Adaptacje&Sensacje

Liga niezwykłych bohaterów

Narodzili się na kartach dawnych amerykańskich komiksów i z czasem osiągnęli status postaci kultowych. Są bohaterami niezliczonych rzeszy opowieści – zarówno autonomicznych, jak i crossoverów. Wciąż powstają nowe odsłony ich awanturniczych dziejów. Wciąż ratują świat. Superbohaterowie. Niby ludzie, ale nie do końca (a przynajmniej kiedyś tak było). O kim mowa? Mowa o Supermanie, Kapitanie Ameryce, Spidermanie, Batmanie i spółce.

Filmowcy i włodarze stacji telewizyjnych nie mieli wątpliwości, że komiksy Marvela (właśnie te publikacje w największym stopniu przyczyniły się do rozpowszechnienia obrazkowych historii nadludzi) doskonale nadają się do przeniesienia na duży ekran. Historie herosów obdarzonych rozmaitymi mocami, zdolnych do tego, do czego nie jest zdolny nikt inny, a także czuwających nad bezpieczeństwem nieświadomych obywateli pozwalały widzom zapomnieć o problemach dnia codziennego, dostarczały mnóstwa rozrywki, a często również wzmacniały patriotycznego ducha (oczywiście wśród Amerykanów).

Ponieważ w oczach producentów komiksy ekranizować warto, szybko powstały: cykl czterech Supermanów, wiele seriali (głównie animowanych), które poszerzały niezwykłe uniwersum, potem Burtonowskie Batmany i ich raczej nędzne kontynuacje, mało satysfakcjonujące Hulki, a wreszcie trzy Spidermany Sama Raimiego (nie powiedziały one wszystkiego o przygodach człowieka-pająka, bo krótko potem nastąpił reboot serii). Wszystkie te realizacje utrzymane były w charakterystycznej dla siebie stylistyce, jednocześnie dając fanom to, na co czekali, a czasem nawet i więcej , ale i niekiedy przynosząc rozczarowanie. Niepodważalne jest, że skończyła się pewna epoka, a kino superbohaterskie zaczęło się rozgałęziać.

Jedna z dróg wiodła w stronę czysto rozrywkową, pokazową, ściśle związaną z dokonaniami ilustratorów i scenarzystów Marvela. W 2008 roku rozpoczęto szeroko zakrojony projekt, doprowadzający stopniowo do połączenia poszczególnych obrazów w całość. Na końcu filmów takich jak: Iron Man, Incredible Hulk, Iron Man 2, Thor czy Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie ukryto sceny dodatkowe odsyłające niejako do obrazu spełniającego funkcję swoistej fuzji pomysłów – The Avengers Jossa Whedona (twórcy znanych seriali Firefly oraz Buffy: Postrach wampirów). Film ten odniósł olbrzymi sukces i przyćmił wszystkie wyżej wymienione produkcje, bo nie udawał czegoś, czym nie był i utrzymany był w lekkim, momentami humorystycznym tonie. Udało się go uchronić od nadmiernej dawki patosu, która sprawiła, że Kapitan Ameryka wydawał się cokolwiek niestrawny, natomiast zabawa z mitologią, podobna do tej z przygód nordyckiego boga piorunów, nie zdominowała fabuły.

W odniesieniu do udanego rezultatu eksperymentu nie dziwi, że rozpoczęła się właśnie jego druga faza, którą podsumuje The Avengers 2. Już jakiś czas temu premierę miała ostatnia część trylogii o multimiliarderze Tonym Starku, a niebawem na ekranach zagoszczą Thor: Mroczny świat, Guardians of the Galaxy oraz Kapitan Ameryka: The Winter Soldier. Twórcy mają zamiar ciągnąć tę zabawę jak długo się da, ponieważ w planach jest również faza trzecia. Pytanie brzmi: jak długo jeszcze filmy te będą bawiły, a nie męczyły (zwłaszcza że z ich dotychczasowym poziomem bywało różnie)? Być może nowy serial Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D. wniesie odrobinę świeżości do rozrywkowego nurtu.

Łączenie superbohaterów w grupy – tak jak ma to miejsce w zespole: Iron Man, Hulk, Thor, Eagle Eye, Kapitan Ameryka, Czarna Wdowa – to bynajmniej nie nowość. Wcześniejszym tworem była Liga Sprawiedliwych, która zrzeszała nie tylko tych najbardziej mainstreamowych bohaterów komiksowych (Supermana, Batmana, Wonder Woman), lecz także mniej popularnego Flasha czy Green Lanterna, który doczekał się własnego filmu i serialu animowanego (obydwa z 2011 roku). Swoje miejsce w panteonie ma również Fantastyczna Czwórka. O wiele większą popularnością cieszą się jednak X-meni, z Wolverine’em na czele. Wątek prowadzenia akademii dla ludzi obdarzonych supernaturalnymi zdolnościami („mutantów”) stał się kanwą raczej udanej trylogii Bryana Singera, jej dwóch prequeli (w tym jednego skupionego jedynie na postaci awanturnika z adamantowymi szponami) oraz alternatywnej opowieści zatytułowanej X-men: Days of Future Past, która za rok wejdzie do kin. Natomiast Wolverine w interpretacji Hugh Jackamana jest tak popularny, charakterystyczny i zawadiacki, że obejrzymy jego przygody w kolejnym filmie (premiera już w lipcu).

O wiele bardziej interesujący zdaje się drugi nurt kina superbohaterskiego. Zrywa on ze skupieniem na przedrostku „super”, na wyjątkowości i wielkości bohaterów Marvela. Na pierwszy plan wprowadzono tutaj pierwiastek ludzki, uwypuklono wady i bardzo silne emocje, którym – zupełnie tak jak zwyczajni ludzie – ulegają herosi.

Modę na opisane powyżej (i w pewnej mierze rewolucyjne) podejście zapoczątkował Christopher Nolan produkcją Batman: Początek (2005 rok). Reżyser sprawniej rozwinął ten pomysł w kolejnych częściach trylogii: filmach Mroczny Rycerz i Mroczny Rycerz powstaje. Nolan stworzył o wiele bardziej realny obraz miasta Gotham, poruszył zarazem aktualne problemy terroryzmu czy poszukiwań alternatywnych źródeł energii. Zerwał również z komiksowym przedstawianiem łotrów, nadał im charakterologiczną głębię i rozwinął motywację ich czynów, co wydatnie wpłynęło na uprawdopodobnienie postaci pod względem psychologicznym. Joker Heatha Ledgera jako zatrważająco wiarygodny anarchista przerażał nawet bardziej niż ten Jacka Nicholsona. Nie był okaleczony w wyniku upadku do kadzi pełnej toksycznych odpadów – za jego szaleństwem stała jakaś trauma, jakaś wewnętrzna tajemnica. Także Bane (antagonista z ostatniej części trylogii) został ukształtowany przez swój pobyt w Otchłani (straszliwym więzieniu, z którego praktycznie nie było ucieczki), a więc w okolicznościach nie mogących pozostać bez wpływu na jego psychikę.

Samego głównego bohatera, zamaskowanego mściciela, dało się poważnie zranić, złamać, pokonać – zarówno fizycznie, jak i psychicznie. I choć oczywiście dobro ostatecznie zwyciężało, nie zawsze grało uczciwie, a cena za odniesienie triumfu była naprawdę wysoka. Zresztą Batman zawsze wydawał mi się najbardziej realistycznym z superbohaterów. Działał na granicy prawa, a o jego przewadze stanowiła jedynie fortuna i wyspecjalizowana technologia. To trochę jak w przypadku wcześniej już wspomnianego Iron Mana. Filmy o potentacie odzianym w stalową zbroję (granym przez fenomenalnego Roberta Downeya Jr) lawirują gdzieś na granicy obu stylistyk. Są zarazem pełne humoru i oczywistych uproszczeń, ale mimo wszystko podążają raczej w kierunku pogłębienia psychologicznego realizmu. Czyni je to moim zdaniem najlepszymi z tak zwanego nurtu rozrywkowego.

Także w serialach zaobserwować można podobne zmiany. Najlepszym przykładem na to byłaby produkcja Smallville, czyli opowieść o wczesnych przygodach Clarka Kenta, znanego lepiej jako Superman. Mówiła ona o dorastaniu, o codzienności, o stopniowym dochodzeniu do potęgi. Wszystko wskazuje na to, że podobnie ma się sprawa z nowym filmem o przygodach „faceta w rajtuzach”, pierwszym od kilkudziesięciu lat – Człowiekiem ze stali (premierę w Polsce miał on pod koniec czerwca). Odpowiada za niego Zack Snyder, twórca 300, Sucker Punch oraz Watchmen: Strażnicy. Już w ostatnim z wymienionych filmów Snyder pokazał inne spojrzenie na superbohatera. Ekranizacja kultowego komiksu Allana Moore’a opowiadała o reliktach epoki, która przeminęła, o upadłych półbogach, których dalsze istnienie praktycznie nie ma sensu, o herosach pełnych niedoskonałości, a przez to ludzkich. Także w nowym obrazie reżysera przybysz z Kryptonu jest bardziej człowiekiem niż kosmitą.

Inny przykład telewizyjnej ewolucji komiksowego uniwersum to Arrow, premiera z tego roku. Serial opowiada o początkach działalności Green Arrowa, obrońcy Starling City. Utrzymany w nieco Nolanowskiej stylistyce, ale pełen nawiązań do klasyki gatunku, w oczach fanów i krytyków wydaje się godnym następcą Smallville. Produkcja otrzymała zielone światło na kolejny sezon, więc tak naprawdę jeszcze wszystko przed nią.

Współczesne realizacje dawnych opowieści mają tą przewagę, że korzystają z najnowszych osiągnięć technologii. Na całe szczęście forma zazwyczaj nie przesłania treści. Batmany Nolana są efektowne, ale mają w sobie coś więcej i pokazują, że kino superbohaterskie może wykraczać poza wartką akcję. Wprawdzie nie brak w nich wszelkiego rodzaju błędów, ale i tak stanowią one potrzebną przeciwwagę dla obrazów lekkich, rozbuchanych i niepretendujących do miana czegokolwiek więcej niż przedstawicieli nurtu rozrywkowego.

Mimo upływu lat wielcy herosi współczesności mają się zaskakująco dobrze. Popularność ich przygód na wielkim ekranie skutkuje tryumfalnym powrotem literackich pierwowzorów na księgarniane półki. Wznowione całkiem niedawno Powroty Mrocznego Rycerza Franka Millera to tylko jeden z dowodów na potwierdzenie tendencji obecnych w dzisiejszym kinie. Wcześniej były poważne komiksy (niektórzy w ogóle wzdragaliby się przed określaniem literatury obrazkowej takim epitetem) o niepoważnych – choć potężnych – facetach w kostiumach, którzy cokolwiek tchórzliwie kryli przed światem prawdziwą tożsamość, teraz przyszła pora na poważniejsze filmy. Czasy się zmieniły, jednak najwyraźniej wciąż potrzebujemy i chcemy superbohaterów, i to właściwie w każdej postaci.
Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %