Morderca też człowiek
O tempora! O mores! – powiedzą
wrażliwcy. Cóż to za czasy, że zachęca się ludzi do oglądania dewiantów i
pokazuje się ich w takim świetle, że można im nawet współczuć?
Wydaje się, że w dzisiejszych
czasach faktycznie nastąpiło coś w rodzaju „ocieplenia wizerunku zabójcy”.
Kiedyś przedstawiano każdego zbira jako zło wcielone, jako fizyczną
reprezentację tego, co w człowieku niegodziwe i grzeszne. No bo kto powie
o głównym antagoniście z produkcji „Siedem” Davida Finchera, że jest w nim choć
odrobina dobra? W Kubie Rozpruwaczu pokory również zbyt wiele nie było, ba! Morderca
grał z policją w kotka i myszkę, a w filmie „Z piekła rodem” – adaptacji
komiksu Allana Moore’a – jedynym czynnikiem, który powstrzymał go od dalszego
szlachtowania prostytutek, był chaos wśród społeczeństwa, potęgujący ostracyzm
w szeregach jego masońskiej braci.Skąd więc wziął się taki Dexter
Morgan? Skąd pomysł na wykreowanie człowieka niepozornego z wyglądu, który
skrywa swój mroczny sekret za pokrywą wentylatora? I skąd nagle boom na
wiwisekcję życia zabójców, do tej pory tak niepokojąco enigmatycznych?Wygląda na to, że samozwańczy
panowie życia i śmierci zbyt długo już straszyli widzów ulotnością, absurdalnością
swojego zachowania czy po prostu szaleństwem. Przyszła pora na próbę
wytłumaczenia, co nimi kierowało. Źródeł zła szukano w psychologii – wszak sam
tylko Freud ścieżek interpretacyjnych dostarczył niemało. Ten miał ciężkie
dzieciństwo w patologicznej rodzinie, tamtego wykorzystano seksualnie, inny
znów doznał jakiejś potwornej traumy, która spowodowała rozdwojenie jaźni… Voila, potwór obnażony! Zgoda, obnażony, ale tylko
pozornie, ponieważ (jak to zwykle bywa) znaleźli się tacy, którzy wymknęli się
schematom i których nie da się zaszufladkować.Obok Buffallo Billa, nieco
oswojonego dzięki kontaktom z psim towarzyszem, w „Milczeniu owiec” pojawił się
znakomity przykład złoczyńcy nietuzinkowego – mowa tu, rzecz jasna, o legendarnym
Hannibalu Lecterze. On sam był psychiatrą, więc w kozi róg zapędzić się go nie
dało, swoje prawdziwe emocje krył perfekcyjnie, jego twarz była niczym maska, a całe
otoczenie, niczego nieświadome, grało w jego własną grę, tańczyło, jak on zagrał.
Lecter na stałe zapisał się w historii filmowych schwarzcharakterów, a
jednocześnie nieźle przeraził wszystkich prawych kinomaniaków.Nie tak dawno temu spróbowano podejść
do tematu inaczej. Ktoś wpadł na to, że być może innych wrażeń dostarczy obserwowanie
codziennego życia takiego niepozornego złoczyńcy, no bo przecież tacy zazwyczaj
długo uchodzą niezauważeni pośród tłumu. Jeff Lindsey napisał cykl książek,
rozpoczęty „Demonami dobrego Dextera” (zarówno ta powieść, jak i również kilka
kolejnych Lindseya, zostały przetłumaczone na język polski oraz wydane w naszym
kraju). Jego bohaterem uczynił analityka śladów krwi, który nocami zamienia się
w heroicznego mściciela skrzywdzonych.Główny bohater był nie tylko
bliższy klasycznemu antyherosowi, lecz także pracował w policji – ten przymiot
niewątpliwie przyczynił się do szybkiej realizacji konceptu w formie
serialowej. Cały czas zmuszony do życia w ukryciu, pozostający w położeniu nieustannego
śmiertelnego zagrożenia (akcja dzieje się w Miami, a tam wciąż obowiązuje tam
kara śmierci)… Cóż bardziej emocjonującego można by wymyślić?Produkcja osiągnęła zaskakujący
sukces i doczekała się łącznie ośmiu sezonów (ostatni i zarazem finałowy będzie
miał premierę już niebawem, pod koniec czerwca). Serial „Dexter” konstruowany jest zgodnie z pierwotnymi założeniami: możemy oglądać każdy
najdrobniejszy szczegół z życia tytułowego bohatera (widz przekonuje się o tym
już w samej czołówce – niezwykle naturalistycznej, a zarazem szalenie
dwuznacznej), śledzić skomplikowane życie miłosne „sympatycznego” zabójcy i jego
inne, liczne rozterki, obserwować zmagania protagonisty z wewnętrzną żądzą krwi
(zwaną Mrocznym Pasażerem), analizować jego relację z siostrą Debrą (niezwykle
barwna postać). Przede wszystkim jednak pokazuje się nam starcia Dextera z
ludźmi, którzy są w stanie obnażyć jego prawdziwy charakter i którzy zazwyczaj
nie mają zamiaru pozostawać bezczynni w obliczu odkrytej prawdy. Fabuła serialu
często o wiele bardziej pasuje do produkcji obyczajowej, chociażby ze względu
na topos rodziny, który jest w niej niezwykle ważny i odgrywa naprawdę
niebagatelną rolę (ten, kto oglądał, prawdopodobnie wie, o co chodzi; dla
tych, którzy nie oglądali, mała wskazówka: chodzi nie o jeden, lecz o kilka
kluczowych wątków fabularnych).Pierwszoosobowa narracja sprawia,
że jesteśmy jeszcze bliżej wydarzeń, poniekąd w nich uczestniczymy, a przy tym możemy
choć częściowo zrozumieć motywy Dextera. Widz samodzielnie może zadecydować,
czy autentycznie kibicuje śmiałemu mścicielowi, czy też wolałby ujrzeć jego
upadek i skazanie go na karę najwyższą z możliwych. Kto by pomyślał, że
kiedykolwiek coś takiego będzie osiągalne?Przeciwnicy Dextera zazwyczaj są do
niego podobni – równie ludzcy jak on, mocno osadzeni we współczesnych realiach,
odarci z zasłony tajemniczości, – ale mimo to (a może raczej dzięki temu)
przerażający. Bez względu na to, czy jest to nieuchwytny seryjny morderca
terroryzujący własną rodzinę, czy religijny fanatyk cierpiący na schizofrenię i
wierzący w nadchodzącą apokalipsę, scenarzyści dopuszczają nas do „drugiej
strony” ich osobowości, pokazują, że także człowiek moralnie zepsuty potrafi
wykazywać wobec innych ludzi miłość i
troskę.Drogą ujawniania innego oblicza
łotrów zaczęli podążać inni telewizyjni twórcy. Nowy Hannibal Lecter, grany w
serialu przez Madsa Mikkelsena imponującego swym aktorskim wyważeniem, to postać
pogłębiona psychologicznie. Widz staje się świadkiem sesji Lectera
u psychiatry (stare powiedzenie „lekarzu, lecz się sam” znów okazuje się
całkiem zasadne), rodzącej się między nim a analitykiem miejsc zbrodni,
Williamem Grahamem, „przyjaźni”, a także swoistego wytworzenia się postawy ojcowskiej
względem osieroconej Abigail Hobbes (aczkolwiek tylko do gdy momentu, w którym dziewczyna
nie stanowi jeszcze zagrożenia). Dodatkowo dane jest nam ujrzeć bohatera
książek Thomasa Harrisa w kuchni, gdy przygotowuje wykwintne dania. Mimowolny
uśmieszek wywołują rozmowy przy stole typu: „Co zaraz będę jadł?” „Królika.”
„Powinien był szybciej uciekać.” Niedopowiedzenia są, jak widać, obecne, ale z
kolei mechanizmy postępowania zabójcy brutalnie wydobyto na światło dzienne.
Sam legendarny łotr nie ukrywa, że „nic, co tu [na stole] widzicie nie jest
wegetariańskie”. I to właśnie nowy sposób portretowania, który jednak nie
każdemu przypadnie do gustu.Podobnie sytuacja przedstawia się
także w stosunkowo nowym, brytyjskim „The Fall”. Główną postacią tego serialu
nie jest – wbrew pozorom – tylko pani inspektor, grana przez Gilian Anderson
(nomen omen pojawiającą się także w „Hannibalu”), lecz także seksualny
zboczeniec, mordujący kobiety, który, o zgrozo, ma żonę i wychowuje dwójkę
dzieci, co więcej: na co dzień pracuje jako psychoterapeuta. Skaza na duszy,
którą cały czas skrywa przed swoim otoczeniem, znów – jak w przypadku Dextera –
kontrastuje z niekłamaną miłością do córki i syna. W ostateczności (w finale
pierwszego sezonu) górę bierze przywiązanie do bliskich. Sielanki jednak nie ma
i nie będzie: mocno sugeruje się widzowi, że tytułowy upadek człowieczeństwa
jest ostateczny, nieodwracalny.Wygląda na to, że zło może czaić
się w każdym kącie. Kto z nas wie, kim tak naprawdę jest sąsiad, który od czasu
do czasu wpada pożyczyć cukier? Czy tak naprawdę znamy siebie nawzajem? Takie
podejście do tematu okazuje się o wiele bardziej niepokojące, ponieważ pod
eleganckim garniturem (niczym w znakomitym „American Psycho”) może się kryć
prawdziwy potwór. Paradoksalnie złamanie tajemnicy zabójcy dostarczyło mu
jedynie mentalnej przewagi.Pozostaje nam postawić pytanie,
czy próba przedstawienia mordercy jako „człowieka” jest właściwa. Odpowiedź jest
kwestią indywidualną, choć warto wspomnieć, że taki zabieg na pewno jest czymś
nowym, intrygującym i niebanalnym. Nie ma się zresztą co oszukiwać – zło
rodziło się w człowieku od zawsze i bynajmniej nie czyni go od razu diabłem
wcielonym. Przylepianie złoczyńcom łatki potwora to w dużej mierze sprytny
wybieg, próba odpędzenia od siebie pewnej straszliwej możliwości. No bo któż
chciałby pomyśleć całkiem na serio, że może wcale się tak wiele nie różnimy od
seryjnych morderców? Może i w nas się ukryta jest zdolność do takich
potworności? Wahamy się, ale Freud nie miałby żadnych złudzeń. Oczywiście ojciec
psychoanalizy mylił się w wielu kwestiach, ale mimo to niepewność pozostaje.Nie taki morderca straszny, jak
go malują? Bzdura! Jest tym bardziej straszny, bo w tym swoim bestialstwie tak boleśnie
ludzki, tak nam bliski.