Stara legenda nie rdzewieje
Na szczęście nie do końca tak jest. Robi się wiele, aby na nowo zainteresować młodych słowiańskim legendarzem. Najbardziej godną podziwu inicjatywą jest seria ilustrowanych książek – swoistych przewodników po świecie fantastycznych istot oraz niezwykłych opowieści – autorstwa duetu Paweł Zych i Witold Vargas. Między innymi w Bestiariuszu słowiańskim oraz Duchach polskich miast i zamków (w przygotowaniu są kolejne pozycje) ci panowie udowadniają, że są nie tylko twórcami obdarzonymi niebywałą wyobraźnią i talentem rysowniczym, ale też wyśmienitymi gawędziarzami. Być może ich działania staną się iskrą, która na nowo roznieci rodzimą wyobraźnię.
Już wcześniej próbowano jednak osiągnąć ten cel – na rozmaite sposoby oraz przy pomocy różnorakich mediów. Nim się im szczegółowiej przyjrzymy, konieczny będzie krótki spacer po krainie dawnych wierzeń ludowych.
A był to świat ze wszech miar magiczny, choć przy tym niebezpieczny. Ledwo co wpojona ludziom chrześcijańska moralność mieszała się w nim z pradawnymi klechdami, przekazywanymi z dziada pradziada. Niegodziwego tyrana pożerały myszy, pod Wawelem mieszkał smok, orle gniazda decydowały o położeniu miast, a w piwnicach czaiły się bestie, których wzrok obracał w kamień. Średniowiecze, nazywane przecież także „wiekami ciemnymi”, wielce sprzyjało ogólnemu rozwojowi ciemnoty i zabobonu. Każde niewyjaśnione zjawisko można było uzasadnić udziałem ponadnaturalnych sił (najczęściej nieczystych), ucieleśnione lęki krążyły po ruczajach oraz czaiły się w matecznikach; dzieci straszono wiedźmami pokroju Baby-Jagi. Ale nie było bynajmniej tak, że człowiek nie miał w starciu z tymi stworzeniami żadnych szans – powtarzano sobie z ust do ust podania o chłopach, którzy oszukali diabła, o duchach opiekuńczych i dobrodusznych krasnalach. Uskuteczniano rytuały ochronne, kształtowały się przesądy, a także popularne powiedzenia. Dziś to głównie lokalny folklor, prawie nikt nie powie też: „Licho nie śpi”.
Spory użytek z tych ludzkich wymysłów robiły na przełomie XX i XXI wieku komiksy. Wielu z nas pamięta przygody dzielnych wojów Kajka i Kokosza, którzy napotkali w albumie W Krainie Borostworów istoty ze słowiańskiego bestiariusza. Od czasu do czasu w antykwariatach można odnaleźć naddarte fabularyzowane wersje popularnych niegdyś legend w miękkich okładkach. Na ich kartach ożywają niemalże mityczni bohaterowie, głównie z czasów pierwszych Piastów. Podobną taktykę przyjęto podczas tworzenia serii Strażnicy Orlego Pióra z 2005 roku, w której rozszerzono zakres opowieści o kolejne epoki. Na dodatek było to wydanie podwójnie edukacyjne, bo dwujęzyczne. Cieszyło się jednak umiarkowaną popularnością.
W sercach Polaków nie zapisała się też zbyt dobrze ekranizacja powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego Stara baśń. Kiedy słońce było bogiem z 2003 roku, w której pojawia się wspomniany wcześniej niegodziwy tyran. Film ten jest, niestety, dowodem na to, że nie za bardzo wychodzą nam adaptacje książek. Podobnie rzecz się ma z Wiedźminem z roku 2001.
No i właśnie, przyszedł czas na cykl, który najbardziej przyczynił się do popularyzacji mitologii słowiańskiej: sztandarowe dzieło Andrzeja Sapkowskiego. Ale żeby nie popadać w przesadę – chociaż autor tej awanturniczo-pieprznej epopei fantasy odkurzył stare dobre strzygi, zmory, upiory oraz całą mnogość innego tałatajstwa, to z czasem poczwary szlachtowane przez białowłosego zabójcę stały się jedynie tłem dla fabuły pędzącej na złamanie karku. Ten grzech sagi książkowej starają się naprawić twórcy popularnej gry, którzy – co ciekawe – tworząc wizerunki istot magicznych do trzeciej jej odsłony, korzystają z dzieła Zycha i Vargasa.
Zdarza mi się dostrzec kątem oka w empiku czy innej księgarni jakąś pozycję, której twórcy inspirują się spuścizną po dawnych Słowianach – takiego chociażby Bohatyra. Na półkach z literaturą dziecięcą czekają na kupienie barwnie ilustrowane zbiory klechd i podań. Nie są to jednak rzeczy ani szczególnie głośne, ani zbyt popularne. A szkoda, bo w wierzeniach naszych przodków kryje się nielichy potencjał. Twórcy zdają się bać, że Sapkowski powiedział już wszystko w tej kwestii, ale to wierutna bzdura. Tym bardziej cieszy poświęcenie i zapał, z jakim autorzy Bestiariusza słowiańskiego starają się przywrócić naszej części Europy właściwą jej magię. Nie wiem, jak wy, ale ja dalej będę trzymał za nich mocno kciuki.