Obejrzeliśmy

Non puoi salvare in mondo

Słodki koniec dnia zbiega się ze zmierzchem życia. Wydaje się, że główna bohaterka Maria Linde – poetka, noblistka i autorytet moralny – zdobyła wszystko: ma męża, rodzinę, uznanie i że wszystko już za nią. Nie ma światu nic do powiedzenia, nie udziela wywiadów. A jednak jej apetyt na życie nie słabnie. W samym sercu Włoch, etruskiej Volterrze, wyprawia przyjęcie dla najznamienitszych postaci kultury, pędzi malowniczymi serpentynami w kabriolecie porsche i odkrywa surowe smaki kuchni koptyjskiej u boku znacznie młodszego kochanka, który uciekł z Egiptu w poszukiwaniu lepszego życia.
Wszystko się zmienia, gdy w ścisłym centrum Rzymu zamachowiec samobójca detonuje ładunek. Giną ludzie. Krótko po tragedii artystka odbiera nagrodę od miasta, w którym od dawna żyje i z którym czuje silną więź. Tego wieczoru wygłasza elektryzującą przemowę. Okazuje się, że słowo, w które przestała wierzyć, wciąż się liczy, choć nie tak, jak by sobie tego życzyła. Wolność będzie ją wiele kosztować.

Paweł: Za swoją rolę Krystyna Janda została już doceniona na festiwalu w Sundance. Maria Linde – kobieta, lat 65, Żydówka, Polka, naturalizowana Włoszka, emigrantka i imigrantka, matka, żona, kochanka, artystka – nie pozostawia widza obojętnym. „Niewątpliwie jej pochodzenie, losy, historia rodzinna, kilka życiowych fundamentalnych zmian »utwardziło« ją i pozbawiło przede wszystkim naiwności. Ale ostatecznie jest poetką, słabości i wątpliwości nie są jej obce. […] ta »złożoność« postaci nie wymagała ekranowego rozwoju, przeobrażeń, skomplikowanych uczuć do zagrania. Wszystko było sklejane za pomocą małych znaków, gestów, spojrzeń” – mówi aktorka w wywiadzie dla „Polityki”[1]. Sprzeciw Marii Linde wobec sytuacji socjopolitycznej łączy tę postać ze wcześniejszymi rolami Jandy w Człowieku z marmuru i Przesłuchaniu, ale dotyka też na poziomie czysto ludzkim. Nic dziwnego, że po seansie widzowie zastygli na moment w siedzeniach.

Film Jacka Borcucha, prócz tego, że niesie namysł nad sylwetką współczesnej kobiety – nad tym, kim jest, kim godzi się być i kim może się stać, nad relacjami między matką, córką i wnuczką, jest przede wszystkim stonowanym, lecz odważnym dramatem politycznym (jego roboczy tytuł brzmiał Unpromised Land). Słodki koniec dnia zbiega się ze zmierzchem Starego Świata. Jak ujął to Janusz Wróblewski, Maria Linde „testuje wolność słowa w oblężonej przez imigrantów Europie”[2]. Europie, którą poetka przyjmuje z całym dobrodziejstwem inwentarza, która jest zarówno źródłem zła rozlanego po świecie, jak i kolebką oświecenia, która zrodziła zarówno Woltera, jak i Hitlera. Pytanie, czy w tej obecnie zalęknionej, silnie spolaryzowanej, reakcyjnej i rozemocjonowanej Europie jest miejsce dla oczekującej zdrowego rozsądku, autorefleksji i samokrytyki Marii Linde, która odmawia zajęcia jednoznacznego stanowiska po którejś ze stron.

Estetycznie Dolce fine giornata to raczej cappuccino niż espresso, ale bardzo smaczne. Trudno powiedzieć, czy piękne fotografie krajobrazów to zasługa zdjęć Michała Dymka, czy raczej cichej drugoplanowej roli kwintesencjonalnie włoskiej Toskanii. Za scenografię i dekorację wnętrz odpowiada Elwira Pluta (Atak paniki, Powrót, Body/Ciało), za kostiumy – Małgorzata Karpiuk (Wilkołak) i Zofia Bebej (Jestem mordercą, Twarz, Pod Mocnym Aniołem). Warto zwrócić szczególną uwagę na pracę tych pań, bo film nie krzyczy, lecz szepcze: w kadrach ukryte są subtelne sugestie i powiązania składające się na smak całokształtu i podbudówkę kreacji aktorskich. Reżyser dogłębnie przemyślał każdą scenę, co wyraźnie widać w drobiazgowo zrealizowanych inscenizacjach i wizualnych refrenach.

Antoni: Trudno zaprzeczyć przywołanym tak skrupulatnie przez Pawła walorom filmu. Mnie oczarowały włoskie wzgórza, zarówno soczyście zazielenione, jak i spowite woalem mgieł. Imponuje też z pewnością kreacja Jandy, która z wielką swobodą lawiruje między melodyką języka da Vinci, wstawkami francuskimi oraz swojską polszczyzną, minimalistycznymi środkami oddając całą gamę emocji. Porusza przepełniona poczuciem niezasłużonego wykluczenia konkluzja, świetnie puentująca nonkonformistyczną naturę filmu.

Dlaczego więc w swoim odbiorze daleki jestem od skrajnych zachwytów? Przecież tematyka, zwiastun, nagroda z Sundance zapowiadały kino wybitne. Szkopuł w tym, że czy to przez pewien schematyzm fabularny, czy to przez niewłaściwe rozłożenie akcentów już w trakcie seansu poczułem się podskórny niedosyt. Jakaś nuta tej estetycznej opera dell’arte (w zamierzeniu puis potente) wybrzmiała cokolwiek głucho, a może nieczysto.

Nie ma nic złego w dość kameralnym podejściu, perspektywie jednostki uwikłanej w paradoks słowa niby nieznaczącego w kontekście globalnym, a jednak podatnego na dopisywanie znaczeń. Niepozbawiona ciężaru jest też zawiła sieć relacji rodzinnych. Nie razi wreszcie łagodnie zarysowany wątek romantyczny.

Nie mogę się jednak powstrzymać od konkluzji, że ich współistnienie zafrapowało mnie o wiele mniej niż rozważania na temat moralnego autorytetu poezji i moje pytanie, czy twórcy planowali zbudować parabolę między Marią Linde a figurą wielce nob(i/e)litowanej rodzimej liryczki. Wierszowana koda nie zaspokoiła moich potrzeb intelektualnych w tej materii, a kwestia zależności poezji oraz etyki pozostała – być może zgoła zamierzenie – nierozstrzygnięta.

Niezależnie jakie stanowisko obierzemy, Słodki koniec dnia to przykład dobrego kina zaangażowanego, które zostaje w głowie i mówiąc kolokwialnie, drąży mózg. Z pewnością pozostanie na długo z każdym, kto podejdzie do niego otwarcie. Potrzeba nam podobnego spojrzenia na ważne i aktualne tematy.


tytuł: Dolce fine giornata (Słodki koniec dnia)

reżyseria: Jacek Borcuch

scenariusz: Jacek Borcuch, Szczepan Twardoch

obsada: Krystyna Janda, Katarzyna Smutniak, Vincent Riotta, Antonio Catania, Robin Renucci, Lorenzo de Moor, Miła Borcuch, Wiktor Benicki

czas trwania: 1 godz. 32 min

data polskiej premiery: 10 maja 2019 r.

gatunek: dramat polityczno-psychologiczny

dystrybutor: Next Film


[1] Krystyna Janda, Co mi odebrano, rozm. Janusz Wróblewski, „Polityka” 24.04–7.05.2019, nr 17/18 (3208), s. 20–22.

[2] Tamże.



Film obejrzeliśmy dzięki współpracy z kinem Helios


Zajrzyjcie do innych naszych recenzji festiwalowych polskich produkcji: Zimnej wojny oraz Twarzy
Doktorant na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym, anglista i tłumacz. Uważa, że najważniejsze są drobiazgi oraz że dzień bez kubka zielonej herbaty to dzień stracony.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %