Imaginacje & Inspiracje

Słowotwory

Słowo to potęga zrodzona w umyśle człowieka. Nie bez kozery mówi się, że pióro jest silniejsze od miecza. Bez napisanych scenariuszy nie byłoby kina oraz programów telewizyjnych. Bez tekstów nie powstałoby wiele dobrych piosenek. Nie istniałyby też książki – to już chyba rzecz oczywista. Słowo wciąż ewoluuje, jeden termin zastępowany jest przez kolejny, by zginąć w mroku dziejów i zyskać łatkę archaizmu. Pojawiają się liczne synonimy, do języka wchodzą makaronizmy[1] przystosowane do lokalnych potrzeb. Ze wszystkich tych procesów najciekawszy był dla mnie zawsze ten, któremu zawdzięczamy tworzenie neologizmów.

Najprostszej definicji dostarcza samo pochodzenie terminu. To zbitka łacińskich słów: neo – nowy oraz logos – słowo. Ergo: chodzi o tworzenie zupełnie nowych wyrazów. Jest wiele rodzajów (tak jak i wiele zastosowań) tego środka stylistycznego. Ujęcie w poniższym tekście ich wszystkich zdaje się niemożliwe, tak więc mam zamiar skoncentrować się na użyciu najpopularniejszym – tym stosowanym w literaturze.

Brytyjczycy znaleźli dla tej metody ciekawe określenie – blending (blend = zbitka, melanż, mieszanina). Jest to zatem proces tworzenia jednego słowa z kilku (co najmniej dwóch, rzecz jasna) wyrazów. Najznamienitsze przykłady blendingu moim zdaniem odnaleźć można w „Alicji po drugiej stronie lustra”, a wraz z nimi poznamy jego niezwykle trafną i inteligentną definicję, którą przedstawia niejaki Humpty Dumpty (postać z brytyjskiej rymowanki). Jest to, widzisz, podobne do walizki… dwa znaczenia pakuje się do jednego słowa[2]. A takie słowa walizki niosą ze sobą gros nowych, niezwykłych możliwości.

Nim przejdę do przykładu z drugiej powieści Lewisa Carrolla, może najpierw przedstawię coś prostszego – stworzoną rzekomo na podobnej zasadzie polską nazwę zwierzęcia. Ot, taki głuptak. Jak podają pewne źródła, ptaki te były przywiązane do swego potomstwa tak silnie , że nie opuszczały go nawet wtedy, gdy na nie same polowano i gdy były już bliskie śmierci. Łowcy uważali takie zachowanie za zwyczajnie głupie, stąd nowo ukute określenie. Nie jestem w stanie do końca zweryfikować prawdziwości tej teorii, jednak biorąc pod uwagę jej prostotę, a także wrodzoną opiekuńczość tego gatunku wobec młodych, to całkiem możliwy scenariusz. A i przykład dla reguły niezły.

Pora jednak na konkrety. Do prezentacji najlepiej nada się fragment słynnego wiersza „Jabberwocky”:

 Było smaszno, a jaszmije smukwijne
Świdrokrętnie na zegwiniku wężały,
Peliczaple stały smutcholijne
I zbłąkinie rykoświstały
 

W oryginale:

Twas brillig, and the slithy toves
Did gyre and gimble in the wabe;
All mimsy were the borogoves,
And the mome raths outgrabe.
 

To prawdziwa kopalnia cudnych neologizmów, jednak na potrzeby tej analizy wystarczy jeden, obecny w obu wersjach. Nasz rodak, Maciej Słomczyński zgrabnie przetłumaczył mimsy (w oryginale zbitkę słów: miserable – nieszczęśliwy oraz flimsy – marny, lichy) na przysłówek smutcholijnie – od smutny i melancholijny.

Widać jak na dłoni, że tworzenie nowych słów pozwala na ich szerokie zastosowanie w ramach literackiej fikcji. Dzięki nim można artystycznie wyrazić coś, co wcześniej było niewyrażalne, przybliżyć czytelnikowi zjawisko do tej pory nieuchwytne dla zwyczajnego opisu. Nic zatem dziwnego, że z czasem stały się niezwykle popularne.

Za zagranicznego mistrza neologizmów uważany jest James Joyce, który zapełnił nimi niezwykłe dzieło „Finnegan’s Wake” (niedawno przetłumaczone na nasz język ojczysty). Utwór ten nie daje się sklasyfikować, nie można go też pojąć w zwyczajny, logiczny sposób. Zamysłem autora było to, by książkę dało się odczytać jedynie pozarozumowo, instynktownie. Teraz wydaje się, że jego projekt jest zbyt odważny nawet jak na nasze czasy, choć niezaprzeczalnie wart uwagi.

Także nowomowa George’a Orwella, stworzona specjalnie dla „Roku 1984”  skrywa wiele słów walizek. Przecież już sama nazwa tego języka może być znakomitym  tego dowodem. Poza nią znajdziemy w utworze takie wyrażenia jak: myślozbrodnia, miłbóz czy staromyślak. Za pomocą neologizmów autor „Folwarku zwierzęcego” ukazał proces radykalnego przekonstruowania sposobu wyrażania myśli, tak aby pasował on do ideologii totalitarnej.

Nadeszły nowe czasy – czasy postmodernizmu. Neologizmy stały się jedną z nowoczesnych form stosowanych przez niepokornych twórców pokroju Chiny Miéville’a. Właśnie dzięki ich zastosowaniu fantazyjne światy, które wykreował (pierwszy lepszy z brzegu: Nowe Crobuzon), zyskują swój unikalny charakter. Uwidacznia to ich wszechobecną odmienność oraz przyciągającą egzotykę. Temu samemu służą nowe wyrazy w komiksie, najczęściej wywodzące się spod znaku science fiction. W końcu wystarczy niewiele – połączyć technologię z kapłanem i mamy technokapłanów z powieści obrazkowych Alejandra Jodorovsky’ego.

W Polsce ten środek stylistyczny początkowo dominował w poezji. Wspomnieć warto chociażby „Bal w operze” Juliana Tuwima (Archikrator, ogniomiot, Zadozmora i inne), a także utwory mojego ulubionego wierszopisarza – Bolesława Leśmiana. Mowa choćby o „Dusiołku” lub „Panterze”.

Późniejszy rozkwit tej techniki zawdzięczamy mistrzowskiemu Stanisławowi Lemowi, który popis słowotwórczej wyobraźni dał przede wszystkim w „Kongresie futurologicznym”. Językowe cuda pokroju kryptochemokracji, memnoloizyny lub symkretynizmu (przyjemność poznania znaczenia pozostawiam wam, drodzy czytelnicy, bo jest to pozycja wybitna, z wszech miar warta przeczytania) to zaledwie czubek góry lodowej. Nasz mistrz fantastyki naukowej w tej powieści przedstawił też iluzoryczny obraz groteskowego świata przyszłości. Tam przedziwne formacje wyrazowe mają odwrócić uwagę ludzi od ich prawdziwej (tragicznej) sytuacji, a słowa stały się tak efemeryczne, że człowiek nie jest w stanie nadążać za zmianami znaczeń. 

Drogą, którą w prozie wyznaczył Lem, podążają teraz między innymi: Jacek Dukaj (przykładem niech będzie „Wroniec”) oraz Piotr Gociek – autor znakomitej i bezwzględnej antyutopii zatytułowanej „Demokrator”. Ale takich twórców znajdziemy o wiele więcej.

Neologizmy przeszły długą drogę, jednak nie straciły na popularności i świeżości. Przetrwały, w znacznej większości przypadków, próbę czasu, zachowały się nawet w tłumaczeniach na inne języki. Są przykładem potęgi słowa, które umożliwia kreację zarówno na olbrzymią skalę, jak i na wielu płaszczyznach. Świadczą o imponującej pomysłowości ludzkiego umysłu. Kryje się w nich piękno swobody i beztroski tworzenia, wykraczania poza bariery znaczeniowe. To narzędzie doskonałe, bo niczym nieograniczone. Trzeba jedynie wiedzieć, jak go odpowiednio użyć.



[1] http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2566723
[2] Lewis Carroll, O tym, co Alicja odkryła po drugiej stronie lustra, tłum. Maciej Słomczyński, wyd. Zielona Sowa, Kraków 2000, s. 69.
Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %