Non puoi salvare in mondo
Film Jacka Borcucha, prócz tego, że niesie namysł nad sylwetką współczesnej kobiety – nad tym, kim jest, kim godzi się być i kim może się stać, nad relacjami między matką, córką i wnuczką, jest przede wszystkim stonowanym, lecz odważnym dramatem politycznym (jego roboczy tytuł brzmiał Unpromised Land). Słodki koniec dnia zbiega się ze zmierzchem Starego Świata. Jak ujął to Janusz Wróblewski, Maria Linde „testuje wolność słowa w oblężonej przez imigrantów Europie”[2]. Europie, którą poetka przyjmuje z całym dobrodziejstwem inwentarza, która jest zarówno źródłem zła rozlanego po świecie, jak i kolebką oświecenia, która zrodziła zarówno Woltera, jak i Hitlera. Pytanie, czy w tej obecnie zalęknionej, silnie spolaryzowanej, reakcyjnej i rozemocjonowanej Europie jest miejsce dla oczekującej zdrowego rozsądku, autorefleksji i samokrytyki Marii Linde, która odmawia zajęcia jednoznacznego stanowiska po którejś ze stron.
Estetycznie Dolce fine giornata to raczej cappuccino niż espresso, ale bardzo smaczne. Trudno powiedzieć, czy piękne fotografie krajobrazów to zasługa zdjęć Michała Dymka, czy raczej cichej drugoplanowej roli kwintesencjonalnie włoskiej Toskanii. Za scenografię i dekorację wnętrz odpowiada Elwira Pluta (Atak paniki, Powrót, Body/Ciało), za kostiumy – Małgorzata Karpiuk (Wilkołak) i Zofia Bebej (Jestem mordercą, Twarz, Pod Mocnym Aniołem). Warto zwrócić szczególną uwagę na pracę tych pań, bo film nie krzyczy, lecz szepcze: w kadrach ukryte są subtelne sugestie i powiązania składające się na smak całokształtu i podbudówkę kreacji aktorskich. Reżyser dogłębnie przemyślał każdą scenę, co wyraźnie widać w drobiazgowo zrealizowanych inscenizacjach i wizualnych refrenach.
Dlaczego więc w swoim odbiorze daleki jestem od skrajnych zachwytów? Przecież tematyka, zwiastun, nagroda z Sundance zapowiadały kino wybitne. Szkopuł w tym, że czy to przez pewien schematyzm fabularny, czy to przez niewłaściwe rozłożenie akcentów już w trakcie seansu poczułem się podskórny niedosyt. Jakaś nuta tej estetycznej opera dell’arte (w zamierzeniu puis potente) wybrzmiała cokolwiek głucho, a może nieczysto.
Nie ma nic złego w dość kameralnym podejściu, perspektywie jednostki uwikłanej w paradoks słowa niby nieznaczącego w kontekście globalnym, a jednak podatnego na dopisywanie znaczeń. Niepozbawiona ciężaru jest też zawiła sieć relacji rodzinnych. Nie razi wreszcie łagodnie zarysowany wątek romantyczny.
Nie mogę się jednak powstrzymać od konkluzji, że ich współistnienie zafrapowało mnie o wiele mniej niż rozważania na temat moralnego autorytetu poezji i moje pytanie, czy twórcy planowali zbudować parabolę między Marią Linde a figurą wielce nob(i/e)litowanej rodzimej liryczki. Wierszowana koda nie zaspokoiła moich potrzeb intelektualnych w tej materii, a kwestia zależności poezji oraz etyki pozostała – być może zgoła zamierzenie – nierozstrzygnięta.
Niezależnie jakie stanowisko obierzemy, Słodki koniec dnia to przykład dobrego kina zaangażowanego, które zostaje w głowie i mówiąc kolokwialnie, drąży mózg. Z pewnością pozostanie na długo z każdym, kto podejdzie do niego otwarcie. Potrzeba nam podobnego spojrzenia na ważne i aktualne tematy.
reżyseria: Jacek Borcuch
scenariusz: Jacek Borcuch, Szczepan Twardoch
obsada: Krystyna Janda, Katarzyna Smutniak, Vincent Riotta, Antonio Catania, Robin Renucci, Lorenzo de Moor, Miła Borcuch, Wiktor Benicki
czas trwania: 1 godz. 32 min
data polskiej premiery: 10 maja 2019 r.
gatunek: dramat polityczno-psychologiczny
dystrybutor: Next Film
[2] Tamże.