Ryba po grecku
Ryba po grecku to ΙΧΘΥΣ – ichtys. Czyli ΙΗΣΟΥΣ ΧΡΙΣΤΟΣ ΘΕΟΥ ΥΙΟΣ ΣΩΤΗΡ, Iēsoûs Christós Theoû Hyiós Sōtér. Czyli Jezus Chrystus Boga Syn Zbawiciel. Czyli wcześniej nigdy tak o tym nie myślałem.
Nie w żłobku i nie w sianku, nie w tajemnicy Pisma, komunii mszy pasterskiej ani w uniesionych radością sercach, lecz w mintaju, pod pierzynką z tartej marchewki. Gdzieś między zabłąkaną ością, a nieciekawie mokrą rybią skórką jest Jezusek. Nowo narodzony Boży Syn, świata odkupiciel, semicki filozof idealista.
Podoba mi się taka koncepcja. Świeża, nowatorska i niebanalna. Oscar w dziedzinie teologii. Myśl, co w chwili wyłonienia się z mgły rozumowania, uczyni z Ciebie tego memowego człowieczka, którego dopada olśnienie na dyskotece… Tak. I tyleż samo, co mem, jest warta ta myśl. Czyli nie więcej niż każdy inny żart. Ale może warto pociągnąć ją dalej. Chociażby z ciekawości. Albo i z moralnego obowiązku, jakim dla każdego z nas powinno być przeciwstawianie się wszelkim tanim sentymentalizmom. A nimi właśnie operują obie strony konfliktu o kanoniczną wersję przeżywania Bożego Narodzenia.
Rok w rok przed świętami nasze chęci i zapał pacyfikowane są przez koalicję medialno-konsumpcyjną wojująca pod flagą emocjonalnej łatwizny. Kicz i tandeta tak oczywista, że nawet mówienie o tym staje się kiczem i tandetą. Zrezygnowani i umęczeni kładziemy się więc pod sztuczną choinką i pospołu z resztą kontestatorów modlimy o szybkie zejście ze świata, który pozwala na istnienie takiej cukierkozy. Wtem w radio słyszymy telefon jakiegoś śliskiego od dewocji rzecznika tradycji, który uderza, tnie, siecze i kroi bezlitośnie swoją jeremiadą o zaniedbanych obrzędach. A przecież wiemy, siedzi to nam z tyłu głowy, że tradycje są po to, by zapomnieć o ich pierwotnym sensie.
Tymczasem taka ryba po grecku – wzgardzona przez wszystkich, a przynajmniej przez nienawidzących marchewki przedszkolaków. Rybka kamień węgielny odrzucony przez budujących. Sens ukryty w najbardziej niespodziewanym miejscu, gdzie oprócz hasła „podawać z cytryną”, nie dosięgnie go żaden dogmatyzm. O! To byłby dopiero wspaniały symbol Chrystusa. Takiego, jakim najbardziej chciałbym Go widzieć – Jezusa wywrotowca, kpiarza i trickstera.
Choć swoją drogą, ja za rybą po grecku szczególnie nie przepadam, ale to już inna sprawa.