Dziesięc kochanek filmu

Jak mieszankę fabuły i koncertu zmienić w wizytówkę zespołu

Istnieją na świecie zjawiska, wydarzenia, ludzie, których nikomu nie trzeba przedstawiać. Niewątpliwie do tego kręgu należy Metallica. Nazwę zespołu zna każdy, prawie każdy mógłby zanucić Nothing Else Matters, zdecydowany numer jeden wśród ich piosenek, jeśli chodzi o popularność. Metallica to żywa legenda – nikt tego nie zakwestionuje. Ale czy takie miano niesie ze sobą powód do dumy, czy może jest przyczyną dodatkowych kłopotów? To już kwestia dyskusyjna.
Gdyby chcieć przedstawić historię tego zespołu graficznie, dużo lepiej sięgnąć nie po zwykłą oś czasu, ale po formę sinusoidy. Już debiutancki album grupy – Kill 'Em All – zasłynął jako początek nowego stylu: thrash metalu, ale to samo wydawnictwo nazywane jest końcem Metalliki. Nie przeszkodziło to wielu krytykom nazwać trzecią z kolei płytę Master of Puppets najlepszym albumem heavymetalowym wszech czasów. Znowuż Czarny album, który sprzedał się w nakładzie ponad 22 milionów egzemplarzy i zdobył status diamentowej płyty, najzagorzalsi fani postrzegali w kategoriach czystej komercji i sprzedania ideałów dla sławy i bogactwa. Zespół musiał jakoś zareagować – z następnym wydawnictwem zmienił się image Metalliki: wizualny (ścięcie długich włosów) i muzyczny (przejście od surowego metalu do lżejszego rocka). I wydawałoby się, że od tego momentu przynajmniej wizja samych członków zespołu powinna być spójna i wyznaczać prostą drogę kariery. Jednak właśnie wtedy musieli się oni zmierzyć z najpoważniejszym kryzysem wewnętrznym. Spowodowały go nasilenie konfliktu między dwoma olbrzymimi ego – Jamesa Hetfielda i Larsa Urlicha – oraz podjęcie decyzji o udaniu się tego pierwszego do kliniki odwykowej. Okres ten każdy może poznać i ocenić samodzielnie, ponieważ został udokumentowany przez kamery i upubliczniony jako film Some Kind of Monster. Historię albumów studyjnych Metalliki zamyka Death Magnetic, będący powrotem do ostrego grania – naturalny zwrot do korzeni czy uleganie naciskom fanów? Cóż, jeśli dodamy fakt, że na koncertach grane są przede wszystkim stare kawałki, że niedawno zespół odbył trasę tylko z Czarnym albumem, a ostatnio tracklisty komponowane są przez samych fanów, łatwo zauważyć zmianę priorytetów.

Myliłby się jednak ten, kto poprzestałby na stwierdzeniu, że Metallica zadowala się teraz zbieraniem plonów z początków kariery. Niemłodych już panów wciąż ciągnie do nowego. Skutek – film Metallica: Through the Never. Projekt ten nazywany jest różnie: filmem muzycznym, musicalem, widowiskiem filmowym w 3D, filmowym thriller-koncertem. Zawsze jednak powtarzają się dwa pierwiastki: filmowy i muzyczny. Jest to w tym przypadku kluczowe, gdyż twórcy zmieszali w swoim dziele doświadczenie koncertowe z klimatycznym wątkiem fabularnym. Najpierw zajmiemy się tym pierwszym elementem, dużo bardziej rozbudowanym i zdecydowanie wybijającym się na pierwszy plan.

Na początku trzeba zaznaczyć bardzo ważną rzecz – każda sekunda filmu służyć ma autokreacji. Członkowie Metalliki wybrali tę formę do stworzenia rozbudowanej wizytówki. Dlatego sceny koncertowe wypełnione są niesamowitymi efektami specjalnymi, z ekranu wylewa się podniosła atmosfera, James Hetfield służy doskonałym wokalem, a partie solo Kirka Hammetta są bezbłędne. Rzecz jasna trzeba być świadomym, że ten koncert, grany na żywo, został mocno podrasowany w studio. Jednak i tak trudno oprzeć się wrażeniu, że uczestniczy się w wydarzeniu wyjątkowym. Energia bijąca od zgromadzonej publiczności wystarczyłaby do zasilenia małego miasteczka przez jakiś czas, a w połączeniu z żywiołowością samego zespołu – nawet relatywnie długi czas. A każdy, kto doświadczył koncertu Metalliki osobiście, potwierdzi, że nie wszystkie elementy tej autoprezentacji są czystą fikcją. Warto na dłużej zatrzymać się przy efektach scenicznych, których mnogość i spektakularność sprawia wrażenie wręcz nieprawdopodobnej. Dymy, ognie, lasery i telebimy należą do standardu widowisk rockowo-metalowych. Ale już interaktywne podium na samym środku areny koncertowej, które między innymi „spływa krwią” dzięki wielkim ekranom, wyświetlającym również filmy uzupełniające muzykę obrazem – to coś całkiem ekstra. Nie mówiąc już o białych krzyżach rodem z okładki Master of Puppets, wyłaniających się z podłoża, lub efektach dźwiękowych i świetlnych, bardzo realistycznie oddających strzały karabinowe, tuż przed utworem One. Niezmiernie efekciarskie jest także olbrzymie krzesło elektryczne, zwieszające się w pewnym momencie nad głowami muzyków i produkujące niebieskie błyskawice, a także montowany na oczach publiczności monument przedstawiający Sprawiedliwość, wprowadzony następnie w drgania i falowania prowadzące do zjawiskowej dewastacji.

Cały powyższy ustęp dobitnie świadczy o fakcie, że genialna muzyka nie wystarcza do spełnienia oczekiwań zgromadzonych pod sceną tłumów. Publiczność domaga się show i Metallica potrafi sobie z tym domaganiem poradzić. Jednakże pozwala sobie również na ironiczny komentarz. Otóż podczas koncertu kilkakrotnie machina tego ogromnego przedsięwzięcia zacina się, pojawiają się drobne usterki jak zepsuty mikrofon, dysfunkcyjny słup oświetleniowy czy spięcie elektryczne skutkujące iskrami sypiącymi się na zespół. W efekcie następuje katastrofa – scenografia się wali, wybucha pożar i zapadają egipskie ciemności. Wielka legenda metalu potrzebuje jednak tylko kilku chwil na ochłonięcie – ci twardzi faceci w skórze, z tatuażami i groźnymi minami nie są zależni od bajeranckich ozdobników. Wystarczają im gitary, bębny i sprawne nagłośnienie, aby obronić swoją twórczość. James wspomina nawet coś o garażowym graniu, przenosząc kolegów i fanów w sentymentalną podróż do początków kariery.

Wszystko to należy do muzycznego aspektu filmu Metallica: Through the Never, a przecież reżyser ma do zaoferowania jeszcze plan fabularny. Nie jest on tak bogaty i dopracowany jak wątek koncertowy, ale niektóre jego składniki zasługują na parę słów. Sama historia jest banalna i nieistotna dla przedstawianych obrazów. Opiera się na klasycznym McGuffinie – niedookreślonym elemencie, którego jedynym zadaniem jest popychać akcję do przodu. Natomiast doskonałe zdjęcia, mroczny i tajemniczy klimat, nastrój niepokoju oraz pierwiastki fantastyczne perfekcyjnie podkreślają charakter Metalliki. Dodatkowo przenikanie się obu warstw – koncertowej i fabularnej – dodaje smaczku całości. Efekty sceniczne przenikają do krajobrazu miejskiego: ujęcie tłumu walczącego w zamieszkach płynnie przechodzi w obraz fanów na płycie hali koncertowej, policjanci uderzają pałkami o tarcze w rytm muzyki. Te i im podobne chwyty narzucają skojarzenia z rozbudowanym teledyskiem. Ale ostatecznie nie jest to przecież obelga, bo i ta forma może być małym dziełem sztuki. Przy okazji – polecam śledzić karierę Dane’a DeHaana, który w omawianej produkcji wcielił się w głównego bohatera, a na swoim koncie ma również role m. in. w Drugim obliczu, Gangsterze i Na śmierć i życie. Idę o zakład, że rodzi się aktor wysokiej klasy.

Wieść gminna głosi, że trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Gdyby Metallica chciała podporządkować się temu stwierdzeniu, musiałaby zakończyć swą działalność już w latach osiemdziesiątych, zadowoliwszy się ukontentowanymi wyznawcami thrash metalu. Jednak zespół jest aktywny do dzisiaj, do dzisiaj zbiera słowa krytyki i wyrazy uwielbienia. Charakterystyczną drogę kariery, pełną dziur i wybojów, ale również cudownych widoków i pięknych przygód, zamienili w swój atut, wykorzystali do prowadzenia ciągłego dialogu z odbiorcami ich twórczości. Przedefiniowali pojęcie „niepokonanych”.




Tytuł: Metallica: Through the Never

Reżyseria: Nimród Antal

Scenariusz: Nimród Antal, Kirk Hammett, James Hetfield, Robert Trujillo, Lars Urlich

Obsada: James Hetfield, Lars Urlich, Kirk Hammett, Robert Trujillo, Dane DeHaan

Czas trwania: 1 godz. 32 min

Gatunek: musical, muzyczny

Premiera: wrzesień 2013 (świat), październik 2013 (Polska)

Żyje życiem fabularnym prosto z kart literatury i komiksu, prosto z ekranu kina i telewizji. Przeżywa przygody z psią towarzyszką, rozkoszuje się dziełami wegetariańskiej sztuki kulinarnej, podnieca osiągnięciami nauki, inspiruje popkulturą. Kolekcjonuje odłamki i bibeloty rzeczywistości. Udziela się recenzencko na instagramowym koncie @w_porzadku_rzeczy.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %