Przeczytaliśmy

Upoj(o)ny SPATiF

Historię tej restauracji można wyłącznie przeczytać. Nie da się jej pokazać, bo jedną z wielu niepisanych reguł owego miejsca był zakaz fotografowania. Wszystko, co o niej wiemy, opiera się zatem na wspomnieniach jej gości i… materiałach IPN-u. Dlatego SPATiF. Upajający pozór wolności Aleksandry Szarłat jest zapisem tego, co zapamiętali bywalcy oraz co donieśli funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa.

Klub Aktora Stowarzyszenia Polskich Artystów Teatru i Filmu był miejscem niemal magicznym. Działał przez kilka dekad od końca II wojny światowej. Wraz ze zmianą ustroju stracił swój status, wyczerpała się jego formuła i czar prysł (restauracja przy Al. Ujazdowskich działa do dziś, ale to już zupełnie inna knajpa). Powstała niejako „w miejsce” przedwojennej Ziemiańskiej, w której przesiadywali Skamandryci: Słonimski, Tuwim, Iwaszkiewicz i Lechoń. I chociaż porównanie obu restauracji wprost jest niewłaściwe, to chodzi tu bardziej o miejsce spotkań bohemy niż o jej charakter. Dawni bywalcy przenieśli się po wojnie z Ziemiańskiej do SPATiF-u, ale zdecydowanie to nie oni nadali tej restauracji stylu.

Na początku była po prostu miejscem, w którym spotykało się znajomych. Po wojnie wielu artystów zostało bez rodzin i przyjaciół, stąd potrzeba szukania bliskości wśród ocalałych. Z każdym dniem tworzyli atmosferę miejsca, w którym można się wyluzować, napić alkoholu i rozmawiać swobodnie o wszystkim. Było to oczywiście uczucie złudne, lokal od początku był inwigilowany przez służbę bezpieczeństwa. Wiedzieli o tym stali bywalcy, więc ostatecznie uważali na to, co mówią, nawet gdy pod wpływem alkoholu wypowiadali swoje opinie. Zwykle prowokacyjnie i ostentacyjnie. Ale przede wszystkim tutaj mogli być wśród swoich, zjeść niedrogi obiad i napić się tanio sprzedawanej wódki. Wódka zresztą była w SPATiF-ie jak czarodziejska różdżka. Przychodziło się tam przede wszystkim na setkę, ćwiartkę, pół litra lub, najczęściej, na dużo więcej. Wypijano morze wódki.

W restauracji na Al. Ujazdowskich panowały ściśle przestrzegane zasady. Dotyczyły hierarchii gości, czego objawem była rezerwacja stolików. Najważniejsze były cztery z nich. Pierwszy „należał” do Janusza Minkiewicza, przedwojennego pisarza i satyryka, drugi do Józefa Prutkowskiego, o którym trudno cokolwiek się dowiedzieć i nawet SB miało z tym problem. Przy trzecim stoliku królował prof. Stanisław Wohl, pierwszy dziekan Wydziału Operatorskiego łódzkiej filmówki. Gospodarzem czwartego był Stanisław Dygat. Kto mógł dosiąść się do powyższych stolików, decydowali jego patroni. A nie było to łatwe i często prośba o zajęcie wolego miejsca kończyła się obcesową odmową. Kluczem była przede wszystkim inteligencja proszącego lub jego sukces artystyczny.

„Co nam dawał SPATiF? Powiew wolności i rodzaj namaszczenia, że jesteśmy aktorami. Panowała cudowna atmosfera. Nikt z nikim się nie umawiał na konkretną godzinę, po spektaklu maszerowali tam wszyscy, więc zawsze spotkało się znajomych” – wspomina Gołda Tencer (s. 131).

Zofia Czerwińska: „To była centrala telefoniczna i agencja aktorska w jednym. Żeby się skontaktować z jakimś aktorem i przekazać mu ważną informację, dzwoniło się do SPATiF-u. Przecież wielu z nas nie miało ani telefonów, ani mieszkań!” (s. 163).

Innym niepisanym zwyczajem była wzajemna życzliwość gości restauracji. Zawsze można było liczyć na pożyczkę dla celów konsumpcyjnych lub darmową kolejkę. Do tego, aby zdobyć zaufanie proszonych o datek, wystarczył już sam fakt znalezienia się w środku lokalu. Bowiem o dobór gości skrupulatnie dbał szatniarz Franciszek Król, zwany Frankiem. Pilnował także przestrzegania dyskrecji – to, co działo się w SPATiF-ie, zostawało w SPATiF-ie. Każdy, kto ją złamał, spotykał się najpierw ze „szlabanem” na wejście, a potem środowiskowym ostracyzmem.

Autorce udało się dotrzeć do ogromnej liczby anegdot, mniej lub bardziej sprawdzonych faktów i to wszystko umieściła w książce. Rozmawiała z wieloma bywalcami restauracji SPATiF, niektórych złapała w ostatniej chwili, zanim odeszli na zawsze. Właściwie każdy akapit przynosi coś fascynującego, a często akcja przenosi się do innych miejsc – prywatnych mieszkań, komisariatów lub ulic, kiedy historia tego wymaga. Bowiem SPATiF był nie tylko przystanią dla aktorów zmęczonych wieczornym przedstawieniem. Często dawał początek zupełnie nowej przygodzie – erotycznej lub sensacyjnej.

Trafiłem w Internecie na zdanie o tej książce, które mnie zaskoczyło. Agata Passent napisała bowiem, że Aleksandra Szarłat tworząc książkę SPATiF. Upajający pozór wolności, musiała zrezygnować z oddania do druku kilkuset stron. Jeśli to prawda, to bardzo proszę wydawcę o drugą część tej pozycji, którą czyta się jednym tchem. Szkoda byłoby, gdyby nieopublikowane dotąd historie, anegdoty i fakty nie ujrzały światła dziennego.


autor: Aleksandra Szarłat

tytuł: SPATiF. Upajający pozór wolności

wydawnictwo: Czarne

miejsce i rok wydania: Wołowiec 2022

liczba stron: 552

format: 133 × 215 mm

okładka: twarda

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %