PrzeczytaliśmyRecenzje

Cynamonowa Solaris, czyli ile jest Schulza w Lemie

Asocjacje powstałe podczas lektury klasycznych utworów mogą zaprowadzić nas w najdziwniejsze rejony i połączyć teksty pozornie bardzo odległe. Przykładem takiego skojarzeniowego odczytania jest porównanie Traktatów o manekinach ze Sklepów cynamonowych  Brunona Schulza oraz Solaris  Stanisława Lema.
Okazuje się bowiem, że poetyckie opowiadanie drohobyckiego grafika i pisarza oraz zekranizowana w Hollywood proza polskiego guru fantastyki naukowej zawierają wiele elementów wspólnych – zarówno na poziomie językowym, jak i fabularnym – które oscylują wokół motywu materii. Mało tego, czytając Solaris, trudno pozbyć się wrażenia, że Lem świadomie dokonał fabularyzacji teorii wykładanej w Traktatach – tak bardzo oba utwory są sobie bliskie. Wydaje się to możliwe przede wszystkim ze względu na specyficzną sytuację ontologiczną, obecną i u Schulza, i u Lema. Poetyczność, metafizyka i magia, przenikające całe Sklepy cynamonowe, kumulują się w postaci ojca, którego opisuje się jako „obrońcę straconej sprawy poezji”, „metafizycznego prestidigitatora” oraz dostawcę „suwerennej magii” [1], wypełniającej rzeczywistość i będącej gwarantem jej niezwykłości. Natomiast w Solaris zwornikiem niesamowitości bytu jest miejsce akcji, czyli tytułowa planeta, a zwłaszcza najważniejszy jej element czy też mieszkaniec – tajemniczy i opierający się ludzkiemu poznaniu ocean. Działa tutaj podstawowa zasada wielu utworów z gatunku fantastyki naukowej, czyli postawienie człowieka w sytuacji dla niego obcej, wynikającej z poznania cywilizacji o innym stopniu rozwoju czy wizyty na innej planecie.
Niesamowitość w obu tekstach opiera się w głównej mierze na swoistej wizji właściwości materii. Ojciec poświęca jej swoje traktaty, w których kreuje się na znawcę, badacza, a nawet demiurga zaangażowanego w ewolucję materialnego świata. W istnieją tam przedmioty żyjące własnym życiem, np. pawie pióra, opisane w opowiadaniu Karakony, które „nie mogły się powstrzymać, robiły perskie oczko, dawały sobie znaki, mówiły niemym, kolorowym alfabetem, pełnym sekretnych znaczeń”, przez co irytowały bohatera „szyderczym porozumieniem, migotliwą zmową poza jego plecami” (Sch, s. 112). Można także obserwować materię, przepełnioną życiem, nieskończoną potencjalnością i płodnością, skumulowaną w „starych mieszkaniach, przesyconych emanacjami wielu żywotów i zdarzeń – zużytych atmosferach, bogatych w specyficzne ingrediencje marzeń ludzkich, tęsknot, jałowej nudy” (Sch, s. 74). A stąd już jest bardzo łatwo przeskoczyć do Solaris oraz „gości” przysyłanych do stacji naukowej przez ocean, nazwanych przez Ziemian tworami F. Istoty te są „zmaterializowanymi projekcjami tego, co na temat danej osoby zawiera mózg”, powstałymi na podstawie „śladów pamięci najtrwalszych, najbardziej izolowanych od wszystkich innych” [2]. Innymi słowy, to skrawki wspomnień, przechowywane w odosobnionych zakamarkach umysłu, z których ocean-demiurg tworzy nowe byty, pseudoistoty. Mechanizm jest wobec tego łudząco podobny do przedstawionego w Sklepach cynamonowych.
Przede wszystkim jednak warto przyjrzeć się Schulzowskim opisom fizycznej strony materii, opisywanej za pomocą elementów oceanicznego krajobrazu. Ojciec mówi bowiem o niej w kategoriach płynności, zmienności, efemeryczności i krótkotrwałości. Materia cechuje się w głównej mierze potencjalnością, która gotuje się do życia, przymierzając w międzyczasie różne formy. Stąd w deskrypcji takie wyrażenia jak „zagęszczające się próby kształtów”, „falowanie od nieskończonych możliwości”, „kuszenie tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości, wymajaczonych w ślepych rojeniach” – wszystkie opisujące potencjał materii – oraz „krótkie, lapidarne role, charaktery bez dalszych planów”, „powołanie do życia dla jednego gestu, jednego słowa” (Sch, s. 65, 67) – mówiące o tymczasowości i prowizoryczności. W wizji Lema cechy te zostały wyolbrzymione, przeniesione do skali planety, jako że ocean sam w sobie jest konstruktem spotworniałym, więc i jego twory oszałamiają swymi rozmiarami. Poza tym w opisach powtarzają się wzmianki o zmienności tworzywa, z którego zbudowane są chociażby długonie, o ich ciągłej metamorfozie, dynamicznej ewolucji, rodzeniu coraz nowszych kształtów, potwornym pączkowaniu oraz niestałości, gwałtowności, niepowtarzalności czy momentalności (Lm, s. 125-141). W obu zatem tekstach, w obu opisach materii dominują motywy metamorfozy i efemeryczności – a wszystko przeniknięte ideą bujnej potencjalności.
Kolejną cechą łączącą Lemowskie mimoidy oraz Schulzowskie rezultaty fermentacji materii jest zdolność czy nawyk kopiowania. Oceaniczna forma nawet swą nazwę zawdzięcza właśnie „skłonności do naśladowania form otaczających”. Małpuje zatem kształt przepływających nad nią chmur oraz przedmioty podsuwane przez niestrudzonych ziemskich naukowców, którym udało się w końcu ustalić, że mimoid reaguje na wszystkie obiekty w odległości do ośmiu – dziewięciu mil, o ile nie są to organizmy żywe (Lm, s. 130-131). Jednak te ostatnie także znajdują swoje źródło w odmętach solaryjskiego oceanu. Chodzi rzecz jasna o wspomniane już twory F, które jako w pełni wykształcone kopie wspomnień nawiedzają mieszkańców stacji badawczej i które wcześniej jako pierwsze próby, przymiarki zaobserwował Berton. Jego doświadczenie nie skończyło się szczęśliwie, ponieważ raport o ogromnym niemowlaku o nienaturalnych, metodycznych ruchach, „jakby ktoś je wypróbowywał”, został uznany za wynik „halucynatorycznego zespołu, przebiegającego pod wpływem zatrucia atmosferą planety” (Lm, s. 95-99). Taka reakcja zbytnio nie dziwi – ostatecznie nie każdego predestynowano do rozumienia czy po prostu wiary w istnienie magicznego aspektu materii. Specjalistą w tej dziedzinie był jednak ojciec, w swoich heretyckich wynurzeniach śmiało pretendujący do miana demiurga – rozdział zawierający traktat o manekinach opatrzono przecież podtytułem Albo wtóra Księga Rodzaju. Jakub sprzeciwia się bowiem idei stwórczej doskonałości i proponuje kreacjonizm niższej sfery. Jej domeną miałby być brak perfekcji – stąd wspominane już tymczasowość i prowizoryczność czy, jak ubiera to w słowa sam bohater, zamiłowanie do tandety (Sch, s. 65-67). Również produkty mimoidów należą do kategorii istot karykaturalnych ze względu na kopiowanie naznaczone skłonnością do wyolbrzymiania, powiększania, zniekształcania czy groteskowego upraszczania (Lm, s. 130). Mimo wszystko także i ocean przyrównywany jest do demiurga, choć jego boskość jawi się bohaterom Solaris w specyficzny sposób. Kelvin wysnuwa teorię o Bogu ułomnym, którego najważniejszą cechę stanowi właśnie niedoskonałość, ograniczoność we wszechwiedzy i wszechmocy, omylność, kalectwo. O Bogu, którego stworzenia nie odpowiadają pierwotnym wyobrażeniom i mogą przerażać samego stwórcę, o Bogu, który wciąż ewoluuje. Taki mógłby być według bohaterów ocean, chociaż pasuje bardziej do koncepcji Boga-dziecka, które dopiero się uczy, dorasta do roli Boga rozpaczy, nie widząc wyjścia ze swojej ułomnej boskości (Lm, s. 225-228).
Oprócz podobieństw w sferze faktyczności, pochodzenia czy motywu demiurgicznego związanego z wizją materii i materialności w tekstach Schulza i Lema można znaleźć także punkty wspólne w dziedzinach takich jak moralność, tożsamość, człowieczeństwo, cierpienie czy możliwości poznawcze. W obu wydźwięk jest zdecydowanie ambiwalentny, nie zdziwi jednak nikogo stwierdzenie, że tam, gdzie Schulz opisuje świat odchodzący w przeszłość – Lem śmiało patrzy w przyszłość. Chociaż więc ostatecznie otrzymujemy różne wizje, warto je zderzać ze sobą, by wydobyć znaczenia nieujawniające się podczas zwykłej, jednowymiarowej lektury – nawet jeśli skojarzenia wydają się na pierwszy rzut oka co najmniej dziwne.



[1] B. Schulz, Manekiny [w:] tenże, Sklepy cynamonowe, Sanatorium pod Klepsydrą, Kometa, Kraków 1957, s. 58. Wszystkie kolejne cytaty z tego samego wydania, zaznaczone skrótem Sch.
[2] S. Lem, Solaris, Kraków 2002, s. 116-118. Wszystkie kolejne cytaty z tego samego wydania, zaznaczone skrótem Lm.
Żyje życiem fabularnym prosto z kart literatury i komiksu, prosto z ekranu kina i telewizji. Przeżywa przygody z psią towarzyszką, rozkoszuje się dziełami wegetariańskiej sztuki kulinarnej, podnieca osiągnięciami nauki, inspiruje popkulturą. Kolekcjonuje odłamki i bibeloty rzeczywistości. Udziela się recenzencko na instagramowym koncie @w_porzadku_rzeczy.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %