PrzeczytaliśmyRecenzje

Literatura, sztuka brzydka

„Trzeba czytać”, mówili. „Lepiej się zająć jakąkolwiek książką niż żadną”, radzili. „Liczą się chęci”, kibicowali. „Z każdej lektury można coś wyciągnąć dla siebie”, powiadali. Czyżby? Stanisław Barańczak głosił coś zupełnie innego: niektórych książek nie da się obronić. Trzeba je po prostu wyrzucić do kosza na śmieci z napisem „książki najgorsze”. Albo… napisać o nich książkę.
Barańczak nie do końca zaczął właśnie od książki, ponieważ jego Książki najgorsze to zbiór recenzji, które ukazywały się w latach kwitnącej komunistycznej propagandy najpierw w czasopiśmie „Student”, a później – w „Biuletynie Informacyjnym KOR”. Pisarz z rozmiłowaniem przebierał w perełkach literackiej grafomanii, a następnie wybierał „najznakomitsze” okazy i z inteligentną ironią dokonywał ich dekonstrukcji. Miał nawet swoich ulubieńców, których cechy charakterystyczne znał na pamięć. Cierpliwie i z odwagą brodził po morzu kiczu, a wszystko po to, aby udowodnić jedno: nie ma nic gorszego od „grafomanii z rządową pieczątką” (s. 10).

Książki najgorsze to wprawdzie publikacja nienowa (wydanie trzecie – ulepszone! – trafiło na półki księgarń w 2009 roku), ale w moje ręce wpadła dopiero niedawno. Całe szczęście, że ją znalazłam, bo dawno się tak nie uśmiałam podczas czytania. Barańczak z ogromną celnością odmalował literacki świat lat 70. i 80. XX wieku, a przy tym zrobił to w sposób uroczy, prześmieszny, swobodny. Jako czytelnicy wchodzimy wraz z Książkami najgorszymi do krainy obciachowych fabuł, komicznie skonstruowanych postaci, języka pełnego lapsusów i nieudolnie skrywanego „uwielbienia” dla ówczesnego ustroju politycznego. Poznajemy denne kalkowanie zachodnich wzorców, romantyzm rodem z dzisiejszych harlequinów, plastikowe zastępy dziarskich gierojów i zdradzieckie, niebezpieczne konfidentki systemu. Polska literatura lat 70. i 80. ubiegłego wieku aż pękała w szwach od tych wszystkich figur wziętych z literackiego pałacu strachów. Barańczak z tego skorzystał, wybrał najbardziej fikuśne figurki i stworzył własny gabinet krzywych zwierciadeł, a – jak wiadomo – odbicia widziane w takich lustrach dostarczają zawsze rozrywki co niemiara. Przecudowna, zabawna książka.

Jest tylko jeden problem. Barańczak wprawdzie śmiał się do rozpuku, ale po kryjomu przełykał ślinę przez ściśnięty przełyk i płakał w kąciku, bo ówczesne realia literackie okazywały się wyjątkowo podłe. W związku z ograniczeniem dostępu do papieru i, przede wszystkim, cenzurą, rzeczy kunsztowne, wartościowe, odkrywcze nie miały cienia nadziei na przebicie się do oficjalnego, głównego nurtu rynku wydawniczego. Literaci szybko zorientowali się, że „państwowotwórcza szmira ma zawsze większe szanse druku niż niepaństwowo twórcze arcydzieło” (s. 11). Dobra literatura została skazana na rolę bękarta zepchniętego w czarną dziurę – do głosu doszli partyjni pseudopisarze, którzy często nie radzili sobie nawet z poprawną konstrukcją zdania złożonego (przytaczane przykłady błędów składniowych bywają zatrważające). Literatura stała się albo pstrokatym badziewiem, albo dojmującą szarzyzną bez treści, polotu, pomysłu, zwyczajnie bez niczego interesującego. Książki najgorsze w takim ujęciu przypominają groteskową, gorzką pocztówkę z kraju, w którym komunistyczna wrażliwość papieru ściernego skrzyżowała się z zachodnią papką przypominającą mielone mięso w kurczaczkach z restauracji fast food. Jest bul i nie ma nadzieji, jak mawiał (a właściwie pisał) klasyk.

A jednak znalazł się promyk optymizmu – gdybyśmy dziś pragnęli stworzyć Książki najlepsze, nie musielibyśmy umieszczać w tej publikacji fikcyjnych tytułów. Literatura jakoś odbiła się od dna. Jakoś, bo zawsze jest jeszcze druga strona medalu, ta starta, z brakującymi literkami i rysami. Warto zauważyć, że Barańczak w 1993 roku zdecydował się na wznowienie cyklu, szybko jednak zarzucił ten pomysł z powodu (jak sam pisze) poczucia niemocy wobec zalewu kiczu współczesnego. Nie trzeba już pisać o bohaterskich porucznikach wywiadu, nie ma obowiązku zachowywania solidarności z władzą, nikt nie wydziela kartek, nie blokuje publikacji z poziomu centralnej kontroli – mamy wolność, a to i szansa, i zagrożenie. Makdonaldyzacja hula w najlepsze i nie dzieje się tak dlatego, że brakuje innych możliwości. My sami do niej dążymy, podtrzymujemy ją, lubimy kulturowe hamburgery. Motywy uległy zmianie, ale co z efektami?

Pytanie pozostawiam otwarte i uciekam od złowieszczego tonu – książka Barańczaka ma zbyt potężny ładunek humoru, aby go zatruwać żółcią. Warto zwyczajnie popłynąć z nurtem tego kanału literackich ścieków, dać się porwać rozrywce zaprojektowanej przez genialnego pisarza, serdecznie się pośmiać. Lektura wręcz doskonała na błogie wakacyjne popołudnia. Nie najgorsza, o nie. Najlepsza? Całkiem prawdopodobne, że tak. Jeśli czujecie jeszcze wątpliwości, zerknijcie tylko na jedną z całego mnóstwa perełek wyłowionych przez Barańczaka (nie ukrywam, to jeden z moich ulubionych fragmentów):

Gdy spać się kładę
Smutno mi Boże –
Obok mnie nie ma Marii
Puste moje łoże. […]
Oddech jej dziś czuję
Słyszę jej chrapanie
Mimo, że w ciszy słyszę
Jak mucha chodzi po ścianie. […]
Szukam w ciemności – Marii
Ręką po omacku –
Tak jak kiedyś, będąc dzieckiem
Szukałem rodzynek na placku.                
Na swej poduszce                
Zapach Marii czuję                
Och – Boże jak ja dzisiaj                
Się potwornie czuję.
(s. 182)

Nie czujmy się potwornie. Po prostu sięgnijmy po książki, ale nie po te najgorsze. Zamiast tego wybierzmy Książki najgorsze.  


autor: Stanisław Barańczak
tytuł: Książki najgorsze
wydawnictwo: Znak
miejsce i rok wydania: Kraków 2009
stron: 200
format: 135 × 205 mm
oprawa: miękka

Absolwentka filologii polskiej i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim, zastępczyni redaktor naczelnej portalu, zajmuje się także redakcją i korektą portalowych artykułów. Miała być lekarzem, ale została językoznawcą i uważa, że lepiej nie mogła wybrać. Obserwuje rzeczywistość z wrodzoną dociekliwością w myśl zasady, że ciekawość to pierwszy stopień nie do piekła, lecz do wiedzy. Wiecznie wierzy – w świat, w ludzi, w uczucia, w język, w Słowo.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %