Przeczytaliśmy

Solitaire

Przeczytałam jak na razie jedynie jeden tom Heartstoppera, ale serial na jego podstawie absolutnie mnie zauroczył i czekam na kolejny sezon. Polubiłam również Loveless, od którego trudno było mi się oderwać, a poza tym czułam sympatię do bohaterów tej powieści. Dlatego ucieszyłam się na wieść o wydaniu Solitaire Alice Oseman, ponieważ mnie również intrygowała Tori Spring – postać pojawiająca się w różnych książkach brytyjskiej pisarki. A teraz wam powiem, dlaczego się zawiodłam.

Zacznijmy od początku. Victoria Spring, która woli być nazywana Tori, jest starszą siostrą Charliego. To dość specyficzna nastolatka, stroni od ludzi i lubi spędzać czas w swoim własnym towarzystwie, najlepiej pisząc bloga albo oglądając filmy. Kocha również swoich młodszych braci. Ma grupkę znajomych, z którymi wspólnie jada lunche w szkole i czasami gdzieś wychodzi. Jej życie upływa dzień za dniem, aż pewnego poranka poznaje Michaela Holdena – równie specyficznego nastolatka, który przeniósł się do jej szkoły z Truham. Niedługo potem tajemnicza grupa Solitaire zaczyna sobie stroić żarty z nauczycieli, a próba rozwiązania tej zagadki zbliża do siebie Tori i Michaela.

Co mi się najmniej podobało w tej historii? Zdecydowanie bohaterowie. Najgorzej wypada chyba główna bohaterka, której z jednej strony szczerze współczuję, ponieważ ewidentnie boryka się z różnymi problemami i przydałaby jej się pomoc specjalisty oraz wsparcie, ale z drugiej – jest tak niesamowicie irytująca i odpychająca, że czasami byłam nią zmęczona. Najbardziej drażniło mnie jej wybujałe ego, co jeszcze można zrzucić na wiek bohaterki, ale trudno przejść obojętnie obok wyszukiwania pewnych problemów na siłę, a ignorowania tych realnych. Nieporozumieniem są dla mnie także rodzice Springów – praktycznie ciągle nieobecni, a jak już się pojawiają, to zajmują się głównie jakimiś bzdurami, nie zwracając w ogóle uwagi na cierpienie swoich dzieci. Jedyna postać z ikrą to Michael, który jest dość tajemniczy, lekko dziwny, ale jednocześnie z charakterem i wnosi trochę życia do powieści. Reszta bohaterów – choć nieco ich jest – wydaje się tak mdła i nijaka, że można o nich szybko zapomnieć.

Inną kwestią jest ambicja poruszania trudnych tematów i prześlizgiwanie się po nich. Oseman pisze o problemach Charliego – nastolatek jest po próbie samobójczej, ma trudny czas oraz cierpi na zaburzenia odżywania – ale jednocześnie traktuje je trzeciorzędnie jak niewiele znaczący epizod. Myślę, że śmiało mogła mu poświęcić nieco więcej miejsca, bez uszczerbku dla historii Tori, która i tak nie jest najjaśniejszym punktem powieści. Trudno mi uwierzyć, że chłopak po próbie samobójczej nie chodzi na żadną terapię, nie jest objęty żadnym leczeniem, jedynie „wsparciem” rodziny, która raczej i tak niewiele wspiera. Podobnie zresztą rzecz ma się z Tori – znalazła brata, który próbował się zabić, cierpi prawdopodobnie na depresję, a nikt się tym nie przejmuje. Rozumiem zamysł ukazania samotnego cierpienia bohaterki, ale jest to jednak przekombinowane.

Powieść reklamuje się hasłem „To nie jest love story”, a szkoda, bo wątek miłosny jest w niej najlepszy. Relacja Tori i Michaela rozwija się w ciekawy sposób, oboje uczą się sobie ufać, popełniają błędy, boją się bliższej znajomości. Wydają się w tym bardzo prawdziwi, zważywszy na problemy, z którymi oboje się borykają. O czym jest sama fabuła? Nie do końca wiem, i obawiam się, że nie tylko ja tego nie wiem. Oseman chciała zawrzeć w niej bardzo dużo – samotność, problemy nastolatków, odrzucenie, choroby psychiczne, w dodatku kwestia prześladowania – ale finalnie jej się to nie udało, większość wątków jest niedopracowanych albo potraktowanych po macoszemu. Akcja toczy się powoli, niewiele się dzieje przez całą powieść, więc po prostu momentami trudno przez nią przebrnąć. Nie rozumiem przekazu powieści i mam wrażenie, że Oseman też nie miała na nią jasnego pomysłu.

Ostatnią kwestią jest język. Oseman chętnie korzysta z internetowego slangu, który jest trudny do przełożenia na polski. Przez to zdania wydają się drętwe i tracą swój rytm, a wciskanie partykuły „jakby” co kilka zdań zaczęło mnie w końcu bawić. Inna sprawa, że książka nie jest najlepiej napisana – jest toporna, opisy są raczej szczątkowe, nie najlepiej rozbudowane. Czytało mi się to trudno i nieprzyjemnie. Warto tu podkreślić, że Solitaire ukazał się, gdy Oseman miała zaledwie 17 lat – a ten młodziutki wiek niestety widać w powieści.

Reasumując, Solitaire mnie rozczarował i więcej do niego nie wrócę. Nie zagrało tutaj wiele elementów, co wpłynęło na słaby odbiór lektury. Pociesza mnie jednak to, że Oseman odrobiła lekcje i widać znaczącą różnicę między Solitaire a Loveless. Nie rezygnuję z niej jako autorki, chętnie sięgnę po inne tytuły, ponieważ z czasem nauczyła się tworzyć ciekawe postaci, z którymi można się zżyć czy utożsamić, akcja nabrała rumieńców i porusza tematy, które są ważne dla młodzieży. O Solitaire jednak zapominam.


autor: Alice Oseman

tytuł: Solitaire

przekład: Janusz Maćczak

wydawnictwo: Wydawnictwo Jaguar

miejsce i rok wydania:  Warszawa 2023

format: 135 × 200 mm

liczba stron: 320

oprawa: miękka

Polonistka z wykształcenia, skandynawistka w przyszłości. Miłośniczka nauki, jedzenia, filmów oraz seriali. Wielbicielka literatury dziecięcej, młodzieżowej i fantastycznej, a zwłaszcza dystopii. Zakochana w Norwegii i norweskim, ogląda, słucha i czyta wszystko, co powstało w kraju nad fiordami. Darzy miłością pieski i świnki morskie. Redaktor naczelna tego przybytku. Od niedawna udziela się na bookstagramie @mons.reads.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %