Połowa twarzy Greya
2. Postarałyśmy się oczyścić umysł i nie nastawiać się do Greya nieprzychylnie, chociaż jednocześnie wiedziałyśmy, z czym będziemy miały do czynienia, więc uzbroiłyśmy się w niezbędny dystans (i do filmu, i do siebie samych).
3. Nagonka na dzieła E.L. James, która kwitnie w hejterskim środowisku Internetu, wzbudziła w nas przed seansem dziwnego rodzaju wstyd – niełatwo wyzbyć się poczucia, że osoby inteligentne, z wyczuciem, kulturalnym obeznaniem i wyższym wykształceniem nie powinny taplać się w podobnym paskudztwie; właśnie dlatego każdy na ten film przychodzi z większym bagażem oczekiwań i gotowych ocen niż przy okazji jakiejkolwiek innej produkcji.
4. Od razu zaznaczamy – to wcale nie jest dno dna! Ten film ogląda się całkiem dobrze, bo chociaż trudno powstrzymać się od przewracania oczami z dezaprobatą czy wybuchania śmiechem w momentach nieprzewidzianych przez twórców, to dwie godziny mijają bardzo szybko.
5. Pięćdziesiąt twarzy Greya to film bardzo ładny, z ładnymi zdjęciami, ładnymi kolorami, scenami, przestrzeniami, bohaterami – może on w nas wzbudzić poczucie estetycznego usatysfakcjonowania.
6. Zadowolenie wywołuje ponadto obsada aktorów drugoplanowych, nie są to bowiem ludzie znikąd – wprawne oko kinomana rozpozna od razu uwielbianego Lew Ashby’ego z Californication (Callum Keith Rennie), szlachetnego gościa z Pacific Rim (Max Martini), znaną skądinąd piosenkarkę pop (Rita Ora), jednego z wielu żołnierzy w Snajperze (Luke Grimes). Takie „och! to on/ona” podprogowo zwiększa sympatię dla produkcji.
7. Co charakterystyczne, głównych aktorów mniej ocenia się za ich grę i umiejętności, a bardziej dyskutuje się na temat czystej fizyczności – czy Dakota Johnson ma ładne ciało, czy jej twarz pasuje do postaci, czy Jamie Dornan jest dostatecznie pociągający, seksowny, wyrafinowany… Temat narzuca perspektywę.
8. Zupełnie nie żenuje nas ścieżka
dźwiękowa do filmu. O stronę muzyczną zadbali artyści znani i lubiani, a przy
tym utalentowani. Piosenki są naprawdę dobre!
9. Bycie sierotą, trudne dzieciństwo,
traumatyczne wspomnienia z przeszłości, aura niezwykłości, wygląd herosa…
Przypomina Wam to coś? Z pewnością tak, bo Christian Grey to tak naprawdę
Batman, Spiderman, Superman i każdy inny -man. Schemat superbohatera zyskał
zatem kolejne wcielenie i po raz kolejny oczarował (a groźne to są czary!)
odbiorców.
10. Pupa Jamie’ego Dornana / Christiana Greya to coś szczerze ładnego! 🙂
11. Tym, co najbardziej szkodzi filmowi, jest… jego scenariusz, sama historia. Tutaj banał goni banał. Liczba zastosowanych klisz jest wręcz niezdrowa i rozciąga się od motywu Kopciuszka przez „moja miłość go zmieni i ocali” po życiowo-seksualną inicjację niewinnej dziewicy przeprowadzoną przez doświadczonego Pana i Władcę Świata.
12. Wprawdzie film nie rozczarowuje pod względem estetycznym, ale niektóre sceny wołają o pomstę do nieba. Obrazki romantycznego Greya grającego na fortepianie smętne melodie i zbliżającej się do niego Any, która owinięta jest tylko w długie białe prześcieradło, trudno jest znieść bez zażenowania. Nie róbcie tego w domu!
13. Swoją drogą, konotacji się nie powstrzyma: Greyowi bardzo blisko do Graya – Doriana Graya, który też uwodził kobiety, też swobodnie interpretował zasady moralne i też miał niejedną twarz.
14. Nie do końca rozumiemy rację bytu określenia porno dla mamusiek, gdy mówimy o Pięćdziesięciu twarzach Greya. Na seansie większość publiczności stanowiły młode dziewczęta, chichoczące nerwowo raz po raz. Mamy nadzieję, że nie były jeszcze mamuśkami.
15. Doszły nas słuchy, że feministki biją na alarm: Pięćdziesiąt twarzy Greya to jawna zachęta do traktowania kobiet w sposób przedmiotowy. Jako kobiety pragniemy donieść: nic takiego nie zaobserwowałyśmy. Mało tego: mężczyzna w tym filmie zawsze pyta kobietę o to, czy zgadza się ona na proponowane praktyki. Wbrew pierwotnym przypuszczeniom (kuszącym do założenia) relacja jest obustronna.
16. Przyznałyśmy się bez bicia, że książki nie czytałyśmy, ale mamy wrażenie, że w porównaniu z nią film mimo wszystko znacznie się ugrzecznił (choć nadal uważamy, że ograniczenie wiekowe dla odbiorców jednak okazuje się przydatne). Owszem, Dakotę Johnson pokazano w całej okazałości, ale skandalicznie wyuzdanych scen próżno już szukać. Uspokajamy (albo rozczarowujemy): legendarnej sceny z tamponem nie nakręcono.
17. Z drugiej strony jednak Ana wykazuje osobliwą nadczułość i ochoczo pojękuje przy każdej możliwej okazji. Powiedzmy wprost: wystarczy, że Grey dotknie jej guzika od spodni, aby kobieta w okamgnieniu przekazywała mimiką twarzy i głosem zwielokrotniony orgazm. Doceniamy wygląd Jamie’ego Dornana, jednak mimo wszystko sądzimy, że skali przyjemności nie dostosowano do skali życiowego prawdopodobieństwa.
18. Zdziwiło nas zaskoczenie i oburzenie głównej bohaterki, która wyzwała od potworów swego ukochanego, gdy ten na jej prośbę pokazał, co go tak naprawdę kręci – to znaczy zlał po tyłku pejczem. To co ona myślała? Że na skrępowaniu rąk i mizianiu biczem się skończy? Przecież facet w swojej umowie miał punkty o fistingu analnym i podwieszaniu partnerki na uprzężach do sufitu! A te wszystkie akcesoria to co? Elementy wystroju?
19. Konflikt tragiczny: on ją kocha, ale i kocha ją chłostać, a nienawidzi siebie za to, że musi ją chłostać, bo ona z kolei kocha jego, ale nienawidzi być chłostana, przez co w końcu mówi, że nienawidzi też jego samego, po czym wybiega z miłosnego gniazdka i kończy się pierwsza część trylogii. Uff…
20. Kolejne skojarzenie: umowa między Panem a Uległą zostaje obarczona takim ciężarem znaczeniowym, że w pewnym momencie przestaje być zwyczajowym dla praktyk BDSM ustaleniem zasad i granic, a zaczyna funkcjonować na prawach paktu z diabłem podpisywanego własną krwią (i tu tropów też jest dużo: krew ofiary, krew dziewicy, krew miesięczna nawet).
21. Z wiadomych względów symbolika falliczno-seksualna naciera na nas ze wszystkich stron: przygryzanie ołówka, wkładanie klucza do zamka, wspólne przejażdżki samochodem, śmigłowcem, szybowcem… W pewnym momencie ten nadmiar zaczyna przytłaczać, tym bardziej że akty seksualne mamy ukazane wprost.
22. Pięćdziesiąt twarzy Greya może być szkodliwym filmem, ale wcale nie z powodu jakiejś tam „pornografii”. Większe niebezpieczeństwa tkwią w schematach społecznych tam przekazanych, które zakładają, że godzenie sadyzmu z romantyczną duszą wrażliwca stanowi zupełnie normalny stan rzeczy. Wtłacza się w ten sposób przekonanie, że taka wizja jest powszechna, że tego każda kobieta może oczekiwać od mężczyzny. Że jeśli mój Stasiu nie zachowuje się tak jak Grey, to najwyraźniej jego męskość pozostawia wiele do życzenia. Że może gdzieś jeszcze czeka na mnie mój szalony, idealny Grey vol. 2. Mój lepszy model Stasia.
23. Wszystko ma jednak także drugą stronę medalu. Obiegowa mądrość głosi, że faceci to świnie. Wystrzegajcie się jednak tego stereotypu: za każdą taką świnią (świntuchem?) stoi kobieta, która go kiedyś dogłębnie skrzywdziła…
24. Czemu właśnie Pięćdziesiąt twarzy Greya? Czemu to właśnie ten zwykły harlekin, a nie którykolwiek inny? Co wyjątkowego widzą w nim te wszystkie kobietki? Otóż jedyna różnica polega na tym, że książki E.L. James zostały wydane jako nie‑harlekiny. To przecież po prostu powieść z eleganckimi okładkami, na półkach sytuowana wśród innych powieści. Treść mamy tę samą, ale za to sprzedaną w sposób, który podwyższa jej prestiż o kilka poziomów.
25. Po projekcji filmu utwierdziłyśmy się w przekonaniu, że do pierwowzoru książkowego jednak nie zajrzymy. Nigdy. Ale obejrzenie kolejnych części filmu to już sprawa otwarta…