Dziesięc kochanek filmu

Jak kosmiczną wyprawę zmienić w nerdowski orgazm

Pora na recenzję pod patronatem Uranii perfekcyjnie zeszła się z czasem, w którym w kinach króluje hit science fiction Interstellar. Temat tego artykułu nie mógł zatem być inny – Christopher Nolan nie pozostawił mi wyboru.
Z góry muszę uprzedzić, że nie będzie to nazbyt profesjonalna recenzja, ponieważ nie potrafię w tym wypadku zachować się obiektywnie. Science fiction to może i moja działka, ale łączy nas relacja fan-obiekt kultu, więc w grę wchodzą ogromne pokłady emocjonalności, tłumiące przy okazji mój racjonalizm i dystans. Jeśli człowiek znajdujący się w takim stanie dostanie odpowiednią pożywkę, ignoruje on pojedyncze oznaki niedoskonałości rzeczy i wyolbrzymia jej zalety. Tym sposobem na przykład ja nie dopuszczam do siebie żadnych nieprzychylnych komentarzy na temat filmu Interstellar, choćby były one uzasadnione. Możecie wątpić w mój trzeźwy osąd: swoją wysoką ocenę tego filmu opieram przede wszystkim na wrażeniu, uczuciach, doświadczeniach, których doświadczyłam podczas seansu. Nie są więc to przesłanki wymierne, konkretne i łatwe do analizy – ba! – trudno je nawet nazwać.

Jeśli jeszcze Was do siebie nie zraziłam i jeśli jednak chcielibyście dowiedzieć się, co sprawiło, że Interstellar wywołuje u mnie taką ekscytację, to już nie zanudzam słowem wstępnym i przechodzę do meritum. Wydaje mi się, że klucz do tego filmu odnalazłam dzięki miłości zarówno do kosmosu, jak i do jego (rzeczywistej oraz sfabularyzowanej) eksploracji. Mało tego – stałam się widzem idealnym, gdyż wspomniany przeze mnie klucz pozwala zaakceptować nieakceptowalne zazwyczaj wątki czy chwyty. Mój sposób na Interstellar to RETRO HARD SCIENCE FICTION! Jeśli spojrzeć na Interstellar w takiej kategorii, wszystko staje się harmonijne, potrzebny jest każdy element – nagle współgrający z pozostałymi i tworzący doskonałą całość. Zanim doznałam epifanii, Nolan dwukrotnie zraził mnie do siebie naiwnością i schematycznością. Pomyślałam wtedy: przecież w powieści przyjęłabym takie wątki bez przewracania oczami, uznałabym je za zupełnie naturalne ogniwo! Czemu krzywię się na nie w sali kinowej?

Może przedstawię durną hipotezę, ale moim zdaniem przyzwyczailiśmy się do tego, że twórcy pewnego typu filmów starają się przydać im więcej estymy, zwiększyć ich rangę, sprawić, by były postrzegane w poważnych kategoriach. Boją się zostać wyśmiani czy zbyci za swoje zbyt fantastyczne, zbyt śmiałe pomysły. To dlatego nawet w filmach o Batmanie trzeba dbać o wiarygodność psychologiczną i społeczną obrazu (choć mamy do czynienia z facetem, który wymierza sprawiedliwość w rajtuzach i przebraniu nietoperza). Gdy czytamy książki, cała akcja toczy się w wyobraźni każdego z nas; jest zneutralizowana przez naszą własną inwencję, przez co od razu oswojona. W kinie dostajemy natomiast czyjąś wizję, często niemieszczącą się w ramach naszych osobistych konotacji – po prostu obcą. Zwykła różnica wyobrażeń sprawia, że taki obraz trudniej się przyjmuje w umysłach odbiorców. Interstellar jednak, mimo że oparty na ścisłych teoriach fizycznych i badaniach naukowych, nie stroni od dziwacznych koncepcji i drażniących wątków. W moim mniemaniu wystarczy się jedynie otworzyć na cudzą inwencję, pozwolić wchłonąć się obcemu światu oraz przez niespełna trzy godziny wyłączyć własne schematy postrzegania rzeczywistości i niejasne nawet przeczucia przyszłości.

Oczywiście nawet odpowiednie nastawienie (ja go przed filmem nie miałam: wszystko ładnie sobie obmyśliłam częściowo w trakcie seansu, a dokładniej  – już po nim) może okazać się niewystarczające, bo wejście w Nolanowski świat nie jest łagodne. Reżyser od razu wrzuca nas w realia odległe od tych, które znamy, nie wyjaśnia zbyt wiele i oszczędnie karmi pojedynczymi podpowiedziami. Na dodatek szybko opuszczamy zapchloną Ziemię i lądujemy w rozległym kosmosie pełnym technologicznych i fizycznych wyzwań. Jacek Dukaj zahartował mnie już w takim waleniu po głowie obcą rzeczywistością, więc podobny (ale jednak bardziej bezbolesny) zabieg przyjęłam z ekscytacją. Za chwilę byłam już w domu – nerdowskim domu pełnym fantastycznych niespodzianek; wówczas na ekranie kolejno pojawiły się planety i zjawiska pozaziemskie oparte na wspaniałych konceptach, nieludzko znakomite roboty czy zagwozdki na wskroś wibly-wobly i timey-wimey. Nie mówiąc już o niespodziance aktorskiej, która naprawdę miło zaskakuje w świecie, gdy przed premierą dostajemy prawie cały materiał zdjęciowy w postaci niezliczonych teaserów i trailerów.

Jest wiele arcyciekawych elementów filmu Interstellar do opisania, jednak stworzenie recenzji pod wpływem niegasnącej ekscytacji tak, by uniknąć w niej spoilerów, to niełatwe zadanie. Zostawiam Was zatem z wyzwaniem doświadczenia tego na własnej skórze oraz z zachętą do dyskusji. Wybitne dzieło poznajemy bowiem po tym, że żyje ono w nas i zapładnia naszą wyobraźnię na długo po bezpośrednim kontakcie z nim, po czym zmusza do ponownych przemyśleń i ciągłych analiz, a także do porównywania własnych wrażeń i emocji z odczuciami pozostałych odbiorców.  



Tytuł: Interstellar
Reżyseria: Christopher Nolan
Scenariusz: Christopher Nolan, Jonathan Nolan
Obsada: Matthew McConaughey, Anne Hathaway, Jessica Chastain, Michael Caine
Czas trwania: 2 godz. 49 min.
Gatunek: science fiction
Premiera: listopad 2014 (Polska), październik 2014 (świat)

Żyje życiem fabularnym prosto z kart literatury i komiksu, prosto z ekranu kina i telewizji. Przeżywa przygody z psią towarzyszką, rozkoszuje się dziełami wegetariańskiej sztuki kulinarnej, podnieca osiągnięciami nauki, inspiruje popkulturą. Kolekcjonuje odłamki i bibeloty rzeczywistości. Udziela się recenzencko na instagramowym koncie @w_porzadku_rzeczy.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %