Literatura, sztuka brzydka
Książki najgorsze to wprawdzie publikacja nienowa (wydanie trzecie – ulepszone! – trafiło na półki księgarń w 2009 roku), ale w moje ręce wpadła dopiero niedawno. Całe szczęście, że ją znalazłam, bo dawno się tak nie uśmiałam podczas czytania. Barańczak z ogromną celnością odmalował literacki świat lat 70. i 80. XX wieku, a przy tym zrobił to w sposób uroczy, prześmieszny, swobodny. Jako czytelnicy wchodzimy wraz z Książkami najgorszymi do krainy obciachowych fabuł, komicznie skonstruowanych postaci, języka pełnego lapsusów i nieudolnie skrywanego „uwielbienia” dla ówczesnego ustroju politycznego. Poznajemy denne kalkowanie zachodnich wzorców, romantyzm rodem z dzisiejszych harlequinów, plastikowe zastępy dziarskich gierojów i zdradzieckie, niebezpieczne konfidentki systemu. Polska literatura lat 70. i 80. ubiegłego wieku aż pękała w szwach od tych wszystkich figur wziętych z literackiego pałacu strachów. Barańczak z tego skorzystał, wybrał najbardziej fikuśne figurki i stworzył własny gabinet krzywych zwierciadeł, a – jak wiadomo – odbicia widziane w takich lustrach dostarczają zawsze rozrywki co niemiara. Przecudowna, zabawna książka.
Jest tylko jeden problem. Barańczak wprawdzie śmiał się do rozpuku, ale po kryjomu przełykał ślinę przez ściśnięty przełyk i płakał w kąciku, bo ówczesne realia literackie okazywały się wyjątkowo podłe. W związku z ograniczeniem dostępu do papieru i, przede wszystkim, cenzurą, rzeczy kunsztowne, wartościowe, odkrywcze nie miały cienia nadziei na przebicie się do oficjalnego, głównego nurtu rynku wydawniczego. Literaci szybko zorientowali się, że „państwowotwórcza szmira ma zawsze większe szanse druku niż niepaństwowo twórcze arcydzieło” (s. 11). Dobra literatura została skazana na rolę bękarta zepchniętego w czarną dziurę – do głosu doszli partyjni pseudopisarze, którzy często nie radzili sobie nawet z poprawną konstrukcją zdania złożonego (przytaczane przykłady błędów składniowych bywają zatrważające). Literatura stała się albo pstrokatym badziewiem, albo dojmującą szarzyzną bez treści, polotu, pomysłu, zwyczajnie bez niczego interesującego. Książki najgorsze w takim ujęciu przypominają groteskową, gorzką pocztówkę z kraju, w którym komunistyczna wrażliwość papieru ściernego skrzyżowała się z zachodnią papką przypominającą mielone mięso w kurczaczkach z restauracji fast food. Jest bul i nie ma nadzieji, jak mawiał (a właściwie pisał) klasyk.
A jednak znalazł się promyk optymizmu – gdybyśmy dziś pragnęli stworzyć Książki najlepsze, nie musielibyśmy umieszczać w tej publikacji fikcyjnych tytułów. Literatura jakoś odbiła się od dna. Jakoś, bo zawsze jest jeszcze druga strona medalu, ta starta, z brakującymi literkami i rysami. Warto zauważyć, że Barańczak w 1993 roku zdecydował się na wznowienie cyklu, szybko jednak zarzucił ten pomysł z powodu (jak sam pisze) poczucia niemocy wobec zalewu kiczu współczesnego. Nie trzeba już pisać o bohaterskich porucznikach wywiadu, nie ma obowiązku zachowywania solidarności z władzą, nikt nie wydziela kartek, nie blokuje publikacji z poziomu centralnej kontroli – mamy wolność, a to i szansa, i zagrożenie. Makdonaldyzacja hula w najlepsze i nie dzieje się tak dlatego, że brakuje innych możliwości. My sami do niej dążymy, podtrzymujemy ją, lubimy kulturowe hamburgery. Motywy uległy zmianie, ale co z efektami?
Pytanie pozostawiam otwarte i
uciekam od złowieszczego tonu – książka Barańczaka ma zbyt potężny ładunek
humoru, aby go zatruwać żółcią. Warto zwyczajnie popłynąć z nurtem tego kanału
literackich ścieków, dać się porwać rozrywce zaprojektowanej przez genialnego
pisarza, serdecznie się pośmiać. Lektura wręcz doskonała na błogie wakacyjne
popołudnia. Nie najgorsza, o nie. Najlepsza? Całkiem prawdopodobne, że tak. Jeśli
czujecie jeszcze wątpliwości, zerknijcie tylko na jedną z całego mnóstwa
perełek wyłowionych przez Barańczaka (nie ukrywam, to jeden z moich ulubionych
fragmentów):
Gdy spać się kładę
Smutno mi Boże –
Obok mnie nie ma Marii
Puste moje łoże. […]
Oddech jej dziś czuję
Słyszę jej chrapanie
Mimo, że w ciszy słyszę
Jak mucha chodzi po ścianie. […]
Szukam w ciemności – Marii
Ręką po omacku –
Tak jak kiedyś, będąc dzieckiem
Szukałem rodzynek na placku.
Na swej poduszce
Zapach Marii
czuję
Och – Boże jak ja
dzisiaj
Się potwornie
czuję. (s. 182)
Nie czujmy się potwornie. Po
prostu sięgnijmy po książki, ale nie po te najgorsze. Zamiast tego wybierzmy Książki najgorsze.
autor: Stanisław Barańczak
tytuł: Książki najgorsze
wydawnictwo: Znak
miejsce i rok wydania: Kraków
2009
stron: 200
format: 135 × 205 mm
oprawa: miękka