Był sobie mózg
Nie jest to zresztą nowatorski koncept. Już dawno mogliśmy zwiedzać zakamarki ludzkiego organizmu dzięki takim serialom animowanym dla dzieci jak Było sobie życie czy Magiczny autobus. I dawno już Scott McCloud (do którego zresztą twórcy Neurokomiksu się odwołują) wykorzystał komiks do opowiadania teorii naukowych. Tradycje łączenia nauki z tą formą przekazu są więc solidne, jest się czym inspirować i skąd czerpać najlepsze wzorce. Niestety Farinella popełnił zbyt dużo błędów, żebym mogła nazwać Neurokomiks dobrym… Ale może zacznę od pozytywów.
Przede wszystkim książeczka robi robotę – rzeczywiście uczy, wyjaśnia, zaciekawia. Wcale nie takie podstawowe i oczywiste informacje podane są w jasny i niezawiły sposób. Nawet podczas pośpiesznego czytania komiksu gdzieś w pociągu czy w łóżku, gdy chce się dotrzeć do ostatniej strony przed snem, wiedza o mózgu naturalnie i jakby mimochodem sączy się do umysłu. Bardzo przystępnie ukazano zarówno teorię (np. przegląd dokonań kolejnych naukowców), jak i sprawy praktyczne (skutki używania narkotyków czy przyczyny depresji). Fajnym dodatkiem jest także metatekstualny epilog, który łączy główny problem – czyli mózg i myślenie – z formą, która ten problem przedstawia – czyli komiksem i sposobem jego działania.
Szkoda tylko, że twórcy, mimo że posiadają tę tajemną wiedzę o wszystkich trybikach odpowiedzialnych za prawidłowe funkcjonowanie komiksu, nie potrafili wykorzystać jej w swojej pracy. Moim zdaniem niepotrzebnie zdecydowali się na strukturę fabularną, która została potraktowana po macoszemu, przez co wydaje się nienaturalna, na siłę wciśnięta do narracji – chyba tylko po to, by „zaskoczyć” czytelników zwrotem akcji we wspomnianym już epilogu.
Nieporadność głównego bohatera (na poziomie jego przygód i funkcji w komiksie) odwraca tylko uwagę od najważniejszej treści, czyli opowieści o mózgu. Podczas lektury wciąż zastanawiałam się, czemu ten facet plącze się po kadrach, skoro jedynym skutkiem jego obecności są dreszcze wywoływane przez sztuczne wypowiedzi. Na początku opowieści możemy podejrzeć w chmurce jego myśli: „Może mnie stąd wyprowadzą, jeśli udam zainteresowanie” (s. 29). Czy to wystarczająco motywuje obecność postaci, która w tajemniczy sposób trafia do fantastycznej krainy pełnej neuronowych drzew i zafiksowanych na punkcie mózgu naukowców? Czy to usprawiedliwia jej dociekania, pytania, rozmowy? Nie. Sprawia tylko, że chcemy się jak najszybciej dowiedzieć, jak twórcy wytłumaczą się z tego zabiegu w zakończeniu historii. I nie jest to pragnienie z rodzaju tych stymulujących, a raczej przeciwnie – niemożliwie irytujących.
Jeszcze jeden element Neurokomiksu sprawia, że śpieszyło mi się do zakończenia lektury. Chodzi o warstwę wizualną. Styl rysunków nie trafia w mój gust. Prosta kreska co prawda sprzyja funkcji edukacyjnej, tłumaczeniu skomplikowanych kwestii, ale za to brzydocie (szczególnie twarzy ludzkich, których przewija się spora liczba) nie po drodze z funkcją popularyzatorską. Piękne obrazy mogłyby dodatkowo podkreślić walory metaforyczne, których potencjał nie został jednak w pełni wykorzystany.
Jak zatem czytać Neurokomiks, żeby wyciągnąć z niego te wartościowe elementy, a nie zdenerwować się zbytnio niedociągnięciami? Proponuję rozbić lekturę na poszczególne rozdziały, opisujące kolejne obszary czy funkcjonalności mózgu. W ten sposób z jednej strony nie przedawkuje się wiedzy i będzie można łatwiej przyswoić wszystkie szczegółowe informacje. Z drugiej strony natomiast zostanie przerwana nitka fabularna, co sprawi, że nie przyciągnie ona za bardzo uwagi swoją nieporadnością. Wilk syty i owca cała.
tytuł: Neurokomiks
przekład: Jacek Konieczny
wydawnictwo: Marginesy
miejsce i rok wydania: Warszawa 2019
liczba stron: 144
format: 145 × 210 mm
oprawa: twarda