Kultura w dymkach

Z ziemi polskiej do Francji

Komunizm wypłoszył z Polski wielu wartościowych ludzi kultury, którzy zaczęli szukać szczęścia w krajach oferujących więcej wolności – także twórczej. W takich właśnie okolicznościach do Belgii przeniósł się rysownik będący obecnie chyba najbardziej rozpoznawalnym reprezentantem komiksu w Europie. Mowa o Grzegorzu Rosińskim.
Zanim jednak oczarował on talentem i wyobraźnią frankofońskie środowisko komiksowe, artysta ten pozostawił po sobie trwały ślad także w Polsce. I nie chodzi tu nawet o ilustracje książkowe, o zalegające w antykwariatach serie Legendarna historia Polski czy Pilot śmigłowca, a nawet o piastowanie funkcji dyrektora artystycznego w magazynie „Relax”, publikującym rodzime i zagraniczne historie obrazkowe. Podobnie jak chociażby Bogusław Polch, Rosiński przyczynił się przede wszystkim do powstania kilku numerów kultowego cyklu kryminalnego Kapitan Żbik.



Pomimo propagandowej misji publikacji (miała ona zainteresować młodzież pracą Milicji Obywatelskiej), a także – momentami wyraźnie nachalnego – edukacyjnego przekazu przygody Jana Żbika po dziś dzień zachowały swój wyjątkowy status pośród wielbicieli polskiego komiksu. Przyczyna jest bardzo prosta: sporo z tych historii należy ocenić po prostu jako bardzo dobre, a klimat w nich panujący przypomina niezapomniany nastrój rodem z 07 zgłoś się. Stare albumy kilkakrotnie wznawiano, jednak niestety nigdy nie doszło do ponownego wprowadzenia na rynek całej serii. Podobnego pech spotkał jej planowaną kontynuację, której bohaterem miał być Michał, wnuk kapitana MO – wydawnictwo Mandragora zrezygnowało z niej po opublikowaniu zaledwie jednej części.

Tak właśnie zaczęła się działalność Rosińskiego, ale prawdziwy przełom w jego karierze nadszedł, kiedy rysownik poznał w Belgii pewnego scenarzystę, niejakiego Jeana Van Hamme’a. Krótko potem na łamach magazynu „Tintin” oraz polskiego „Relaxu” narodziło się najbardziej żywotne dziecię twórcy – Thorgal. Z początku śledziliśmy na kartach tej opowieści burzliwe dzieje miłości wyjętej z Szekspira, losy zakazanego uczucia córki wodza wikingów do tytułowego bohatera, wyrzutka, zagadkowego przybysza znikąd odnalezionego na brzegu morza. Scenarzysta najpierw stawiał nacisk głównie na wierzenia nordyckie, dopiero później zaczął stopniowo wplatać do fabuły także elementy science fiction. Z każdym kolejnym tomem cykl przybierał coraz bardziej nietypowe oblicze, wymykając się zarazem schematom, bawiąc się konwencją i rozwijając jakże bogatą mitologię. Pojawiły się liczne odwołania do innych systemów religijnych – na ich tle wyróżnia się zwłaszcza genialna miniseria o Krainie Qua, hojnie czerpiąca z tradycji ludów Ameryki Południowej. W Thorgalu możemy podziwiać plejadę barwnych postaci drugoplanowych obdarzonych niekłamaną charyzmą (tu prawdziwie wyróżnia się okrutna Kriss de Valnor, która nie tylko doczekała się własnej serii pobocznej, lecz także okazała się w uniwersum figurą istotniejszą, aniżeli można było wcześniej sądzić). W tym dziele wychodzi na jaw również nieznaczna erotyzacja treści, przejawiająca się choćby w sposobie przedstawienia tak zwanej Strażniczki Kluczy. Bo jakże inaczej zrozumieć, dlaczego przybiera ona postać kobiety odzianej jedynie w złoty pas strzegący od obrażeń? Rosiński nie stroni od ukazywania żeńskiej nagości, lecz zawsze robi to albo na potrzeby fabuły, albo ku przydaniu całości dodatkowego realizmu.



W 2004 roku wyglądało na to, że dla dzielnego wikinga, łucznika wyborowego pragnącego jedynie żyć w spokoju z ukochaną Aaricią nadszedł czas końca, że nastał kres jego historii – tak dosłownie, jak i w przenośni. Dwa lata później nastąpił jednak ciąg dalszy, chociaż zmienił się scenarzysta: pałeczkę po Van Hammie przejął Yves Sente, o którym jeszcze będzie mowa (swoją drogą, w tym roku ogłoszono ponowną zmianę na tym stołku), natomiast nowym protagonistą (teoretycznie) miał zostać Jolan, syn Thorgala. Stanęło na tym, że od kilku albumów fabuła znów skupia się w pełni na nieco podstarzałym herosie. Ale najciekawszą zmianą okazała się ta dotycząca techniki tworzenia komiksu: otóż Rosiński zaczął poszczególne kadry malować, co przydało im artyzmu. Szkoda natomiast, że historia straciła już sporo ze swego dawnego polotu.

Wiele jednak czasu minęło, zanim Rosiński spoczął na laurach i poświęcił się wyłącznie jednemu projektowi. W czasach gdy powyższa saga dopiero raczkowała, polskiego rysownika przepełniała energia kreatywności, która pozwalała mu na angażowanie się w większą ilość twórczych inicjatyw.

Mniej więcej wtedy, gdy triumfy święcił Thorgal, rozpoczął się żywot space opery Hans, po polsku znanej jako Yans. Opowiada ona o tytułowym podróżniku w czasie, który stara się ułożyć sobie życie z kobietą z przeszłości – Orchideą (kolejny mezalians). Na drodze stają mu: opresyjny system, wojownicza planeta Ardelia, mutanci z Xanai, a także wiele, wiele innych rozmaitych przeszkód. Tak jak pierwsza seria współtworzona przez Rosińskiego na samym starcie rozkręcała się dość ostrożnie, tak tutaj artysta w pełni puścił wodze fantazji, kreując bogaty, intrygujący świat ekologicznej postapokalipsy. Kolejne części cyklu obfitowały w dalsze niespodzianki. Dobra passa tej świetnie poprowadzonej opowieści dobiegła końca dokładnie w chwili, gdy Rosińskiego u boku scenarzysty André-Paula Duchâteau zastąpił inny Polak, Zbigniew Kasprzak. Do Hansa wkradło się przekombinowanie, a rysunki straciły swojego ducha. Co ciekawe, przez długi czas w Polsce można było przeczytać jedynie pierwszych sześć albumów (tych „dobrych”), publikowanych w czasopiśmie „Komiks-Fantastyka” (a potem w wywodzącym się z niego „Komiksie”).

Za niesłychanie ważny w twórczości Rosińskiego należy uznać rok 1987. Wtedy wspólnie z Van Hammem stworzył on inną powieść graficzną – zebranego potem w trzech tomach Szninkla. Tę wielokrotnie nagradzaną historię o poświęceniu i dobroci wprost naszpikowano zarówno wyraźną symboliką chrześcijańską, jak i odwołaniami literackimi (Tolkien) oraz filmowymi (czarny monolit widoczny na ilustracji poniżej). Całość składa się na rzecz mądrą, wizualnie olśniewającą dzięki kolorystycznemu minimalizmowi, ale i z pewnością niełatwą w odbiorze. Każdy czytelnik inaczej zinterpretuje też zakończenie. Tak czy inaczej Szninkiel należy do grona wybitnych dzieł europejskiego komiksu i dlatego też polecam ten komiks jak najgoręcej! Radzę jednak sięgnąć po wersję czarno-białą, ponieważ kolor odbiera temu albumowi jego unikalny charakter.



Potem przyszła kolej na fantastykę w prostszej postaci, osadzoną w świecie znanym z celtyckich wierzeń. Napisana przez Jeana Dufaux Skarga Utraconych Ziem bazowała na spójnym pomyśle, wciągała fabułą i stawiała ciekawe pytanie o to, „czy zło mieszka w sercu miłości, czy też miłość w sercu zła”. Cztery odsłony przygód młodej Sioban, uwikłanej w konflikt jasnych i ciemnych mocy, zawierają w sobie idealną dozę mroku, humoru oraz tajemnicy. Historia wcale nie zakrawa przy tym na oczywistą, śmierć spotyka bohaterów często, a szczęśliwe zakończenie jawi się jako niepewne. Prawdziwa szkoda, że (pomimo końca współpracy dwóch panów) Dufaux postanowił cofnąć się w czasie i przedstawić czterotomowy prequel. Pod względem szaty graficznej i scenariusza wygląda on zupełnie inaczej aniżeli oryginał, przez co mnie niezbyt przypadł do gustu. Niebawem w naszym kraju ukaże się ostatni spośród wzmiankowanych czterech tomów.



W Westernie z 2001 roku Rosiński po raz pierwszy pochwalił się swoim talentem malarskim, co przyniosło publikacji znaczny rozgłos. Ta opowieść o jednorękim antybohaterze, utrzymana w barwach sepii, żółcieni i szarości oraz zrywająca z mitami Dzikiego Zachodu stanowi trzeci owoc współpracy duetu Rosiński – Van Hamme.

Nieco gorzej przyjęto Zemstę Hrabiego Skarbka, powstałą w kooperacji z przyszłym scenarzystą Thorgala, Yvesem Sente’em. Do XIX-wiecznego Paryża powraca incognito polski arystokrata, Mieszko Skarbek, a niebawem w jego otoczeniu zdarza się coraz więcej niewyjaśnionych zgonów. We wspomnianym komiksie ciekawi zwłaszcza przemieszanie planów czasowych oraz obecność Fryderyka Chopina jako jednego z bohaterów drugoplanowych. Główną inspiracją dla tej zagadkowej opowieści był – jak łatwo się domyślić – Hrabia Monte Christo.



W twórczości artysty mieszkającego w Szwajcarii tak banalny temat jak miłość staje się jedynie punktem wyjścia niesamowitej podróży. Już sama zdolność wykrzesania nowej jakości z tak przewałkowanego motywu robi wrażenie. Niespożyta wyobraźnia rysownika oraz niezaprzeczalny artyzm jego dzieł (zwłaszcza tych najnowszych) czynią z niego personę wciąż liczącą się w środowisku komiksiarzy. Ktokolwiek sądził, że po tylu latach Rosiński przestanie się starać, sromotnie się pomylił – właśnie teraz tak mocno jak nigdy widać talent tego twórcy objawiający się w malowanych kadrach, charakterystycznie realistycznych i impresjonistycznych zarazem. W mojej opinii wszelkie nagrody dla Polaka są jak najbardziej zasłużone. Grzegorza Rosińskiego po prostu trzeba znać – bynajmniej nie tylko dlatego, że to nasz rodak.

Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %