Koleżanka Sally. „Rozmowy z przyjaciółmi” – recenzja
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że spodobała mi się książka będąca najwyżej taka sobie. Jak również z tego, że nie zasłużyła na pozytywną recenzję, którą zaraz jej wystawię. Ale czemu się dziwić, drodzy i drogie, skoro Sally Rooney pisze do ludzi w moim wieku.
Rozmowy z przyjaciółmi to pierwsza powieść Irlandki. W ojczyźnie autorki ukazała się w 2017 roku. W Polsce dostajemy ją dopiero po czterech latach. A nie dostalibyśmy zapewne w ogóle, gdyby nie międzynarodowy sukces Normalnych Ludzi (recenzja tutaj). Pojawienie się polskiego przekładu Rozmów z przyjaciółmi (bardzo dobrego zresztą, dokonanego przez Łukasza Witczaka) było więc tylko kwestią czasu. Owszem, czekałem na publikację. Ale bez naiwnej wiary w to, że przeczytam powieść lepszą. W końcu nie bez powodu drugą książkę wydaje się jako pierwszą, a pierwszą jako drugą.
Normalni ludzie to powieść, której potrzebowało, nawet o tym nie wiedząc, wiele osób plus minus 30-letnich – rówieśnicy i rówieśniczki Rooney, do których sam zresztą należę. Autorka opisała świat, w którym wzrastało pokolenie – przestrzeń sprzecznych sygnałów, wysokich oczekiwań, niesprecyzowanych relacji i dławionych potrzeb. Z kolei w Rozmowach z przyjaciółmi nie ma z tego właściwie nic. Albo jest bardzo niewiele. A mimo to czytając, co chwila uśmiechałem się pod nosem lub zaskoczony unosiłem brwi. Na kartkach znajdowałem bowiem słowa, które zdarzało mi się wypowiadać, myśli, które zdarzało mi się myśleć, opisy drobnych, nic nieznaczących zachowań, po których zbijałem mentalną pionę z autorką. Ale o tym wszystkim później, bo najpierw łajno.
Otóż nie zdziwi mnie, jeśli komuś książka wyda się miałka, wartościowa jedynie jako trochę lepsze czytadełko. Bo też przedstawiona tu historia pozostaje niemal przez cały czas w rejestrze sercowych dram. Jest młodziutka, zdolna Frances, jest jej była dziewczyna i najlepsza przyjaciółka Bobi (również młodziutka i zdolna, a jakże). Poznają zdolną, ale starszą, bo trzydziesto-z-hakiem-letnią Melisę i jej zdolnego męża Nicka. Mamy zatem tę zdolną czwórkę i – uwaga, uwaga, wielkie zaskoczenie, bo między Frances a Nickiem rodzi się ROMANS! Zaczyna to się nawet ciekawie, gdyż ten czworobok ma potencjał do przerodzenia się w emocjonalno-uczuciowy pieprznik. Ostatecznie jednak autorka traci szansę na wciągnięcie wszystkich w grę zależności i poświęca się niemal całkowicie wątkowi romansowemu.
Jeśli coś w tej sferze zasługuje na szczególną uwagę, to chyba kwestia różnic wieku. Pod pozornym luzem trzydziestolatków w kontaktach z młodszym pokoleniem kryją się zazdrość, resentymenty i pożądanie, a samo „przybieranie na latach”, tak niesprawiedliwie traktujące kobiety i mężczyzn, staje się przyczynkiem do refleksji na temat atrakcyjności i związaną z nią władzą. Rooney zdaje się przeczyć sloganowi „wiek to tylko liczba”, pokazując różnice mentalności i ciężaru zgromadzonych doświadczeń.
Niestety te problemy piszczą za cicho. Dzieło nie ma szans wywoływać dyskusji na temat nowej obyczajowości. Autorka zdaje się tym zresztą niezbyt zainteresowana. Niby są jakieś kwestie społeczne, niby są dyskusje o nierównościach, winach kapitalizmu, klasizmie, ale to wszystko wybrzmi w pełni dopiero w Normalnych ludziach. W debiucie zaś pozostaje to wrzucone w tło, bo ważniejsze okazuje się, gdzie aktualnie Frances i Nick uprawiają seks, oraz kto kogo i za co przeprasza.
A skoro jest tak źle, to czemu jest tak dobrze? Za co Rozmowy z przyjaciółmi pochwalić, skoro nie ma za co? Jak polecić i skłonić do wyłożenia hajsiku na książkę, skoro HBO szykuje serialową adaptację? No cóż, nasze pokolenie tamagotchi (ej) kupi Rozmowy z przyjaciółmi ze względu na przyjemność identyfikowania własnych emocjonalnych przypadłości. Całej reszcie musi na zachętę wystarczyć zdanie „Autorka bestsellerowej powieści Normalni Ludzie” na okładce. Prawdziwą siłą Rooney jest bowiem umiejętność pisania do swoich, bez ekstrawagancji i ciśnienia na tworzenie literatury ponadczasowej. To proza dla konkretnego odbiorcy – osoby o podobnej mentalności i wrażliwości. Krótko mówiąc – dla kogoś, kto nie będzie potrzebował wyjaśniania, dlaczego bohaterowie zachowują się tak a nie inaczej. Dla mnie jest to jasne i z łatwością mogę sobie wyobrazić sytuację, w której autorka opowiada mi to wszystko na Messengerze, na co ja, może i ciut znudzony, ale jednak pełen zrozumienia mówię: „O kurwa, Sally, wiem, o czym mówisz, współczuję, serio”. Ktoś z diametralnie innym peselem mógłby jej zaś odpowiedzieć: „Idź pobiegaj”.
Z tego zrozumienia rodzi się specyficzna więź – wspólnota ludzi wstydzących się tego, że ich problemy wydają się zbyt błahe w oczach Świata. I co z tego, że fraza Irlandki nie jest jakoś szczególnie lotna? Nie czytam jej dla stylistycznych tortów, lecz po to, by spotkać bohaterów zawalających żyćko w sposób, w jaki sam bym to zrobił. Poza tym urzekają momenty, w których odkryć można dobrze znane milenialsom zachowania. Drobiazgi. Na przykład scena, w której Frances wysyła maila tak, żeby zrobić to z zaskoczenia dla samej siebie. Kto tak nie robił, niech pierwszy rzuci smartfonem.
Nie ma się co więcej rozpisywać. Wszystko, co najlepsze w pisarstwie Rooney, znalazło się w Normalnych ludziach (i mam nadzieję, że znajdzie się w kolejnych jej powieściach). Natomiast Rozmowy z przyjaciółmi są po prostu jak, no właśnie, jak rozmowy z przyjaciółmi – czasem nudne, ale dające możliwość przebywania przez chwilę z kimś, kto nas rozumie, kto o fakapach opowiada znanym nam językiem i kto na niepowodzenia zareaguje tak, jak ja.
autor: Sally Rooney
tytuł: Rozmowy z przyjaciółmi
przekład: Łukasz Witczak
wydawnictwo: W.A.B.
rok wydania: 2021
liczba stron: 320
format: 135 × 200 mm
oprawa: miękka