Obrazem o Munchu
Pozycja ta, opublikowana latem przez wydawnictwo Timof Comics, sprawia zresztą niesamowite wrażenie już na pierwszy rzut oka. Olbrzymia księga (210 x 280 mm, 280 stron) w twardej oprawie przywodzi na myśl format albumów malarskich. Takie tomiszcze zdecydowanie nie nadaje się do szybkiej lektury w autobusie – należy je wygodnie kontemplować w domowych pieleszach. Już sama okładka wiele mówi o zawartości dzieła: mamy bowiem odwołanie do najbardziej rozpoznawalnego obrazu Muncha, Krzyku, mamy wizerunek samego malarza i próbkę stylu Kvernelanda – mieszankę malarskości i karykatury.
Dzieło
norweskiego komiksiarza zaskakuje czytelnika na wielu poziomach. Weźmy na
przykład zderzenie takiego szacownego formatu i poważnego – zdawałoby się –
tematu z karykaturą, obsceną i wulgarnością! Można jednak wytłumaczyć taki
zabieg naturą bohatera komiksu: wielki, genialny malarz, którego dzieła
rozpoznają dzisiaj nawet niewtajemniczeni w arkana sztuki malarskiej, a który
żył życiem skandalisty, pijackie wybryki przeplatając miłosnymi podbojami.
Dosyć wulgarne są też fragmenty z samym Kvernelandem w roli głównej. O tak,
artysta nie zawahał się przed umieszczeniem siebie samego obok wielkiego
geniusza. Ale i to jest wytłumaczalne. Okazuje się bowiem, że XXI-wieczny
twórca komiksów odnajduje w swoim życiu wiele punktów wspólnych z biografią
XIX-wiecznego malarza. Może to nawet główny powód, dla którego Steffen
Kverneland podjął się realizacji tego projektu?
Nie jest to
wcale teoria wyssana z palca. „Członkowie rodziny Muncha padali jak muchy,
członkowie mojej też. Tylko ja zostałem, jasne więc, że trochę się z nim
identyfikuję. Czuję czasem, jakbym tworzył coś w rodzaju zastępczej
autobiografii” (s. 132) – takie oto słowa padają na jednej z kart komiksu z ust
Kvernelanda, a tuż obok widnieje rysunek z nim samym ucharakteryzowanym na
Edvarda Muncha. W ten sposób autor zyskuje możliwość ciągłego komentowania
opowieści i nieraz korzysta z tej okazji. Podobne wtręty pozwalają na
autotematyczne obnażenie warsztatu, uzasadnienie pewnych wyborów artystycznych
oraz dopełnienie ich autoanalizą. Bardzo cenny pod tym względem jest prolog,
utrzymany właśnie w autoironicznym i metatematycznym stylu.
We wspomnianym
wstępie Kverneland pisze: „Munch jest doskonałą postacią komiksową! Wszystko,
co tworzył, było autobiograficzne, więc mogę korzystać na przemian z listów,
dzienników, notatek, rysunków, grafik i obrazów” (s. 8). I tak norweski autor
zrobił – cała warstwa literacka Muncha składa się z cytatów, z
zachowanych na piśmie wypowiedzi malarza i całego panteonu postaci bezpośrednio
z nim się stykających (źródła umieszcza sumiennie albo na dole strony, albo na
końcu publikacji). Taki chwyt pomaga odtworzyć niepowtarzalną atmosferę
berlińskiej cyganerii, w której żył, tworzył i bawił się Edvard Munch. Dobrze
współgra także ze stylistyczną mieszanką komiksu, składającej się z
czarno-białych rysunków, wplecionych gdzieniegdzie fotografii, pięknych,
malarskich kadrów na całą stronę oraz świadectw karykaturalnego zacięcia,
dodającego całości wyrazistości.
Wszystkie
powyższe słowa potwierdzają, że Munch Steffena Kvernelanda to dzieło
doskonałe pod względem formy, artyzmu, warsztatu. Ale przecież komiks ten jest
także wyjątkowy dzięki swej treści. Życie norweskiego malarza świetnie nadaje
się na temat rozpraw wszelkiego typu, a w dzisiejszych czasach dostarczałby
zapewne również potężnego materiału dla pism plotkarskich. Hulanki w
kawiarniach, skandale, które nie straciłyby na skandaliczności i teraz, gorące
dyskusje artystyczne, nowatorskie rozwiązania twórcze, głośne romanse – a
wszystko w doborowym towarzystwie Augusta Strindberga, Stanisława
Przybyszewskiego, Dagny Juel i wielu innych stałych bywalców winiarni Pod
Czarnym Prosiakiem.
Genialny
bohater, arcyciekawa historia, ekscytujący nastrój – to zalety, które Munch Kvernelanda
posiada, ale którymi mogą odznaczać się liczne dzieła. Tyle, że to nie jedyne
walory tego komiksu i na pewno nie najcenniejsze. Można przecież dodać do tego
jeszcze różnorodność stylu graficznego i warstwę literacką złożoną w całości z
cytatów. Dla mnie jednak najbardziej wartościową cechą tej publikacji jest
właśnie wybór formy komiksu dla biografii malarza. Przecież taka opcja wydaje
się jedynie słuszna, skoro o Munchu równie wiele można dowiedzieć się z
przekazów literackich i z jego własnych dzieł. A komiks pozwala na zachowanie
równowagi między tymi dwoma elementami, szczególnie gdy świadectwami z epoki
szafuje ktoś tak zręczny i utalentowany jak Steffen Kverneland.
Tytuł: Munch
Autor:
Steffen Kverneland
Przekład:
Helena Garczyńska
Wydawnictwo:
timof comics
Miejsce
i rok wydania: Warszawa 2014
Liczba
stron: 280
Format:
210×280 mm
Oprawa:
twarda