PrzeczytaliśmyRecenzje

Najkrótszy „Najdłuższy dzień przyszłości”

Każdy potrzebuje czasem w życiu chwili oddechu, spuszczenia z tonu, spokojnej i bezbolesnej rozrywki. Potrzebuje jasnych melodii docierających gdzieś z tła, niezobowiązującej lektury, barw miłych dla oka. Właśnie tego typu wrażenia towarzyszą nam podczas lektury Najdłuższego dnia przyszłości  Lucasa Vareli.

Warstwa graficzna komiksu jest utrzymana w bardzo ładnej, łagodnej kolorystyce, zdominowanej przez pastele. Dużo spokoju w proces odbiorczy wnoszą niebieskości i rudości spajające kolejne rozdziały. Rysunki są dosyć proste (chociaż miejscami szczegółowe), co sprawia, że bardzo szybko prześlizgujemy się po nich wzrokiem. W tym przypadku nie jest to bardzo pozytywna cecha, ponieważ Najdłuższy dzień przyszłości to komiks całkiem pozbawiony słów, dymków dialogowych i opisów, co oznacza, że polegamy
tylko na rysunkach. Co więcej, kadry są estetycznie wydzielone cienką, czarną ramką i ułożone równiutko w dwa słupki po cztery klatki. Autor tylko kilka razy zdecydował się na przełamanie tej kompozycji: pozwolił na przykład zabójczemu strumieniowi z tajemniczej broni siać spustoszenie we wszystkich kolejnych kadrach, bez poszanowania ich odrębności wytyczonej przez ramki i białą przestrzeń między nimi. Skutek tej prostej i przejrzystej budowy jest taki, że pochłonięcie 112 stron nie zabiera zbyt dużo czasu.

Wielkiego oporu nie stawia także fabuła. Mamy do czynienia z wizją futurystycznego świata, który – chociaż odmienny od współczesnej nam rzeczywistości – nie zawiera wiele niesamowitego. Wszystkie jego elementy, choć fantastyczne, z łatwością rozpozna każdy, kto miał wcześniej cokolwiek wspólnego z popkulturową wersją science fiction. Charakterystyczne wysokie budynki z zewnętrznymi windami, plątanina
rur i kabli, roboty domowe i firmowe, istoty humanoidalne – już to znamy, już to widzieliśmy. Pomysły konstruujące komiksową rzeczywistość więc nie zaskakują, ale też są wolne od jakichkolwiek pomyłek – autor postawił na bezpieczną wersję i może być pewien, że żaden zgrzyt nie zakłóci odbioru jego dzieła.

Najważniejszymi elementami świata przedstawionego w Najdłuższym dniu przyszłości są dwie olbrzymie korporacje z branży gastronomicznej, które trwają w stanie nieustającej wojny, dzieląc mieszkańców metropolii na dwa wrogie obozy. Ta sytuacja całkowicie dominuje nad stylem życia zwolenników i pracowników każdej z firm, wpływając na ich zachowanie, ubiór i przede wszystkim codzienny sposób żywienia. Układa też i napędza losy bohaterów, którzy zostają bezpośrednio wplątani w eskalującą szybko agresywną konkurencję – w fabule jest bowiem miejsce na dwie tajne niszczycielskie misje, powierzone dosyć przypadkowym osobnikom.

Najważniejszy wydaje się jednak nie rozwój akcji, ale to, czego dzięki niej dowiadujemy się o bohaterach. Otóż mało kto w świecie stworzonym przez Varelę odznacza się własną wolą, inicjatywą, chęcią zmiany – wszyscy dosyć biernie poddają się woli tyrańskich korporacji, jakby propagandowe filmiki ostatecznie zmieliły ich mózgi na szarą papkę. Jedyną prawdziwie ludzką i sympatyczną postacią jest domowy robot, zamieniony w niszczycielską maszynę żądną krwi i chaosu. On tylko cechuje się dobrocią i pozwala sobie na naiwną ciekawość, ale okoliczności rzucają go w realia, w których nie ma miejsca dla takich wartości.

Ogólnie rzecz biorąc, w komiksie nie ma wyraźnej pointy, w interpretacji należy zatem polegać na własnych odczuciach. Trafnym odczytaniem wydaje się odnalezienie na kartach Najdłuższego dnia przyszłości przestrogi przed kierunkiem, który obrała nasza cywilizacja. Być może celem Vareli było pokazanie, że jeśli dane społeczeństwo pozwoli się rozzuchwalić kulturze korporacyjnej, krok po kroku przejmie wszystkie charakterystyczne dla niej schematy i samo pozbawi siebie nawet prawa do snucia marzeń – nie mówiąc o możliwości ich spełniania.

I chociaż może brzmieć to poważnie i defetystycznie, nie ma wiele wspólnego z odbiorem komiksu i wrażeniami po lekturze. Najdłuższy dzień przyszłości Lucasa Vareli jest najzwyczajniej zbyt grzecznym utworem, by zostawiać czytelnika z poczuciem dyskomfortu – w końcu całość sprawia wrażenie bardzo bezpiecznej, sympatycznej i przyjemnej. Chyba że mamy do czynienia z bardziej skomplikowaną konstrukcją, która właśnie ma tworzyć pozory łagodności i przystępności, chociaż naprawdę kryje w sobie
wielkie, świecące na czerwono żarówki alarmowe. Trudno jednak spodziewać się takiego poziomu przebiegłości po komiksie, który jakby celowo usypia czytelnika, zamiast rozbudzić jego podejrzliwość i zachęcić do niesztampowego myślenia.


autor: Lucas Varela
tytuł: Najdłuższy dzień przyszłości
przekład: Adam Kurowski
wydawnictwo: Timof i cisi wspólnicy
miejsce i rok wydania: Warszawa 2015
liczba stron: 112
format: 165 × 230 mm
oprawa: miękka ze skrzydełkami
druk: kolorowy

Żyje życiem fabularnym prosto z kart literatury i komiksu, prosto z ekranu kina i telewizji. Przeżywa przygody z psią towarzyszką, rozkoszuje się dziełami wegetariańskiej sztuki kulinarnej, podnieca osiągnięciami nauki, inspiruje popkulturą. Kolekcjonuje odłamki i bibeloty rzeczywistości. Udziela się recenzencko na instagramowym koncie @w_porzadku_rzeczy.

    1 Comment

    1. […] dlatego, że chciałam sprawdzić, jak wypadnie rysownik. Przeczytałam ładnych parę lat temu (i zrecenzowałam – tutaj) komiks Lucasa Vareli Najdłuższy dzień przyszłości, który co prawda nie zrobił na mnie zbyt […]

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %