorcze. Dlaczego o
tym wspominam? Ponieważ jest autorem grafik do wszystkich zeszytów Sandmana, przełomowej serii, której
poświęcę teraz parę słów. Ten monumentalny cykl to nie tylko jedno z najbardziej
intertekstualnych dzieł, jakie kiedykolwiek powstały, ale przede wszystkim
rozrastające się uniwersum. Za historią-matką podążyły serie poboczne Lucyfer i Furie Mike’a Careya, Śmierć
samego Gaimana, wciąż ukazujące się nakładem Vertigo Comics Dead Boy Detectives, The Dreaming i wiele pojedynczych
albumów (chociażby Senni łowcy, nawiązujący
do estetyki Wschodu). Stworzyli je różni pisarze i rysownicy, bywają lepsze
oraz gorsze, wszystkie jednak wpisują się w kanon bazowej opowieści.
Z początku silnie nawiązywała ona
głównie do komiksu superbohaterskiego, przy czym wyróżniał ją nietypowy bohater
– Sen z rodu Nieskończonych, zwany również Morfeuszem, personifikacja i władca ludzkich
marzeń sennych. Z czasem jednak historia stała się szaloną jazdą bez trzymanki
przez literaturę, mitologię, popkulturę. Czytając kolejne części cyklu nie
sposób przewidzieć, co zdarzy się za chwilę, gdzie zaprowadzi nas fabuła –
niesłychanie spójna, a przy tym szalenie złożona – jakie sekrety odkryje przed
nami autor, ale też jakie postawi nam pytania. Lektura Sandmana to zabawa w poszukiwanie nawiązań, to czysty zachwyt,
wzbudzany przez przemyślność niepojętej baśni, snutej przez
postmodernistycznego gawędziarza z Wysp. Komiksowi temu daleko przy tym od
jakiejkolwiek jednowymiarowości, postaci mają charakter, a na ich tle
wyróżniają się dla przykładu Kain i Abel (tak, ci biblijni), a także, rzecz
jasna, członkowie rodziny Snu. W szczególności Śmierć. Jej przedstawienie jest
doprawdy nietypowe. W wyobraźni artysty przybrała ona kształt sympatycznej
gotki o żywym usposobieniu, zabawnej, wesołej, ironicznej, pełnej empatii wobec
ludzi, których przyjdzie jej zabrać, wybrańców, którzy posłyszą „łopot jej
skrzydeł”. Ten wizerunek nie wzbudza grozy (przynajmniej nie w oczywisty
sposób), a całokształt czyni siostrę Morfeusza jedną z najciekawszych postaci
komiksu (nie dziwota, że poświęcono jej osobną serię). Dzieło to poniekąd saga
rodzinna, mimochodem ujawniająca fakty z przeszłości Snu, Śmierci, Pożądania
(hermafrodyty), Losu (stosownie ślepego), Rozpaczy (ze skłonnościami
sadomasochistycznymi), Maligny (niegdyś Marzenia) i Zniszczenia (czarnej owcy
rodziny, ale z zupełnie innej przyczyny, niż można by przypuszczać). Minione zdarzenia
bywają tragiczne i oddziałują na teraźniejszość. Za ich pomocą Gaiman ukazuje
prawdy o naszym własnym życiu, świecie, który nas otacza, prawach nim
rządzących etc., prawdy niestety częstokroć przygnębiające. Doświadczenie
intelektualne i komentarz społeczny zarazem – doprawdy ciężko na współczesnym
rynku znaleźć podobnie wielopłaszczyznowe dzieło. Nie dobiegło ono też wbrew
pozorom końca. Wciąż ukazuje się swego rodzaju prequel pierwszego wydania
zbiorczego, Preludiów i nokturnów,
zatytułowany Overture (Uwertura).
Sześcioczęściowa miniseria zachwyca zarówno fabularnie, jak i wizualnie (co o
dziwo w przypadku tego cyklu nie zawsze jest regułą), dzięki czemu udowadnia,
że twórca ani trochę nie wyszedł z formy. Dla miłośników powieści graficznej
pozycja obowiązkowa!
Do mniej znanych, a zdecydowanie
godnych uwagi dokonań Brytyjczyka należą Księgi
Magii. Pierwotnie miały stanowić przewodnik po czarodziejskim obliczu
uniwersum DC, a ich bohaterem uczyniono młodego Timothy’ego Huntera
(przypominającego nieco Harry’ego Pottera; ma nawet sowę do towarzystwa!).
Gaiman osnuł opowieść wokół fascynującej podróży w poszukiwaniu własnego
miejsca, przeznaczenia, szeroko pojętego celu istnienia. Szczególnie zapada w
pamięć sekwencja delirycznej wędrówki poprzez rozmaite krainy z finałowego
numeru. Po wielu wzlotach i upadkach w postaci licznych crossoverów Tim stał
się protagonistą własnej serii, przy której jego duchowy ojciec pełnił zaledwie
funkcję konsultanta (a i to głównie z nazwy, ponieważ wydawnictwo często
ignorowało jego propozycje). Zakończyła się ona po 75 numerach, nieletni
czarodziej jednak powrócił jeszcze w trzech kolejnych odsłonach – ostatnia przedstawiała jego późniejsze, alternatywne przygody i ze względu na to, aby nie pomylono jej z oryginałem, nazywała się Books of Magick
[zamiast Magic]: Life During Wartime.
Powyższe pozycje to rzecz jasna
zaledwie część dorobku brytyjskiego twórcy (zrealizował też np. wiele
komiksowych adaptacji własnych opowiadań, a ostatnio także powieści Księga cmentarna, a jego występy
gościnne przy okazji innych publikacji są praktycznie zawsze niezapomniane).
Jednak już dzięki nim nietrudno zrozumieć popularność Neila Gaimana. Jest scenarzystą,
który naprawdę kocha to, co robi, a na dodatek ma niekłamany talent. Nie boi
się przy tym eksperymentować i redefiniować gatunek. A przecież dzięki tego
rodzaju cechom może rozwijać jakakolwiek dziedzina. Artystyczne dokonania Anglika
stanowią żywy dowód na potencjał oraz wartość postmodernizmu. Patrzcie i uczcie
się ci, którzy jedynie przetwarzacie dotychczasowe wytwory kultury! Tak to się
robi z klasą!