Przeczytaliśmy

Zuzanna, która ucieka

Miłość granicząca z uwielbieniem. Mało kto w takim stanie potrafi opowiedzieć o podmiocie uczucia inaczej, niż tylko bezradnie nabierając w usta powietrza. Do tego trzeba poetyckiej wrażliwości, samokontroli i świadomości literackiej. No i jeszcze tego, żeby ktoś, o kim chcemy opowiedzieć, był nieosiągalny. Trzeba bowiem wyidealizować temat, żeby na strunach słów wygrać swoje uczucie bezbłędnie. Cień musi podążać za cieniem.

Jarosław Mikołajewski zakochał się w Zuzannie Ginczance, kiedy był nastolatkiem. Właściwie w jej wierszach, bo dla niego ta polska poetka żydowskiego pochodzenia jest od zawsze zbudowana ze strof. Z nielicznych zachowanych zdjęć wie, jak wyglądała, że była piękna. To pewnie wzmaga uczucie, gdy od wszystkich, którzy ją znali, słyszy się zachwyt nad jej urodą. Siła potrzeby obcowania z Ginczanką u Mikołajewskiego jest wręcz obsesyjna. Wiele razy w książce Cień w cień autor cytuje te same opowieści, identyczne relacje, i za każdym razem sprawia sobie tym intelektualną przyjemność.

To, że mogę ją czytać i dowiaduję się teraz o niej tylu rzeczy, jest jak dłoń tajemnicy. To efekt mojej skazy, która polega na tym, że nawet jeśli nie wierzę w Boga, nie wierzę też w granice światów. Nie cierpię więc mówienia o pięknie Ginczanki bez pamiętania, że jest to piękno przyszpilone na zdjęciu i zamordowane. […] Otóż ja nie mam nadziei pogodzić niczego z nikim, ale straszliwie pociąga mnie samo szukanie. Intensywna myśl, bliska gorączki zakochania, że jednak się da. Bez nadziei. Jedyna nagroda to ta intensywność odczuć i halucynacja – że na horyzoncie widnieją majaki pozornie sprzecznych wysp (s. 34–35).

I już wiemy, że nasze „zakochał się” ma moc machnięcia ręką, gdy wydaje się, że rozwiązaliśmy zagadkę i sprowadzamy uczucie do podrzędnej roli. Wręcz do nieuleczalnego szczeniackiego zauroczenia. Tymczasem im bardziej zagłębiamy się w lekturę, tym oczywistsze staje się, że Mikołajewki biega za motylem.

Tak, to mogłaby być ta pierwsza scena filmu – do doktor Lusi Stauber przychodzi ktoś taki jak ja, w równym stopniu zafascynowany Zuzanną Ginczanką, co zdezorientowany jej wieloznacznością. Rozjątrzony nią jak Antygoną czy Hamletem, Syryjką czy pompejańską Wiosną, pogodzony, a nawet uszczęśliwiony, uspokojony, że nigdy nie uda mu się jej złapać (szczęście kolekcjonera motyli w chwili, gdy dociera do niego, że one mogą być tylko w locie i że nigdy nie pozna wszystkich ich gatunków ani ich języka). Dostrzec tego głównego rysu, który sprawiał, że pozostała we wszystkich, którzy ją spotkali, a ucieka tym, którzy próbują zobaczyć ją w ich opowieściach (s. 84).

Mikołajewski czyta jej wiersze, odwiedza miejsca, w których była. Korzysta z każdej sposobności, żeby być blisko niej. Wypatruje wszystkich okazji do osobistego spotkania z poetką. Ale co oznacza to „osobiste” dla autora? Przecież Ginczanka nie żyje od 1944 roku. On wyznaje obcowanie dusz, jest adoratorem jej poetyckiej psyche. Gdyby mógł dotknąć jej sukni, oczekiwałby cudu, olśnienia. Gdyby szedł za nią, odurzałby się jej aromatem. Nie zapachem, ale właśnie aromatem, bo pachnie każdy, a przywilej aromatyzowania przestrzeni mają tylko poeci. W jej aromacie wyczułby pewnie „wszystkie kadzidła Arabii”, feromony liryki i wonności jej cienia.

Podczas pracy nad tekstami o Ginczance – poszukiwań jej cienia przez cień, którym sam się czuję, od kiedy tylko czuję cokolwiek – Zuzanna stała się dla mnie kimś ważnym (s. 80).

Ginczanka zdaje się mieć to, co najważniejsze u kobiety – tajemnicę. A kiedy kobieta jest poetką, to droga do niej zamienia się w labirynt. I nawet mitologiczna Ariadna, zamiast dać badaczowi do ręki motek nici, wyprowadza go w pole. Bo poetom sprzyjają bogowie, a poetkom także tytani, tytanidy i herosi.

Cień w cień to książka o gonitwie, o skradaniu się w poszukiwaniu tropu i ciągłym gubieniu się w śledztwie. A kiedy wydaje się, że odkrycie jest na wyciągniecie ręki, tajemnica okazuje się być wciąż dwa kroki przed nami. Uważny czytelnik doceni tę bardzo osobistą opowieść Mikołajewskiego, który odsłania swoją najskrytszą fascynację. Uczy nas także zachowania w sobie najpierwszych wielkich uniesień. Pokazuje, jak z nimi dojrzewać i jak ukryć czerwoność policzków, kiedy sięgamy intelektualnego nieba. Oraz tego, że tylko w niespełnieniu tkwi sekret trwałości uczucia.


autor: Jarosław Mikołajewski

tytuł: Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki

wydawnictwo: Dowody na Istnienie

miejsce i rok wydania: Warszawa 2019

liczba stron: 176

format: 140 × 210 mm

okładka: zintegrowana

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %