Archimpresje

Kompaktowe pałace dla ludu. Część 2

Socrealistyczne realizacje w architekturze były bardzo różne. Jedne kłują w oczy przeskalowaniem oraz udawanym zbytkiem. Inne wtopiły się w otoczenie i zapomniano o ich ideologicznych konotacjach. Jednak jest całkiem spora klasa budynków, którym przymiotnik „socrealistyczny” nie przynosi ujmy. Skupimy się właśnie na nich.

Tutaj przeczytasz pierwszą część artykułu

Idea, że tzw. „prostemu ludowi” należą się pałace, czyli luksus dostępny wcześniej jedynie klasom wyższym, łatwo może popaść w karykaturę samej siebie. Zresztą nawet dzisiaj, w dobie teoretycznej równości w społeczeństwie, brzmi to nieco komediowo. Jednak architekt Stanisław Brukalski udowodnił, że takie założenie można zrealizować zupełnie serio i stworzyć udany budynek. Zrobił to na przykładzie Społecznego Domu Kultury na warszawskim Żoliborzu (dzisiaj w tym budynku mieści się także Teatr Komedia). Stanisław wraz z żoną Barbarą tworzyli duet architektów, który jeszcze przed wojną zaszczepiał w Polsce ideały europejskiej, architektonicznej awangardy. Mocno wspierali budownictwo spółdzielcze – wraz ze środowiskiem lewicujących architektów i działaczy chcieli wyrwać tysiące robotników ze slumsów i przepełnionych kamienic. Nie bez sukcesu. Już pod koniec lat 20. zaczęły powstawać na Żoliborzu pierwsze kolonie Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, będące praktyczną realizacją tej wizji. To był czysty modernizm i funkcjonalność. Nawet dzisiaj duże wrażenie robi ich przemyślany układ przestrzenny i czystość formy samych budynków.

Teatr Komedia, fot. Robert Gaik

Pałac średniego kalibru

Otoczony domami WSM-u Społeczny Dom Kultury zdecydowanie wyróżnia się bogatą fasadą, zdobieniami oraz rozbudowaną bryłą. Decydujący wpływ na jego projekt miał Stanisław Brukalski i trzeba przyznać, że stworzył budynek, dla którego nazwa „pałac” wcale nie jest nadużyciem. Architekt mocno zaczerpnął z klasycystycznego dziedzictwa. Gzymsy, kolumnady oraz przede wszystkim imponująca kopuła części teatralnej każą szukać skojarzeń z architekturą Warszawy czasów Antonio Corazziego. Szczególną uwagę zwracają proporcje. Obchodząc budynek dookoła, widzimy co i rusz rzędy trzech par drzwi i trzech par okien. Nie zabrakło środków bardzo typowych dla socrealizmu, takich jak ozdobne balustrady oraz sgraffito przedstawiające zegar słoneczny, umieszczone na szczytach dwóch ze ścian.

Wydaje się, że do estetycznej katastrofy było tu całkiem blisko. Można sobie wyobrazić, że mniej utalentowany projektant, planując socrealistyczny pałacyk w arcymodernistycznym otoczeniu, stworzyłby kłujący po oczach architektoniczny koszmarek. Ale budynek Brukalskiego broni się harmonią bryły, dobrą jakością detali i niewymuszoną elegancją. Widząc go w takim miejscu, ma się oczywiście wrażenie kontrastu, jest to jednak kontrast, który intryguje, zachęca do dokładnych oględzin. Wielką zaletą budynku jest to, że z każdej strony odsłania on nieco inne oblicze i zaskakuje  nieco czymś innym. Mamy więc imponującą kopułę umieszczoną na klasycystycznej bryle, mamy kolumnadę, mamy ciekawe detale wokół okien. Ważne też, że sam budynek nie jest przeskalowany. Rozmiarem koresponduje z okolicznymi blokami i choć nie mamy wątpliwości co do jego pałacowych konotacji, to nie jest to obiekt o gabarytach molocha.

Ciekawym komentarzem dla roli tego „pałacu” stały się jego losy zaraz po wybudowaniu. Mimo że został wzniesiony wysiłkiem spółdzielców, zarząd przekazano w ręce Wojewódzkiej Rady Związków Zawodowych. Spółdzielnia na wiele lat straciła realny wpływ na działalność domu kultury, który w końcu wedle założeń miał być „społeczny” i służyć okolicznym mieszkańcom. Nic nie wyszło także z ambitnych planów, by podobne przybytki powstawały setkami, na każdym większym osiedlu w Polsce. Dzielnicowe domy kultury oczywiście powstawały w całym kraju, jednak z reguły były one znacznie mniej imponujące niż ten na Żoliborzu i rzadko przeznaczano na nie osobne budynki.

Dajmy ludziom godziwą rozrywkę

Słynna teza Lenina, że kino jest najważniejszą ze sztuk, dla komunistów wcale nie była pustym frazesem. W Związku Radzieckim już w latach 20. XX wieku inwestowano w kinematografię ogromne środki, dostrzegając propagandowe walory tego medium. Władza ludowa, odbudowując Warszawę po II wojnie światowej, bynajmniej nie zapomniała o kulturze, a o kino zadbała szczególnie. Dlatego jednymi z pierwszych inwestycji w zniszczonej stolicy były cztery duże budynki mieszczące sale kinowe.

Na pierwszy rzut oka ten pomysł był absurdalny. Tysiące ludzi gnieździło się w ruinach. Brakowało wszystkiego, poczynając od dachu nad głową i podstawowych środków higieny. I w tych trudnych czasach, od roku 1949 zostają oddawane do użytku cztery duże i świetnie wyposażone kina: 1 Maja na Grochowie, W-Z na Woli, Stolica na Mokotowie oraz kino Ochota. Jednak Warszawiacy wcale nie uznawali tego za niepotrzebny zbytek. Ludzie po wojennej katastrofie rozpaczliwie potrzebowali powrotu do normalności. Możliwość obejrzenia filmu w wygodnych, komfortowych warunkach była wtedy wręcz istotą normalności.

dawne Kino 1 Maj, fot. Robert Gaik

Władza jednak miała w tym jeszcze jeden cel – propagandowy. I nie chodziło tylko o stworzenie miejsc, gdzie wyświetlano ideologicznie słuszne filmy. Trudno sobie to wyobrazić, ale przedwojenna Warszawa, czyli ponadmilionowa metropolia, nie miała dużego, wolnostojącego kina. Istniejące sale kinowe lokowano zazwyczaj w przebudowanych kamienicach. Było co prawda wśród nich kilka nowoczesnych i luksusowych przybytków, dostępnych jednak raczej dla stołecznych elit. Większość kin natomiast nie grzeszyła wygodą ani technicznym wyrafinowaniem. Władza ludowa, budując zatem cztery wymienione wcześniej obiekty (co ważne: przeznaczone dla niezamożnych osób), zdawała się mówić: „patrzcie – my nie tylko odbudowujemy stolicę, ale tworzymy nowe, lepsze miasto”.

Pod względem architektonicznym wszystkie kina były do siebie bardzo podobne – co nie dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że wszystkie je zaprojektował jeden człowiek, Mieczysław Piprek. Były też dość typowym przykładem modernizmu, naprędce ubranego w socrealistyczny kostium. Piprek, tworząc ich plany, kierował się najlepszymi modernistycznymi wzorcami. Budynki stworzono w formie parterowych pawilonów, z wieloma funkcjonalistycznymi rozwiązaniami, takimi jak duże przeszklenia oraz dostawione rotundy mieszczące kasy biletowe (miały je kina Stolica i W-Z).

Charakterystycznym elementem były też „falujące” dachy, co osiągnięto dzięki zastosowaniu sklepień kolebkowych. Widać w tym trend polegający na tym, że funkcję ozdób miały pełnić elementy konstrukcji budynku. Jednak pomiędzy rozpoczęciem pracy nad projektem a rozpoczęciem prac budowlanych wydarzyła się wspomniana wcześniej Konferencja Architektów Partyjnych i Piprek musiał zadbać o ozdoby rozumiane jak najdosłowniej. Modernistyczne projekty zostały zrealizowane jako socrealistyczne budynki pełniące swoją rolę w propagandowym projekcie władzy ludowej.

Pełniły ją zresztą przez cały okres PRL-u, jednak po postojowym przełomie wiodło im się bardzo różnie. Kino W-Z na Woli zamknięto w roku 1991. W ciągu następnych lat obiekt kilkakrotnie zmieniał właściciela, popadając coraz bardziej w ruinę. Ostatecznie rozebrano go w roku 2010. Los Kina 1 Maj był dość podobny. Najpierw przestano tam wyświetlać filmy (rok 1989), a potem gmach zaczął przechodzić z rąk do rąk, zaś kolejni właściciele lokowali w nim m.in. studio telewizyjne oraz dyskotekę. Ostatecznie budynek jednak przetrwał, w czym znacząco pomogło objęcie go przez miasto opieką konserwatorską. Dziś znajduje się on w całkiem dobrym stanie, jednak mieści się w nim… sklep sieci Biedronka. Pozostałe dwa obiekty do dzisiaj służą kulturze. W Kinie Ochota znalazł siedzibę Och-Teatr, jednak stało się to kosztem znacznego przekształcenia budynku.

Najwięcej szczęścia miało Kino Stolica, które to przez cały czas zachowało swoją pierwotną funkcję. Po wielu perturbacjach, w roku 2011 zostało poddane modernizacji przeprowadzonej z dużym szacunkiem dla pierwotnej formy budynku i dziś znajduje się tam kino Iluzjon – Muzeum Sztuki Filmowej. To właśnie tam najlepiej jest prześledzić architektoniczną myśl, która stała za tymi niezwykłymi inwestycjami. Modernistyczna przejrzystość (oraz pewna skromność) formy i fascynacja funkcjonalnością spotykają się tam z bogactwem detali i ozdób narzuconych przez socrealizm. Wielkie wrażenie robi przede wszystkim rotunda. Obiekt w sumie niewielki, ale wchodząc do niej można się poddać grze form, którą tworzą przede wszystkim rząd okien pod kopułą, sama kopuła oraz harmonia proporcji obiektu. To jest właśnie to, czym uwodził modernizm pokolenia architektów i odbiorców architektury. Z kolei typowe dla socrealizmu są gzymsy, gipsowe kartusze czy reliefy z wariacjami na temat Syrenki. Wchodząc do budynku, ma się poczucie obcowania z dyskretną elegancją. Ozdoby są widoczne, ale nie kłują po oczach. Wnętrza są przestronne i nie ma się wrażenia, że budynek ten w zasadzie nie jest duży. Kino Iluzjon (jak się je potocznie nazywa) wpisało się na trwałe w kulturalną mapę Warszawy. Oczywiście jest to w dużej mierze zasługa ambitnego repertuaru i roli kulturotwórczej obiektu. Jednak sama architektura dobrze idzie temu w sukurs. Projekt stworzony siedem dekad temu, w zupełnie innych warunkach społecznych i politycznych, jest ciągle dobry, aktualny i użyteczny.

Czy socrealizm naprawdę był zły?

Zanim zaczniemy krytykować socrealistyczne budowle użyteczności publicznej, zauważmy, że dzisiaj w tej materii panuje często dużo większa gigantomania. Wciąż też dziedzina ta znajduje się pod ideologiczną presją. Inwestorzy: instytucje i samorządy traktują je zazwyczaj jako pomniki swoich ambicji oraz rzeczywistych bądź nadmuchanych zasług. Nie licząc się przy tym z faktycznymi potrzebami, a bywa że nie licząc się też z rachunkiem ekonomicznym. Symbolami lokalnej mitomanii stały się przeskalowane hale widowiskowo-sportowe, brzydkie, niefunkcjonalne domy kultury oraz ociekające luksusem nowe teatry czy muzea. Inwestorzy komercyjni ze sfery kultury i rozrywki już zupełnie porzucili jakikolwiek zdrowy rozsądek – kinowe multipleksy to dzisiaj są zupełnie bezduszne molochy. Na tym tle socrealistyczne pałace dla ludu jawią się jako oazy z jednej strony normalności przyjaznej ich użytkownikom, z drugiej zaś architektonicznego rozsądku.


Tutaj przeczytasz pierwszą część artykułu

Absolwent politologii na Uniwersytecie Opolskim. Kultywuje swoje włościańskie korzenie, aczkolwiek z wyboru i zamiłowania jest Warszawiakiem. Współczesny flaner, lubi odkrywać miasto z pomocą starych map i albumów. Uprawia fotografię tradycyjną (powszechnie i niepoprawnie nazywaną analogową). Niezmiennie ubolewa nad upadkiem modernizmu w architekturze.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %