Stoicyzm na trawniku. Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Fiołki
Zgodnie z tradycyjną hierarchią bytów człowiek jest koroną Stworzenia, najdoskonalszą z ziemskich istot, uprawnioną do sprawowania władzy nad innymi. Takiemu to dobrze! – mogą więc zawołać zastępy kotków i piesków, rzesze stokrotek i sosen, niezliczone gwiazdy i przepastne morza. Czy mają rację?
Chyba nawet osoby najbardziej przekonane o równości ludzi i zwierząt przyznają, że człowiek dzięki swej jakże rozwiniętej psychice silniej doświadcza szeroko pojętych nieprzyjemności duchowych. W pewnym sensie tylko on je odczuwa. Niezwykły poziom jego rozwoju daje mu przywileje i możliwości, ale przysparza również cierpienia. Może więc dobrze jest nie nam, ale wróbelkom, fiołkom i Kotlinie Biebrzańskiej?
Taką myśl zdaje się wyrażać Maria Pawlikowska-Jasnorzewska w wierszu Fiołki. Tytułowi przedstawiciele rodzimej flory wcale nie zazdroszczą człowiekowi. Przeciwnie, cieszą się swą fiołkową dolą, która czyni je obojętnymi z natury na wszystko. Nie doświadczają radości, ale też nie odczuwają bólu. Za wielkie szczęście nie płacą wielkim cierpieniem. Bez żadnego wysiłku trwają w stanie apathei – obojętności, beznamiętności, niewrażliwości. Są niepodatne na wzruszenia, żyją w harmonii i spokoju wewnętrznym. O osiągnięciu tego stanu marzyli starożytni greccy filozofowie, poszukujący umiłowanych cnoty, szczęścia i mądrości. Stoicy, sceptycy, cynicy dążyli do wyzwolenia się z wszelkich uczuć, tak pozytywnych, jak negatywnych. Podobne cele obierają buddyści i hinduiści, pragnący nirwany. Również chrześcijanie widzą we wzniesieniu się ponad „to wszystko” i ciszy wewnętrznej ważny element dążenia do komunii z Bogiem.
Tymczasem fiołki nie muszą robić nic prócz podtrzymywania status quo i cieszenia się nim. Nie mają oczu i ust, którymi mogłyby patrzeć na ukochaną osobę i ją całować. To dobrze, bo miłość prócz szczęścia oznacza wyrzeczenia i tęsknotę, a do tego może się skończyć. Nie mają też rąk, by ich załamywaniem wyrażać cierpienie – przecież nie muszą go okazywać, bo go nie znają.
Nie znają też starości, przemijania, śmierci, oznaczanych przez włosy, co mogą posiwieć[1]. Oczywiście, umrą, gdy tylko słońce mocniej przygrzeje, ale nawet w tym wypadku wszystko im jedno. Zresztą i tak odrodzą się za rok – taką przewagę ma cykliczna przyroda nad linearną historią, tak ważną dla człowieka skazanego na ostateczny kres. Ludzkiego cierpienia nie koi zbytnio świadomość, że odrodzą się w swych potomkach. Są osobami, a więc i żyć chcą osobiście.
Każdą z trzech czterowersowych strof wiersza tworzą dwa dystychy. W pierwszym mowa o tym, z czego fiołki ochoczo rezygnują, w drugim – co wybierają. Wyrzekają się przede wszystkim miłości, cierpienia i śmierci, z którą wiążą się krzyk i strach niezależnie, czy jest tragiczna, czy naturalna. Niesie grozę umierającemu zarówno w pożarze, jak i we własnym łóżku. Miłość natomiast kwiatki widzą przez pryzmat oddalenia od ukochanej osoby i oczekiwania na wieści od niej – zdecydowanie bardziej uciążliwego niegdyś niż obecnie, gdy SMS-y, Messenger i Skype zastąpiły idące całymi tygodniami listy.
Fiołki nie chcą nawet, aby ktoś po nich płakał i żałował ich śmierci, która dla osoby kochającej i kochanej oznacza kres marzenia o szczęściu. Nie zależy im na czyjejś miłości, na byciu komuś potrzebnymi, na zachwyceniu kogoś swym lirycznym urokiem, wzruszaniu swą eterycznością. Beznamiętnie poddają się wyrokom losu. Postępują jak stoicki filozof, kierujący się rozumem, co niezbyt pasuje do kwiatu, który ucieleśnia delikatny wdzięk i kojarzy się raczej z porywami serca młodziutkiej dziewczyny niż dystansem doświadczonego przez życie mędrca.
Fiołki wybierają drogę milczenia, dystansu, trzymania się na uboczu. Nieprzypadkowo jako roślinki urocze (i o słodkim zapachu), ale niepozorne symbolizują pokorę. Natura schowała je w trawie, a im tam dobrze i bezpiecznie. Wiedzą, że zaszczyty oznaczają odpowiedzialność, wysiłek i ból, wymagają siły, odwagi i samozaparcia. Po cóż im to? Pamiętają o swej słabości. Dlatego – parafrazując początek Psalmu 131 – nie są wyniosłe, nie gonią za tym, co wielkie albo co przerasta ich siły. Nie potrafią i nie chcą się narażać. Nie śnią o potędze, mądrości, intensywności uczuć czy byciu jakiejkolwiek inaczej wyrazistymi. Chcą tylko wieść w świętym spokoju swe ciche życie, upiększone jedynie ich wonią.
Obrazem postawy fiołków poetka czyni codzienną pszczołę obojętności złocistej[2]. Co mają wspólnego pracowity owad i kwiaty schowane w trawie? Znają swoje miejsce, nie wychylają się przed szereg, strzegą porządku, a nade wszystko pozostają obojętne. Pszczoły – dzięki dyscyplinie panującej w społeczeństwie ula, fiołki – dzięki pokorze, czyli świadomości prawdy o sobie, tego, jak są delikatne. Nie szukają tego, co niezwykłe, beznamiętnie żyją codziennością, która okazuje się nie szara, ale złota. Złota jak miód. Czy równie słodka? Czy obojętność może być słodka?
Fiołki nie stracą serca, bo go umyślnie nie mają[3]. Potrafią żyć bez niego w przeciwieństwie do człowieka, skazanego na cierpienie. Niejeden poeta, Herbert albo Kochanowski na przykład, stwierdziłby, że stanowi to o godności ludzkiej, uszlachetnionej przez ból, a do tego opromienionej przez okupioną nim radość. W wierszu Jasnorzewskiej brak sygnałów tej myśli. Człowiek udręczony ciągłym czekaniem na szczęście, tęsknotą za ukochaną osobą, funkcjonowaniem w perspektywie śmierci i przemijania czasami zazdrości pięknym i obojętnym kwiatom. Zwłaszcza gdy owym człowiekiem jest kobieta, a to o jej przeżyciach często pisze poetka. Nieprzypadkowo ostatnią edycję jej wierszy zebranych zatytułowano Złote myśli kobiety.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Fiołki
Fiołki, jak i inne kwiatki, nie chciały mieć ust ni oczu,
rąk, które można załamać, włosów, co mogą posiwieć.
Wolały zamilczeć w trawie, z daleka, na uboczu.
Wolały nie być szczęśliwe ani też nieszczęśliwe.
Fiołki nie chciały się spalić w pożarze na siódmym piętrze,
fiołki nie chciały umierać na łóżku w krzyku i strachu.
Nie chciały być wcale większe, mądrzejsze ani gorętsze,
życzyły sobie spokoju w niskim, fiołkowym zapachu.
Fiołki nie chciały miłości, tęsknot i czekań na listy.
Nie chciały płaczu marzenia, kiedy je na śmierć wzywają.
Wolały codzienną pszczołę obojętności złocistej,
która im serca nie weźmie, bo go umyślnie nie mają.
„Bluszcz” 1924 nr 16
Cyt. za: M. Pawlikowska-Jasnorzewska, Złote myśli kobiety. Poezje zebrane, red. M. Nalewski, Warszawa 2019,
s. 713.
[1] M. Pawlikowska-Jasnorzewska, Fiołki, w: taż, Złote myśli kobiety. Poezje zebrane, red. M. Nalewski, Warszawa 2019, s. 713.
[2] Tamże.
[3] Tamże.