Przeczytaliśmy

Europejczycy nie gęsi, swe gadziny mają

Wodne topiele, leśne ostępy, skaliste turnie, mroczne pieczary. Wszystko wskazuje na to, że praktycznie każdy obszar naszego kontynentu dotknęła w którymś historycznym momencie pewna wyjątkowo uciążliwa plaga – plaga smoków.

Bartłomiej Grzegorz Sala poświęca drugi tom – znacznie obszerniejszy – swojego skrupulatnego kompendium kulturowych przedstawień draków/żmijów/wormów/wywern wyłącznie europejskim obszarom z dwóch okresów: przedchrześcijańskiego oraz chrześcijańskiego. Jest to decyzja jak najbardziej logiczna, gdyż w swej naturze są to narracje cechujące się największą wewnętrzną spójnością oraz wyraźnym pokrewieństwem wykorzystanych motywów. Niekiedy wręcz przesadnym, ale o tym później.

Punktem wyjścia dla autora stają się w dużej mierze celtyckie oraz germańskie obrazowania, silnie czerpiące jeszcze z dorobku mitologicznego, a które odnaleźć można we wczesnośredniowiecznych poematach bądź eposach pokroju Eddy Młodszej, Beowulfa czy Pieśni o Nibelungach (Nidhӧgg, Jormungandr, Fafnir i inni). Sala zwraca również uwagę na powszechną, szczególnie u Słowian, asocjację skrzydlatych (bądź nie) bestii z żywiołem burzy albo szerzej środowiskiem wodnym, czego echa odnajdziemy w przekazach powstałych już po chrystianizacji.

W dalszej części książki obserwujemy ugruntowany etnicznym przemieszaniem twórczy miszmasz zarówno młodszych idei, jak i tych sięgających starożytności, częstokroć odpowiednio zaadaptowanych na potrzeby nowego religijnego etosu. Dochodzi do silnej popularyzacji figury rycerza, rodowodem sięgającej legendarnego św. Jerzego, zresztą pojawiającego się w opowieściach o zakutych w stalowe zbroje pogromcach maszkar niejednokrotnie – to osobiście, to pod pseudonimem o ewidentnej proweniencji. Same monstra zyskują wielorakie kształty: od klasycznie gadzich przez półrybie aż po pokrewne antycznym chimerom; mnożyły się im głowy tudzież ogony, na których końcu wyrastały z rzadka pióra; pokrywały się znienacka futrem albo wręcz składały w całości z metalu; niektóre posiadły nawet zdolność transformacji w ludzi. Mało tego, Iwanowi z rosyjskiego folkloru przyszło się zmierzyć z groteskową humanoidalną postacią o wielu wężowych głowach imieniem Czudo-Judo.

Szczególnie fascynującym aspektem akurat tej księgi jest ukazanie roli łuskowatych (bądź nie) poczwar jako istot czynnie kształtujących obecny wygląd krain geograficznych. W pomysłowy sposób smoczy rodowód nadawano chociażby archipelagowi Orkadów, Wyspom Owczym, Szetlandom, Islandii, a nawet Morzu Bałtyckiemu. Podobnie uzasadniano stosowaną nomenklaturę m.in. w przypadku tatrzańskich Czerwonych Wierchów. Bywało i odwrotnie, że potwory obarczano winą za zniknięcie dawniej istniejących jezior. Stały za lokalną heraldyką bądź nazewnictwem, wyjaśniały wymykające się ówczesnemu pojęciu znaleziska archeologiczne, kładły podwaliny pod legendy założycielskie albo sankcjonowały powstanie najstarszych w danej okolicy ośrodków kultu. Były niejako uniwersalnym wyjaśnieniem wszelkiego rodzaju zjawisk.

Co ciekawe, obszarami szczególnie obfitującymi w plujące ogniem (bądź nie) szkodniki były Irlandia oraz Alpy, gdzie zdarzało się nawet, że niektóre regiony miały więcej niż jednego własnego smoka. To tym częściom Europy poświęcone są jedne z bardziej obszernych ustępów publikacji, dowodzące, z jak wielką pieczołowitością etnograf gromadził informacje na potrzeby tego opracowania. Wyspiarskie wurrumy, tępione z wątpliwą skutecznością przez bohatera Finna Mac Cumailla, doczekały się niezwykle żywotnego spadkobiercy w postaci szkockiej Nessie, stworzenia o bodaj najbardziej udokumentowanej kulturowej obecności, tak dużej liczbie naocznych relacji, że jest to co najmniej zastanawiające. Podobnie ma się rzecz z kuriozalnie wyglądającym Tatzelwurmem, rozpowszechnionym na obszarze gór Bawarii, Austrii, jak również Szwajcarii, o spotkaniach z którym donoszono aż do 1954 roku.

W przytaczanych fragmentach dzieł literackich kronikarskie wręcz, faktograficzne podejście przeplata się z baśniowością i ułańską (albo też bałkańską) fantazją. Raz w roli heroicznych tępicieli gadzin pojawiają się postaci historyczne, niekoniecznie żyjące w przynależnym sobie czasie, kiedy indziej znów do walki z nimi stają lwy lub (mówiące ludzkim głosem!) byki. Śmiałkom pomaga własny spryt, magiczne instrumenta albo służące uczynną radą zaklęte zwierzętą tudzież powabne dziewoje. Wykorzystują słabe punkty w formie ogonów, brzuchów bądź (w szczególnie rubasznym przypadku) owego miejsca, gdzie słońce nie dociera. Kradną z głów korony Królów i Królowych Węży, źródła wyjątkowej mocy tych istot, które zajęły własną kulturową niszę. Opisywane historie jakby żyły własnym życiem – przekształceniu ulegają imiona, zmienia się kontekst, wymowa, morał, nadpisane coraz to kolejnymi warstwami znaczeń. Sala sięga przy tym po alternatywne odczytania pokroju Legendy II Wyspiańskiego, gdzie opowieść o smoku wawelskim zyskuje wymiar godny greckiej tragedii, czy antropologiczną nadinterpretację tej samej historii autorstwa Normana Daviesa.

Sekcja poświęcona bestiom Europy chrześcijańskiej cierpi jednak na spory problem natury formalnej. Przy takiej mnogości przykładów brak jakiegokolwiek – alfabetycznego czy tematycznego – uporządkowania zaczyna wyraźnie męczyć. Za dużo tu skakania między wątkami. Spis monstrów sprawia wrażenie nadmiernie chaotycznego, przypadkowego, brakuje tu narracyjnej ciągłości, która cechowała w większym stopniu tom pierwszy. Co boli tym bardziej, że dałoby się ją bardzo łatwo uzyskać. Przede wszystkim ze względu na to, że znaczną część podań łączą wspólne elementy w postaci chociażby częstego pojawiania się kontynuatorów bardziej podstępnej strategii walki z potworami przypisywanej biblijnemu prorokowi Danielowi z użyciem specjalnie faszerowanych cielców (i nie tylko), werbowanych przymusowo do działania skazańców obu płci czy grasowania bestii na lokalnej populacji bydła, względnie cnotliwych przedstawicielek płci pięknej. Zresztą z powodu tego wspomnianego przeze mnie uprzednio podobieństwa, zakrawającego wręcz o kulturową kalkę, gdzie jedyną rożnicą są marginalne detale czy nawet wyłącznie lokacja, trudno znaleźć uzasadnienie dla osobnej wzmianki poświęconej niektórym potworom zamiast krótkiej adnotacji w ramach większego wpisu.

I choć ponownie zachwyca oprawa graficzna – wprost  hipnotyzują połyskliwe wzory łusek okładkowego węża buchającego ogniem na dzielnego Tristana, któremu nigdy nie będzie dane cieszyć się miłością pięknej Izoldy, w środku zaś czeka kolejne 20 ilustracji autorstwa niezastąpionej Mikity Rasolki – sprawiają one tym razem wrażenie do pewnego stopnia nazbyt dosłownych, jakkolwiek wciąż niezwykle pomysłowych w wizualnej reprezentacji faktycznych bohaterów tej książki. Aż tęskno człowiekowi za symbolizmem wcześniejszych obrazowań. Być może spowodowane jest to wiernością artystki kanonom artystycznym tamtych czasów, które diametralnie różniły się przecież od tych antycznych, albo też mniej komfortowo czuje się z cokolwiek przyziemnym traktowaniem omawianych kreatur. Ciężko stwierdzić, z czego to wynika. Bardziej wyraźnym, choć wciąż nie umniejszającym ogólnej wartości, mankamentem publikacji są natomiast liczniejsze niż poprzednio literówki, a także brak tłumaczenia okazjonalnie pojawiających się łacińskich sentencji, niekoniecznie znanych szerszemu odbiorcy.

Wszystko to nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z przepięknie wydaną, niezwykle rzetelną, obfitującą w ciekawostki (aż chce się sprawdzić, który smok na moście w Lublanie to ten „prawdziwy”), napisaną z humorem (komiczna wzmianka o baskijskim podejściu do wierności małżeńskiej), autentycznie wciągającą książką, która ma potencjał przyczynić się do (dalszego) wzrostu popularności motywu w naszym kraju. Chylę czoła przed autorem i ostrzę sobie zęby na ostatni tom, w którym zawędrujemy najpewniej w te najbardziej egzotyczne zakamarki naszego globu, gdzie smokom zdarzało się przybierać naprawdę nietypowe formy.


autor: Bartłomiej Grzegorz Sala

ilustracje: Mikita Rasolka

tytuł: Księga smoków świata

tom: drugi

wydawnictwo: BOSZ

miejsce i data wydania: Olszanica 2022

liczba stron: 302

oprawa: twarda

Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %