Muzyczny tatar
W dzisiejszych czasach podaje się
nam naprawdę niewiele produktów (zarówno spożywczych, jak i
filmowych/serialowych/książkowych/muzycznych) surowych, niczym nieskażonych,
nie wzbogaconych ani przefiltrowanych w ten lub inny sposób. Skoro istnieje
tyle możliwości olśnienia odbiorców gotowym, bogato doprawionym daniem, po co eksponować
składniki w ich naturalnej postaci? – myślą sobie twórcy. Proste formy
przestały, zdawać by się mogło, spełniać ogólnie przyjęte wymogi. Przeciętny
odbiorca chętniej spożyje przecież znajomą popkulturową pieczeń niż tatar,
który nie każdemu przypadnie do gustu.
Posmaku miłego podniebieniu
współczesnego człowieka dodaje propozycjom artystów coraz częstsze
wykorzystywanie nowych technologii (e-booki, obrazowanie 3D, sprzęt AR); lepsza
staje się również dostępność usług (platformy streamingowe, torrenty, Spotify).
Rzekłbyś, żyjemy w cudownej epoce pełnej możliwości. Tyle że z powodu całej tej
otoczki, XXI-wiecznej panierki mainstreamu, zatraciliśmy gdzieś po drodze
autentyzm i czar ulotności spotkania z dziełem sztuki, zwłaszcza muzycznym,
jednym z najbardziej niepowtarzalnych (bo przecież każdy może teraz stworzyć cover
danego utworu). Soczysty smak mięsa zostaje dosłownie zabity przez dodatki.Na poszukiwanie tych dwóch wartości
udaje się bohater fascynującego dokumentu Wyobraź
sobie świat bez muzyki, były członek brytyjskiej kapeli The KLF, Bill
Drummond. On sam intryguje w równym stopniu, co projekt stanowiący temat filmu.
Dla przykładu razem z kolegami z zespołu spalili na scenie małą fortunę w
funtach i żaden z nich nie jest w stanie podać przekonującego powodu.
Artystyczna awangarda czy śmiały protest przeciw komercjalizacji? Nikt nie wie
na pewno. Co więcej, krótko potem wycofali się ze świata przemysłu muzycznego w
obawie przed zupełnym wciągnięciem w jego niszczycielskie tryby. Z tego też
powodu Drummond stara się obecnie wrócić do źródeł, czyli tam, skąd pierwotnie
pochodził dźwięk. W ramach projektu The17 zbiera po całym świecie przypadkowych
ludzi, z których tworzy chór niczym niewspomaganych głosów. Ale to jeszcze nie
wszystko…Artysta wychodzi z założenia, że
mogłaby by zdarzyć się katastrofa, w wyniku której wszystkie współczesne
dokonania muzyki zniknęłyby w ciągu jednego dnia; ot, po prostu przepadły bez
śladu. W obliczu takiego nieszczęścia człowiek byłby zmuszony wrócić do dawnych
metod tworzenia tej sztuki, zupełnie acapella. Taki też cel ma emerytowany
muzyk: przy pomocy zebranych nagrań amatorskich występów tworzy całe kompozycje,
z których każda jest jedyna w swoim rodzaju. Dlaczego? Otóż dlatego, że na jej odtworzenie
zaprasza się jedynie tych, którzy wzięli udział w projekcie, stali się częścią Siedemnastki,
a na dodatek zaraz po odsłuchaniu, dokonanym raz, w konkretnym miejscu i
konkretnym czasie, zapis zostaje niezwłocznie skasowany! Mamy tu doczynienia z ewidentną
pochwałą unikalności dzieła, którą da się odczuć jedynie w natchnionej, ze
wszech miar wyjątkowej chwili. Oto surowa, niczym tatar właśnie, postać muzyki.The17 nie ogranicza się jednak do
tego rodzaju kompozycji. Co istotne, swoje prace może tworzyć lub zaproponować
każdy. W jednej ze scen filmu Drummond prowadzi zajęcia dla dzieci i zachęca je
do tworzenia własnych dzieł, wykorzystujących dźwięki natury. I tak
pełnoprawnym utworem może stać się słuchanie z uchem przy ziemi odgłosów świata
przyrody czy chociażby przekazywanie konkretnego sygnału jeden drugiemu przez
ludzi ustawionych wokół wybranej części miasta, tak żeby echo wypełniło całą
industrialną przestrzeń (berliński Dźwięk
przestrzenny). Na koniec Wyobraź
sobie świat bez muzyki artysta proponuje udział w projekcie także nam,
oferuje każdemu widzowi ucieczkę z zamkniętego świata podrasowanych melodii
oraz manierycznych tekstów. Z okazji jednak skorzystają raczej nieliczni,
jakkolwiek perspektywa wymienienia w obsadzie na oficjalnej stronie może wydać
się całkiem kusząca. Sęk w tym, że za bardzo uwięzieni jesteśmy w świecie
krzykliwych teledysków Lady Gagi bądź sentymentalnych wyczynów Adele (nie
uwłaczając obu artystkom), żeby zrobić krok w tę stronę. Przemysł muzyczny, czy
chcemy tego, czy nie, wciągnął nas, uzależnił od dodatków oraz udogodnień,
zagarnął nasze serca i umysły.Sam zawsze byłem osobą, która
stawia w muzyce na tekst (nie mówiąc o tym, że słucha jej raczej rzadko),
przekaz, poetyckość. Jednak podejście Drummonda wydaje się na tyle nowatorskie
w swojej archaiczności, na tyle inne, że dałem mu się przekonać, zabrać we wspólną
podróż w poszukiwaniu surowego dźwięku, która skojarzyła mi się z czytanymi w
dzieciństwie opisami starań komiksowego Tytusa de Zoo, pragnącego uchwycić
piękno odgłosów natury. Dlatego też polecam takie wyzwania także i wam, nawet
jeśli – podobnie jak ja – za tatarem specjalnie nie przepadacie. Coraz bardziej
skłaniam się ku opinii, że czasem faktycznie warto spróbować tego rodzaju
rzeczy, odrzucić wszelkie ozdobniki i przyprawy, zakosztować dźwięku na wskroś pierwotnego. W końcu pieczeń nie zając, nie
ucieknie, nie zanosi się też, aby w najbliższym czasie miało jej zabraknąć. Z
pewnością okazjonalna odtrutka od tej wszechobecnej dominacji jest więcej niż
zalecana.
Koniecznie zajrzyjcie na stronę projektu! http://www.the17.org/home.php