Jak mieszankę fabuły i koncertu zmienić w wizytówkę zespołu
Myliłby się jednak ten, kto poprzestałby na stwierdzeniu, że Metallica zadowala się teraz zbieraniem plonów z początków kariery. Niemłodych już panów wciąż ciągnie do nowego. Skutek – film Metallica: Through the Never. Projekt ten nazywany jest różnie: filmem muzycznym, musicalem, widowiskiem filmowym w 3D, filmowym thriller-koncertem. Zawsze jednak powtarzają się dwa pierwiastki: filmowy i muzyczny. Jest to w tym przypadku kluczowe, gdyż twórcy zmieszali w swoim dziele doświadczenie koncertowe z klimatycznym wątkiem fabularnym. Najpierw zajmiemy się tym pierwszym elementem, dużo bardziej rozbudowanym i zdecydowanie wybijającym się na pierwszy plan.
Na początku trzeba zaznaczyć bardzo ważną rzecz – każda sekunda filmu służyć ma autokreacji. Członkowie Metalliki wybrali tę formę do stworzenia rozbudowanej wizytówki. Dlatego sceny koncertowe wypełnione są niesamowitymi efektami specjalnymi, z ekranu wylewa się podniosła atmosfera, James Hetfield służy doskonałym wokalem, a partie solo Kirka Hammetta są bezbłędne. Rzecz jasna trzeba być świadomym, że ten koncert, grany na żywo, został mocno podrasowany w studio. Jednak i tak trudno oprzeć się wrażeniu, że uczestniczy się w wydarzeniu wyjątkowym. Energia bijąca od zgromadzonej publiczności wystarczyłaby do zasilenia małego miasteczka przez jakiś czas, a w połączeniu z żywiołowością samego zespołu – nawet relatywnie długi czas. A każdy, kto doświadczył koncertu Metalliki osobiście, potwierdzi, że nie wszystkie elementy tej autoprezentacji są czystą fikcją. Warto na dłużej zatrzymać się przy efektach scenicznych, których mnogość i spektakularność sprawia wrażenie wręcz nieprawdopodobnej. Dymy, ognie, lasery i telebimy należą do standardu widowisk rockowo-metalowych. Ale już interaktywne podium na samym środku areny koncertowej, które między innymi „spływa krwią” dzięki wielkim ekranom, wyświetlającym również filmy uzupełniające muzykę obrazem – to coś całkiem ekstra. Nie mówiąc już o białych krzyżach rodem z okładki Master of Puppets, wyłaniających się z podłoża, lub efektach dźwiękowych i świetlnych, bardzo realistycznie oddających strzały karabinowe, tuż przed utworem One. Niezmiernie efekciarskie jest także olbrzymie krzesło elektryczne, zwieszające się w pewnym momencie nad głowami muzyków i produkujące niebieskie błyskawice, a także montowany na oczach publiczności monument przedstawiający Sprawiedliwość, wprowadzony następnie w drgania i falowania prowadzące do zjawiskowej dewastacji.
Cały powyższy ustęp dobitnie świadczy o fakcie, że genialna muzyka nie wystarcza do spełnienia oczekiwań zgromadzonych pod sceną tłumów. Publiczność domaga się show i Metallica potrafi sobie z tym domaganiem poradzić. Jednakże pozwala sobie również na ironiczny komentarz. Otóż podczas koncertu kilkakrotnie machina tego ogromnego przedsięwzięcia zacina się, pojawiają się drobne usterki jak zepsuty mikrofon, dysfunkcyjny słup oświetleniowy czy spięcie elektryczne skutkujące iskrami sypiącymi się na zespół. W efekcie następuje katastrofa – scenografia się wali, wybucha pożar i zapadają egipskie ciemności. Wielka legenda metalu potrzebuje jednak tylko kilku chwil na ochłonięcie – ci twardzi faceci w skórze, z tatuażami i groźnymi minami nie są zależni od bajeranckich ozdobników. Wystarczają im gitary, bębny i sprawne nagłośnienie, aby obronić swoją twórczość. James wspomina nawet coś o garażowym graniu, przenosząc kolegów i fanów w sentymentalną podróż do początków kariery.
Wszystko to należy do muzycznego aspektu filmu Metallica: Through the Never, a przecież reżyser ma do zaoferowania jeszcze plan fabularny. Nie jest on tak bogaty i dopracowany jak wątek koncertowy, ale niektóre jego składniki zasługują na parę słów. Sama historia jest banalna i nieistotna dla przedstawianych obrazów. Opiera się na klasycznym McGuffinie – niedookreślonym elemencie, którego jedynym zadaniem jest popychać akcję do przodu. Natomiast doskonałe zdjęcia, mroczny i tajemniczy klimat, nastrój niepokoju oraz pierwiastki fantastyczne perfekcyjnie podkreślają charakter Metalliki. Dodatkowo przenikanie się obu warstw – koncertowej i fabularnej – dodaje smaczku całości. Efekty sceniczne przenikają do krajobrazu miejskiego: ujęcie tłumu walczącego w zamieszkach płynnie przechodzi w obraz fanów na płycie hali koncertowej, policjanci uderzają pałkami o tarcze w rytm muzyki. Te i im podobne chwyty narzucają skojarzenia z rozbudowanym teledyskiem. Ale ostatecznie nie jest to przecież obelga, bo i ta forma może być małym dziełem sztuki. Przy okazji – polecam śledzić karierę Dane’a DeHaana, który w omawianej produkcji wcielił się w głównego bohatera, a na swoim koncie ma również role m. in. w Drugim obliczu, Gangsterze i Na śmierć i życie. Idę o zakład, że rodzi się aktor wysokiej klasy.
Wieść gminna głosi, że trzeba wiedzieć, kiedy ze
sceny zejść niepokonanym. Gdyby Metallica chciała podporządkować się temu
stwierdzeniu, musiałaby zakończyć swą działalność już w latach
osiemdziesiątych, zadowoliwszy się ukontentowanymi wyznawcami thrash metalu. Jednak
zespół jest aktywny do dzisiaj, do dzisiaj zbiera słowa krytyki i wyrazy
uwielbienia. Charakterystyczną drogę kariery, pełną dziur i wybojów, ale
również cudownych widoków i pięknych przygód, zamienili w swój atut,
wykorzystali do prowadzenia ciągłego dialogu z odbiorcami ich twórczości.
Przedefiniowali pojęcie „niepokonanych”.
Tytuł: Metallica: Through the Never
Reżyseria: Nimród Antal
Scenariusz: Nimród Antal, Kirk Hammett, James Hetfield, Robert Trujillo, Lars Urlich
Obsada: James Hetfield, Lars Urlich, Kirk Hammett, Robert Trujillo, Dane DeHaan
Czas trwania: 1 godz. 32 min
Gatunek: musical, muzyczny
Premiera: wrzesień 2013 (świat), październik 2013 (Polska)