Dziesięc kochanek filmu

Muzyka i Film – romans trafiający przez uszy do serca

Euterpe to jedna z Muz, która nie daje się łatwo wpisać w skonstruowany przeze mnie schemat. Nie można bowiem powiedzieć, że poezja liryczna i gra na flecie są modnymi dziś zajęciami, a jeśli nawet jest inaczej, to skala ich popularności na pewno nie przypomina starożytnego poziomu. Niegdyś otaczała je aura boskiej opieki, zagwarantowana właśnie przez Euterpe. Współcześnie to już raczej relikty przeszłości, istniejące albo w kulturze niekomercyjnej, albo jedynie w sferze teorii. Jednakże połączenie tych dwóch kategorii sztuki – gry na instrumencie oraz śpiewu (poezja antyczna to poezja meliczna, śpiewana przy akompaniamencie liry przez aoidów) daje nam dziedzinę wciąż obecną w naszym życiu, nieodłącznie związaną z codziennością, nieodłącznie związaną z filmem: muzykę.

Jeśli chodzi o romans muzyki z filmem, to można odnaleźć w nim rozwiązania analogiczne do tych stosowanych w relacji literatura – film. Historia kina obfituje bowiem w biografie zarówno pisarzy, jak i wybitnych muzyków: raperów, kompozytorów, wokalistów, instrumentalistów. I mimo że mówimy tutaj o jednym rodzaju filmowym, schematyzm nie wchodzi w grę, ponieważ kinematografia muzyczna jest tak różnorodna, jak różnorodna jest sama muzyka rozpatrywana na przestrzeni dziejów, ujmowana w różne gatunki oraz pochodząca z różnych stron świata.

Opisu tej kategorii filmów nie wypada zaczynać inaczej niż od klasyki, i to od razu tej z najwyższej półki. Otóż życiowe perypetie ekscentrycznego geniusza, którym był znany każdemu Wolfgang Amadeusz Mozart, zostały po mistrzowsku uwiecznione w wybitnym filmie Milosa Formana Amadeusz. Osiem Oscarów, cztery Złote Globy, cztery nagrody BAFTA – zestaw wyróżnień mówi sam za siebie. Nie była to przejściowa moda wśród jurorów najważniejszych akademii filmowych, gdyż obraz ten zachwyca także i teraz, po prawie trzydziestu latach od światowej premiery. Konflikt między Mozartem (Tom Hulce) a nadwornym kompozytorem cesarza Austrii, Antoniem Salierim (F. Murray Abraham) pozwolił stworzyć ramy dla historii naszpikowanej humorem, zazdrością, fenomenalną muzyką i talentem wirtuoza. W całkiem odmiennej stylistyce przedstawiona została natomiast fikcyjna opowieść o innym geniuszu muzyki klasycznej, Ludwiku van Beethovenie. Kopia Mistrza, wyreżyserowana przez Agnieszkę Holland, to obraz ukazujący relację między podstarzałym już artystą (w tej roli znakomity Ed Harris), zmagającym się z głuchotą i problemami rodzinnymi, a młodą studentką (Diane Kruger), pracującą jako kopistka i czekającą na odpowiedni moment, aby ukazać światu własne kompozycje. Z kolei Pianisty Romana Polańskiemu zapewne nikomu nie trzeba przedstawiać. Film ten obarczony jest dużym ciężarem gatunkowym, gdyż Władysław Szpilman to nie tylko doskonały muzyk, lecz także jeden z wielu ludzi starających się przetrwać w okupowanej Warszawie. Piękna muzyka łączy się tutaj z boleśnie okrutnymi obrazami, tworząc tym samym wstrząsająco smutną całość.

Przechodząc od muzyki poważnej do popularnej, ale jeszcze nie opuszczając kręgu twórców klasycznych, należy wspomnieć o Edith Piaf, która, pomimo jakże dramatycznego życia, deklaruje w swych piosenkach i filmie Oliviera Dahana, że Niczego nie żałuje. Niewątpliwymi zaletami produkcji z 2007 roku są wykorzystanie oryginalnych nagrań oraz doskonała charakteryzacja, zmieniająca śliczniutką Marion Cotillard w ekscentryczną i schorowaną artystkę kabaretową. Ekspertów od makijażu i kostiumów należy pochwalić również za film I’m Not There. Gdzie indziej jestem (pozwolę sobie nie skomentować polskiego tytułu), ponieważ tutaj w postać Boba Dylana wciela się aż sześć hollywoodzkich gwiazd, w tym jedna kobieta! W trakcie filmu możemy obserwować: Cate Blanchett, Christiana Bale’a, Heatha Ledgera, Richarda Gere’a, Bena Wishawa oraz Marcusa Carla Franklina, którzy starają się w ten niekonwencjonalny sposób przybliżyć widzom wizerunek jednego człowieka o wielu osobowościach.

To właśnie niezwykła osobowość muzyków zachęca twórców filmowych do konstruowania kolejnych scenariuszy opartych na skomplikowanych życiorysach. Biografie piosenkarzy niejednokrotnie wypełnione są uzależnieniami (Skazany na bluesa), walką z podziałami społecznymi (8 mila), artystycznym niezrozumieniem (Jesteś Bogiem) czy szaleńczą miłością (Spacer po linie). To dlatego twórcy tacy jak Rysiek Riedel, Eminem, Magik i Johnny Cash zawsze będą obiektem zainteresowania kinematografii. Otaczające ich skandale, tajemnice życia prywatnego, źródła sukcesu i porażek oraz inne tajniki sławy nie przestaną przyciągać uwagi fanów i publiczności kinowej.

Skoro już mowa o skandalach, to najwyższy czas przejść do gwiazd rocka! W filmie U progu sławy razem z młodocianym korespondentem „Rolling Stone” towarzyszymy zespołowi Stillwater w trasie koncertowej. Obserwujemy wszystkie szalone imprezy, infiltrujemy światek groupies, przyglądamy się młodemu zespołowi kroczącemu po drodze do popularności, zaglądamy za kulisy tych dużych i tych małych występów. W skrócie –  z podziwem i przestrachem asystujemy przy eksplozji rocka w latach 70. Natomiast konsekwencje jednej ze ścieżek, którą w przeszłości przebył ten gatunek, przedstawia wariacka komedia Idol z piekła rodem z jeszcze bardziej zwariowaną obsadą (Jonah Hill, Russell Brand, Colm Meaney). Oczywiście w tym przypadku i historia, i muzyk są fikcyjne, aczkolwiek nie wątpię, że we współczesnym rocku jest miejsce również i dla takich wypaczeń.

No właśnie – autentycznych historii mamy całkiem sporo, ale scenarzyści wciąż wzbogacają gatunek filmu muzycznego o pomysły autorskie. Dzięki temu mogliśmy na przykład poznać historię niegdysiejszej gwiazdy country, tułającej się po scenach w obleśnych barach, nierozstającej z butelką whiskey i powolnym krokiem zmierzającej do autodestrukcji (bo tak pokrótce można scharakteryzować postać zagraną przez Jeffa Bridgesa, którego rola w filmie Szalone serce została nagrodzona Oscarem). Ze starością i chorobą muszą się zmagać muzycy również w filmie Late Quartet z fantastyczną obsadą i niezłym ładunkiem emocji. Z kolei na drugim biegunie należy umieścić komediodramat Why Stop Now, gdyż tutaj to młody pianista (Jesse Eisenberg), starający się o miejsce w prestiżowej szkole muzycznej, musi przezwyciężyć własne wady oraz niemałe kłopoty rodzinne.

Reżyserem, któremu udało się połączyć dwa rodzaje filmów – o rzeczywistych i fikcyjnych muzykach – jest nie kto inny, jak wielki Woody Allen. Jego obraz Słodki drań jest bowiem fikcyjną biografią genialnego gitarzysty – jazzmana, który nie potrafił uporządkować życia prywatnego. I chociaż wiadomo, że nie jest to postać autentyczna, to Allen serwuje szereg retrospekcji oraz wypowiedzi „przyjaciół” muzyka, które mają świadczyć o prawdziwości opowiadanej historii o wyobcowaniu i kruchych relacjach międzyludzkich, typowej zresztą dla tego reżysera. Całość okraszono dodatkowo charakterystycznym humorem.

Nieco inaczej do tematu muzyki w filmie podeszli twórcy Radia na fali. Nie skupili się oni na wielbionych przez masy, lecz na tych, którzy wielbią. W końcu kto inny, jeśli nie Brytyjczycy, mieli prawo opowiedzieć o grupie DJ-ów skonfliktowanych z rządem, o niepokornych apostołach rocka, wysyłających w świat zakazaną muzykę z pokładu łodzi krążącej wokół wysp? Odpowiedzią niech będzie sam film oraz zaangażowani w jego powstanie aktorzy – śmietanka brytyjskiego kina. Jako przykład niekonwencjonalnego wykorzystania wątku muzycznego w filmie chciałabym jeszcze wymienić Atlas chmur. Ten niedoceniany obraz to kolaż kilku historii odległych w czasie i przestrzeni, które łączą się ze sobą w spójną całość za sprawą jednej filozofii i jednego utworu muzycznego: tytułowego Atlasu chmur.

Na koniec obowiązkowo musi pojawić się jeszcze parę słów o ścieżkach dźwiękowych. Nie wyobrażamy sobie przecież żadnego filmu bez muzyki (Akademia Filmowa też sobie nie wyobraża i przeznacza dla niej nagrody w czterech kategoriach: dźwięk, montaż dźwięku, muzyka, piosenka). W głównej mierze to bodźce działające na zmysł słuchu sprawiają, że płaczemy na tragediach, boimy się na horrorach i nie śmiemy wątpić o wielkości bohaterskich czynów w filmach katastroficznych. Zdarza się i tak, że najlepszą pamiątką po obejrzanym filmie jest płyta z soundtrackiem, do której wracamy niejednokrotnie. Osobiście posiadam trzy takie albumy, które polecam (oczywiście razem z filmami): Into the Wild skomponowany przez Eddiego Veddera, Once będący arcydziełem Glena Hansarda i Markéty Irglovej oraz Tron: Legacy autorstwa kultowego już zespołu Daft Punk.

W taki oto sposób Euterpe – wydawałoby się, że związana tylko ze starożytną lirą lub kitarą – przenosi nas w świat idealnej harmonii dźwięku i obrazu, gdzie muzyka czasem jest tematem opowieści, niekiedy jej tłem, a nierzadko staje się też elementem absolutnie pierwszoplanowym. To właśnie dla tej Muzy należy upuścić kilka kropel przedniego wina w podzięce za wybitnie przystrojoną biografię ulubionego artysty, za ucztę dla uszu podczas seansu filmowego oraz za inspirowanie scenarzystów i reżyserów do popełniania dzieł, składających się razem na wielką historię dźwięku w obrazie. Za Euterpe!

Żyje życiem fabularnym prosto z kart literatury i komiksu, prosto z ekranu kina i telewizji. Przeżywa przygody z psią towarzyszką, rozkoszuje się dziełami wegetariańskiej sztuki kulinarnej, podnieca osiągnięciami nauki, inspiruje popkulturą. Kolekcjonuje odłamki i bibeloty rzeczywistości. Udziela się recenzencko na instagramowym koncie @w_porzadku_rzeczy.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %