Spector
Harvey Phillip Spector: geniusz, innowator, mojżesz techniki producenckiej, który muzykę pop wprowadził do ziemi obiecanej bogatych aranżacji. Twórcę rewolucyjnej ściany dźwięku otaczają teraz inne ściany – bynajmniej nie takie, przez które słychać cokolwiek (chyba że są to głosy morderców, gwałcicieli i złodziei, gwiżdżących na widok młodych współwięźniów). Phil Spector, ten wirtuoz konsolety i relikt pionierskich czasów, siedzi dziś zamknięty w celi i we własnej głowie. Świr? Psychopata? A czy iskra boża i szaleństwo mogą w ogóle istnieć w oderwaniu od siebie?
Przynajmniej w jego przypadku wygląda na to, że mówimy o dwóch stronach tego samego medalu. Właśnie ta druga strona, ten „zły Phil” zaprowadził go ostatecznie za kratki. Ale zanim zobaczymy, w jaki sposób Spector zamienił swoją okazałą posiadłość w Los Angeles na zimny pierdel, przyjrzyjmy się początkom jego kariery. Te zaś są bardzo amerykańskie, a dokładniej rzecz biorąc, stanowią typowe zobrazowanie idei American dream – jaskrawo kolorowej wizji sukcesu opartego na ciężkiej pracy.
Prolog
Phil urodził się 26 grudnia 1939 roku na Bronksie jako drugie dziecko w rodzinie państwa Spectorów, średnio zamożnych nowojorskich żydów (gdyby nie pochodzenie, zapewne jego narodziny zostałyby uznane za doskonały prezent bożonarodzeniowy).
Jego w miarę spokojne dzieciństwo zakończyło się 20 kwietnia 1949 roku – wtedy to ojciec Phila popełnił samobójstwo. Niedługo po tym Spector przeprowadził się wraz z matką i siostrą do Miasta Aniołów, które początkowo nie przypadło mu do gustu, choć później miało się okazać areną wielkich sukcesów,. Rolę lekarstwa na traumę i zagubienie w nowym miejscu zamieszkania odegrała muzyka, a zwłaszcza blues, jazz i klasyka – czyli wszystko to, co najlepszego mogły zaoferować amerykańskie i europejskie tradycje.
Czas mijał, a nasz bohater przemieniał się z chłopca w młodzieńca. Ten okres jego życia przypadł na lata pięćdziesiąte, a więc na czas ogromnej popularności ich najważniejszego odkrycia – młodzieży. Zapotrzebowanie na muzykę graną dla podlotków przerastało najśmielsze oczekiwania. Phil nie miał zatem innego wyjścia niż założenie kapeli. Tak powstała grupa The Teddy Bears. Pierwszy sukces przyszedł szybko. Utwór To Know Him Is To Love Him (tytuł to fragment epitafium dla ojca Phila) dotarł do pierwszych miejsc list przebojów i sprzedał się w liczbie ponad miliona egzemplarzy. To dość spore osiągnięcie jak na debiutującego dziewiętnastolatka. Przy okazji nagrywania tej piosenki zdarzyło się jednak coś o wiele ważniejszego dla przyszłej kariery Spectora: młody muzyk poznał Stana Rossa, producenta i współzałożyciela wytwórni płytowej Gold Star.
Ściana dźwięku
„Skoro największą radochę miałem z komponowania i pracy w studiu nagraniowym, to po co mam się zarzynać w zespole jednego przeboju?” – tak mógł wyglądać wywód logiczny, który ostatecznie zadecydował o obraniu przez Phila Spectora drogi producenta muzycznego. Grupa The Teddy Bears rozpadła się w 1959 roku, a Phil był jedynym jej członkiem, któremu nauki pana Rossa nie wyleciały z głowy.
Dawny nowojorczyk zniknął bez śladu. Zastąpił go przedsiębiorczy mieszkaniec Los Angeles umiejący wyczuć gusta publiczności. W lata sześćdziesiąte wszedł już z kilkoma przebojami na koncie i uznaniem branży. Razem z innym sławnym producentem, Lesterem Sillem, założył wytwórnię Philles. Współpraca z grupami i wykonawcami takimi jak: The Crystals, Ray Peterson, Darlene Love, Bob B. Soxx & the Blue Jeans oraz przede wszystkim The Ronettes utrwaliły jego pozycję na rynku.
Strategia młodego producenta zakładała, że to kompozytor, a nie wykonawca utworu jest najważniejszy. Na podstawie tego poglądu Spector zaczął budować wizerunek pierwszego w historii „gwiazdora rządzącego z tylnego siedzenia”, inżyniera brzmień udowadniającego, że ludzie nie wiedzą, co im się podoba, dopóki im się tego nie pokaże.
I właśnie zbliżał się czas, aby zaprezentować coś nowego, Spector bowiem nie czuł się usatysfakcjonowany swoimi piosenkami. Wciąż szukał – nowej jakości brzmienia, nowych technik, nowych dźwięków, krótko mówiąc: czegoś, czego jeszcze nie stworzono. Prowadzone przez niego sesje nagraniowe zaczęły przypominać bardziej spędy muzyków zamykanych w ciasnych pomieszczeniach i zmuszanych do grania w kółko jednej partii. Ale w tym szaleństwie była metoda. Doprowadzenie pracy nad „banalną rozrywką” do skrajności przyniosło niespotykane efekty – w 1966 roku ówczesny przemysł fonograficzny rozbił się o ścianę dźwięku. Zaszczytny udział w tym przedsięwzięciu przypadł duetowi Ike’a i Tiny Turnerów. Ich piosenka River Deep, Mountain High była pierwszą, w której wykorzystano tę nowatorską technikę.
Na czym ona polegała? Otóż chodziło o jednoczesne zarejestrowanie ścieżek wielu instrumentów i osadzenie ich na pierwszym planie albo w tle za wokalem. Na przykład: nagrywa się partię gitary (ewentualnie wielu gitar grających unisono). Potem jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz… Następnie analogicznie postępuje się z sekcją rytmiczną, ze smyczkami, z instrumentami dętymi i tak dalej. Później tych kilka lub kilkanaście identycznych ścieżek nakłada się na siebie przy miksowaniu. W efekcie wszystko to dawało mocną, niezwykle gęstą aranżacje. Sam Phil Spector powiedział, mając na myśli nagrania wykonane metodą ściany dźwięku: „Chcę tworzyć trzyminutowe opery dla dzieciaków”. I faktycznie, jego utwory przenosiły specyficzny styl, wzięty jakby wprost z filharmonii, na fale eteru. Pierwszy raz w historii muzyki popularnej uzyskano efekt nie do osiągnięcia na żywo. Te piosenki brzmiały genialnie dopiero w radiu.
Dziś można obok nagrań wytwórni Philles przechodzić obojętnie – po prostu wychowaliśmy się już na jej spuściźnie. Opisywaną technikę niemal do perfekcji opanowały na przykład zespoły britpopowe: Blur, Oasis czy The Verve. Dlaczego ściana dźwięku była więc tak przełomowa? Obecnie zaliczamy ją do mainstreamu, ale wówczas oznaczała ona nastanie prawdziwego przełomu. Studio przestało pełnić jedynie funkcję miejsca, w którym rejestrujemy dźwięki. Stało się swego rodzaju metainstrumentem, a producent awansował na pozycję osoby wpływającej wymiernie na kształt utworu.
Ściana osobowości
Spójrzmy na chwilę do środka niepozornej głowy pana Spectora. Pierwsze, na co się natkniemy, to gotowy patent na muzyczną rewolucję. Jeśli jednak przyjrzymy się bliżej, zauważymy pewnie plątaninę czarnych jak smoła nici charakteru. Praca i sukcesy wywlekły ten kłębek na zewnątrz – powiedzieć, że Phil Spector jest człowiekiem trudnym, to niczego nie powiedzieć. Można jeszcze zrozumieć pracoholizm, apodyktyczny stosunek do współpracowników, perfekcjonizm posunięty do granic absurdu i wpajanie wszystkim, że fikuśne peruki nie mają nic wspólnego ze sztucznością, ale terroryzowanie muzyków bronią to już chyba przesada!
Różne warianty zdania „Graj albo cię rozwalę” były zapewne najczęściej słyszanymi słowami w studiu nagraniowym. Podczas pracy nad kawałkiem Death of a Ladies’ Man Spector lufą rewolweru zawrócił wychodzącego Leonarda Cohena. Innym razem „zdopingował” nią do pracy chłopaków z Ramones. Zdarzało mu się również dziurawić kulami ściany i sufity wytwórni. Zamiłowanie kompozytora do broni znali zresztą wszyscy, a pistolet w jego ręku miał wielorakie zastosowanie: bywał batutą, straszakiem, penisem, zabawką, argumentem w dyskusji, a najczęściej wszystkim tym naraz. Ale nawet wtedy, gdy Phil nie dzierżył w dłoni colta, wszelka dyskusja z nim przypominała po prostu kopanie się z koniem.
Kolejna cecha Spectora – chorobliwa zazdrość. Przekonała się o tym na własnej skórze Ronnie Bennett, członkini wspomnianego już żeńskiego tria The Ronettes, którą producent poślubił w 1968 roku. O dziwo, Ronnie nie została zaprowadzona do ołtarza pod bronią, a małżeńska zgodność znalazła potwierdzenie w adopcji trójki dzieci. Wkrótce okazało się jednak, że świeżo upieczony mąż preferuje tradycyjny model rodziny, według którego żona powinna siedzieć w domu. Kariera muzyczna Ronnie była Philowi zupełnie nie na rękę, dlatego też mężczyzna wszelkimi możliwymi sposobami starał się odciągnąć ją od mikrofonu. Chęć posiadania jej tylko dla siebie doprowadziła w końcu do rozpadu The Ronettes. Na moment przed wykorzystaniem wielkiej szansy supportowania Beatlesów podczas ich amerykańskiej trasy koncertowej producent zmusił swoją partnerkę do pozostania z nim w Kalifornii.
Sytuacja w domu też nie wyglądała dobrze. Ronnie stała się więźniem zamkniętym w luksusowej twierdzy. Do najlżejszych środków represji należało chowanie butów i ubrań, co miało uniemożliwić żonie wyjście na zewnątrz. Było też katowanie filmem Obywatel Kane puszczanym w kółko, podważanie talentu, przypominanie do znudzenia swojego wkładu w jej karierę oraz typowe dla Phila groźby i wyzwiska. Podobno pewnego razu Spector zaprowadził partnerkę do piwnicy, w której stała złota trumna. Kobieta miałaby w niej spocząć, gdyby ośmieliła się go zostawić.
Wokalistce udało się w końcu uciec od męża – para wzięła rozwód w 1974 roku. Ale pan Spector nie byłby sobą, gdyby dalej nie zatruwał jej życia. Większość piosenek The Ronettes napisał właśnie on, a więc w świetle prawa mógł z nimi robić co chciał, między innymi zakazać ich wykonywania na scenie. Kariera Ronnie Bennett okazała się zatem ciągłym użeraniem się z dawnym małżonkiem.
Ściana celi
Spector to kobieciarz – niezbyt urodziwy, ale umalowany władzą, pieniędzmi i bronią palną. Dziesiątki aspirujących aktorek i piosenkarek przewinęło się przez jego łóżko, a ich motywacje były mu zupełnie obojętne. Zapewne w dalszym ciągu cieszyłby się swoim „powodzeniem”, gdyby nie wypadki, które zdarzyły się w nocy z 2 na 3 lutego 2003 roku.
Tamtej nocy Phil Spector spotkał w jednym z klubów Los Angeles czterdziestoletnią aktorkę i modelkę Lanę Clarkson. Oboje odjechali limuzyną do jego posiadłości Pyrenees Castle. Następnego dnia znaleziono tam zwłoki kobiety. Przyczyna śmieci – strzał w usta.
Powodów, dla których Lana spędzała noc ze Spectorem, nigdy nie poznano do końca, ale można się ich domyślić. Po czterdziestce modelce już bliżej do końca kariery niż do jej początku – wszak ciało nie starzeje się jak wino. A i o sukcesy aktorskie w tym wieku coraz trudniej, jeśli w CV można wpisać tylko epizodyczne role w filmach klasy C. Kobieta zapewne liczyła na pomoc. A Phil? No cóż, raczej nie chodziło mu o romantyczną miłość. W show biznesie łóżkowe alianse nie były jednak niczym nadzwyczajnym. Z tej historii nie wyszedłby nawet przyzwoity materiał na skandal! Wystarczyłoby, żeby modelka wyszła z posiadłości żywa, aby Phil Spector mógł dalej spokojnie marynować się w swoim neurotyzmie. W tym rzecz, że nie wyszła.
Producentowi postawiono zarzut morderstwa. On sam utrzymywał, że kobieta popełniła w jego domu samobójstwo. Biegli mieli inne zdanie, ale zapytany o to, czy zabił Lanę Clarkson, legendarny władca studia nagrań po dziś dzień odpowiada „nie”.
Niezależnie od tego, jak było naprawdę, nic podczas trwania procesu nie działało na korzyść kompozytora. Zeznania świadków w większości potwierdzały ekscesy składające się na czarna legendę Phila Spectora. Co najmniej pięć kobiet przyznało, że groził im bronią. Swoje zrobił też trudny charakter oskarżonego. Wciąż dawał on obronie popalić, a stawienie się na rozprawie w peruce afro było co najmniej kontrowersyjne.
W 2009 roku, a więc po sześciu latach od oskarżenia i po dwóch procesach, Harvey Phillip Spector został skazany na dożywocie z możliwością warunkowego zwolnienia po dziewiętnastu latach odbywania kary.
Epilog
Pytanie, które chcę postawić na końcu, jawi się jako zupełnie inne niż sensacyjne wykrzyknienie rodem ze szpalt tabloidów. Czy możemy uznać Phila Spectora za najlepszego i najpotężniejszego producenta na świecie? Osobiście uważam, że jeśli udzielimy odpowiedzi twierdzącej, nie będzie w tym żadnej przesady. Sprawa Lany Clarkson przekreśliła życie Spectora, ale nie jego dorobek. Ten z kolei nie tylko stanowi dowód na szczególny geniusz i wyjątkowe wyczucie, lecz także odgrywa rolę swego rodzaju zapisu ducha tamtych czasów, dokumentu z epoki pasjonujących poszukiwań i nowatorskiego podejścia do muzyki popularnej. Warto przyjrzeć się temu zwłaszcza teraz, kiedy cały przemysł fonograficzny podąża już szlakiem przetartym właśnie przez Spectora.