Muzyka i Film – romans trafiający przez uszy do serca
Jeśli chodzi o romans muzyki z filmem, to można odnaleźć w nim rozwiązania analogiczne do tych stosowanych w relacji literatura – film. Historia kina obfituje bowiem w biografie zarówno pisarzy, jak i wybitnych muzyków: raperów, kompozytorów, wokalistów, instrumentalistów. I mimo że mówimy tutaj o jednym rodzaju filmowym, schematyzm nie wchodzi w grę, ponieważ kinematografia muzyczna jest tak różnorodna, jak różnorodna jest sama muzyka rozpatrywana na przestrzeni dziejów, ujmowana w różne gatunki oraz pochodząca z różnych stron świata.
Opisu tej kategorii filmów nie wypada zaczynać inaczej niż od klasyki, i to od razu tej z najwyższej półki. Otóż życiowe perypetie ekscentrycznego geniusza, którym był znany każdemu Wolfgang Amadeusz Mozart, zostały po mistrzowsku uwiecznione w wybitnym filmie Milosa Formana Amadeusz. Osiem Oscarów, cztery Złote Globy, cztery nagrody BAFTA – zestaw wyróżnień mówi sam za siebie. Nie była to przejściowa moda wśród jurorów najważniejszych akademii filmowych, gdyż obraz ten zachwyca także i teraz, po prawie trzydziestu latach od światowej premiery. Konflikt między Mozartem (Tom Hulce) a nadwornym kompozytorem cesarza Austrii, Antoniem Salierim (F. Murray Abraham) pozwolił stworzyć ramy dla historii naszpikowanej humorem, zazdrością, fenomenalną muzyką i talentem wirtuoza. W całkiem odmiennej stylistyce przedstawiona została natomiast fikcyjna opowieść o innym geniuszu muzyki klasycznej, Ludwiku van Beethovenie. Kopia Mistrza, wyreżyserowana przez Agnieszkę Holland, to obraz ukazujący relację między podstarzałym już artystą (w tej roli znakomity Ed Harris), zmagającym się z głuchotą i problemami rodzinnymi, a młodą studentką (Diane Kruger), pracującą jako kopistka i czekającą na odpowiedni moment, aby ukazać światu własne kompozycje. Z kolei Pianisty Romana Polańskiemu zapewne nikomu nie trzeba przedstawiać. Film ten obarczony jest dużym ciężarem gatunkowym, gdyż Władysław Szpilman to nie tylko doskonały muzyk, lecz także jeden z wielu ludzi starających się przetrwać w okupowanej Warszawie. Piękna muzyka łączy się tutaj z boleśnie okrutnymi obrazami, tworząc tym samym wstrząsająco smutną całość.
Przechodząc od muzyki poważnej do popularnej, ale jeszcze nie opuszczając kręgu twórców klasycznych, należy wspomnieć o Edith Piaf, która, pomimo jakże dramatycznego życia, deklaruje w swych piosenkach i filmie Oliviera Dahana, że Niczego nie żałuje. Niewątpliwymi zaletami produkcji z 2007 roku są wykorzystanie oryginalnych nagrań oraz doskonała charakteryzacja, zmieniająca śliczniutką Marion Cotillard w ekscentryczną i schorowaną artystkę kabaretową. Ekspertów od makijażu i kostiumów należy pochwalić również za film I’m Not There. Gdzie indziej jestem (pozwolę sobie nie skomentować polskiego tytułu), ponieważ tutaj w postać Boba Dylana wciela się aż sześć hollywoodzkich gwiazd, w tym jedna kobieta! W trakcie filmu możemy obserwować: Cate Blanchett, Christiana Bale’a, Heatha Ledgera, Richarda Gere’a, Bena Wishawa oraz Marcusa Carla Franklina, którzy starają się w ten niekonwencjonalny sposób przybliżyć widzom wizerunek jednego człowieka o wielu osobowościach.
To właśnie niezwykła osobowość muzyków zachęca twórców filmowych do konstruowania kolejnych scenariuszy opartych na skomplikowanych życiorysach. Biografie piosenkarzy niejednokrotnie wypełnione są uzależnieniami (Skazany na bluesa), walką z podziałami społecznymi (8 mila), artystycznym niezrozumieniem (Jesteś Bogiem) czy szaleńczą miłością (Spacer po linie). To dlatego twórcy tacy jak Rysiek Riedel, Eminem, Magik i Johnny Cash zawsze będą obiektem zainteresowania kinematografii. Otaczające ich skandale, tajemnice życia prywatnego, źródła sukcesu i porażek oraz inne tajniki sławy nie przestaną przyciągać uwagi fanów i publiczności kinowej.
Skoro już mowa o skandalach, to najwyższy czas przejść do gwiazd rocka! W filmie U progu sławy razem z młodocianym korespondentem „Rolling Stone” towarzyszymy zespołowi Stillwater w trasie koncertowej. Obserwujemy wszystkie szalone imprezy, infiltrujemy światek groupies, przyglądamy się młodemu zespołowi kroczącemu po drodze do popularności, zaglądamy za kulisy tych dużych i tych małych występów. W skrócie – z podziwem i przestrachem asystujemy przy eksplozji rocka w latach 70. Natomiast konsekwencje jednej ze ścieżek, którą w przeszłości przebył ten gatunek, przedstawia wariacka komedia Idol z piekła rodem z jeszcze bardziej zwariowaną obsadą (Jonah Hill, Russell Brand, Colm Meaney). Oczywiście w tym przypadku i historia, i muzyk są fikcyjne, aczkolwiek nie wątpię, że we współczesnym rocku jest miejsce również i dla takich wypaczeń.
No właśnie – autentycznych historii mamy całkiem sporo, ale scenarzyści wciąż wzbogacają gatunek filmu muzycznego o pomysły autorskie. Dzięki temu mogliśmy na przykład poznać historię niegdysiejszej gwiazdy country, tułającej się po scenach w obleśnych barach, nierozstającej z butelką whiskey i powolnym krokiem zmierzającej do autodestrukcji (bo tak pokrótce można scharakteryzować postać zagraną przez Jeffa Bridgesa, którego rola w filmie Szalone serce została nagrodzona Oscarem). Ze starością i chorobą muszą się zmagać muzycy również w filmie Late Quartet z fantastyczną obsadą i niezłym ładunkiem emocji. Z kolei na drugim biegunie należy umieścić komediodramat Why Stop Now, gdyż tutaj to młody pianista (Jesse Eisenberg), starający się o miejsce w prestiżowej szkole muzycznej, musi przezwyciężyć własne wady oraz niemałe kłopoty rodzinne.
Reżyserem, któremu udało się połączyć dwa rodzaje filmów – o rzeczywistych i fikcyjnych muzykach – jest nie kto inny, jak wielki Woody Allen. Jego obraz Słodki drań jest bowiem fikcyjną biografią genialnego gitarzysty – jazzmana, który nie potrafił uporządkować życia prywatnego. I chociaż wiadomo, że nie jest to postać autentyczna, to Allen serwuje szereg retrospekcji oraz wypowiedzi „przyjaciół” muzyka, które mają świadczyć o prawdziwości opowiadanej historii o wyobcowaniu i kruchych relacjach międzyludzkich, typowej zresztą dla tego reżysera. Całość okraszono dodatkowo charakterystycznym humorem.
Nieco inaczej do tematu muzyki w filmie podeszli twórcy Radia na fali. Nie skupili się oni na wielbionych przez masy, lecz na tych, którzy wielbią. W końcu kto inny, jeśli nie Brytyjczycy, mieli prawo opowiedzieć o grupie DJ-ów skonfliktowanych z rządem, o niepokornych apostołach rocka, wysyłających w świat zakazaną muzykę z pokładu łodzi krążącej wokół wysp? Odpowiedzią niech będzie sam film oraz zaangażowani w jego powstanie aktorzy – śmietanka brytyjskiego kina. Jako przykład niekonwencjonalnego wykorzystania wątku muzycznego w filmie chciałabym jeszcze wymienić Atlas chmur. Ten niedoceniany obraz to kolaż kilku historii odległych w czasie i przestrzeni, które łączą się ze sobą w spójną całość za sprawą jednej filozofii i jednego utworu muzycznego: tytułowego Atlasu chmur.
Na koniec obowiązkowo musi pojawić się jeszcze parę słów o ścieżkach dźwiękowych. Nie wyobrażamy sobie przecież żadnego filmu bez muzyki (Akademia Filmowa też sobie nie wyobraża i przeznacza dla niej nagrody w czterech kategoriach: dźwięk, montaż dźwięku, muzyka, piosenka). W głównej mierze to bodźce działające na zmysł słuchu sprawiają, że płaczemy na tragediach, boimy się na horrorach i nie śmiemy wątpić o wielkości bohaterskich czynów w filmach katastroficznych. Zdarza się i tak, że najlepszą pamiątką po obejrzanym filmie jest płyta z soundtrackiem, do której wracamy niejednokrotnie. Osobiście posiadam trzy takie albumy, które polecam (oczywiście razem z filmami): Into the Wild skomponowany przez Eddiego Veddera, Once będący arcydziełem Glena Hansarda i Markéty Irglovej oraz Tron: Legacy autorstwa kultowego już zespołu Daft Punk.
W taki oto sposób Euterpe – wydawałoby się, że związana tylko ze starożytną lirą lub kitarą – przenosi nas w świat idealnej harmonii dźwięku i obrazu, gdzie muzyka czasem jest tematem opowieści, niekiedy jej tłem, a nierzadko staje się też elementem absolutnie pierwszoplanowym. To właśnie dla tej Muzy należy upuścić kilka kropel przedniego wina w podzięce za wybitnie przystrojoną biografię ulubionego artysty, za ucztę dla uszu podczas seansu filmowego oraz za inspirowanie scenarzystów i reżyserów do popełniania dzieł, składających się razem na wielką historię dźwięku w obrazie. Za Euterpe!