Z ziemi polskiej do Francji
Pomimo propagandowej misji publikacji (miała ona zainteresować młodzież pracą Milicji Obywatelskiej), a także – momentami wyraźnie nachalnego – edukacyjnego przekazu przygody Jana Żbika po dziś dzień zachowały swój wyjątkowy status pośród wielbicieli polskiego komiksu. Przyczyna jest bardzo prosta: sporo z tych historii należy ocenić po prostu jako bardzo dobre, a klimat w nich panujący przypomina niezapomniany nastrój rodem z 07 zgłoś się. Stare albumy kilkakrotnie wznawiano, jednak niestety nigdy nie doszło do ponownego wprowadzenia na rynek całej serii. Podobnego pech spotkał jej planowaną kontynuację, której bohaterem miał być Michał, wnuk kapitana MO – wydawnictwo Mandragora zrezygnowało z niej po opublikowaniu zaledwie jednej części.
Tak właśnie zaczęła się działalność
Rosińskiego, ale prawdziwy przełom w jego karierze nadszedł, kiedy rysownik
poznał w Belgii pewnego scenarzystę, niejakiego Jeana Van Hamme’a. Krótko potem
na łamach magazynu „Tintin” oraz polskiego „Relaxu” narodziło się najbardziej
żywotne dziecię twórcy – Thorgal. Z
początku śledziliśmy na kartach tej opowieści burzliwe dzieje miłości wyjętej z
Szekspira, losy zakazanego uczucia córki wodza wikingów do tytułowego bohatera,
wyrzutka, zagadkowego przybysza znikąd odnalezionego na brzegu morza.
Scenarzysta najpierw stawiał nacisk głównie na wierzenia nordyckie, dopiero później
zaczął stopniowo wplatać do fabuły także elementy science fiction. Z każdym
kolejnym tomem cykl przybierał coraz bardziej nietypowe oblicze, wymykając się
zarazem schematom, bawiąc się konwencją i rozwijając jakże bogatą mitologię.
Pojawiły się liczne odwołania do innych systemów religijnych – na ich tle
wyróżnia się zwłaszcza genialna miniseria o Krainie Qua, hojnie czerpiąca z
tradycji ludów Ameryki Południowej. W Thorgalu
możemy podziwiać plejadę barwnych postaci drugoplanowych obdarzonych niekłamaną
charyzmą (tu prawdziwie wyróżnia się okrutna Kriss de Valnor, która nie tylko
doczekała się własnej serii pobocznej, lecz także okazała się w uniwersum
figurą istotniejszą, aniżeli można było wcześniej sądzić). W tym dziele
wychodzi na jaw również nieznaczna erotyzacja treści, przejawiająca się choćby
w sposobie przedstawienia tak zwanej Strażniczki Kluczy. Bo jakże inaczej
zrozumieć, dlaczego przybiera ona postać kobiety odzianej jedynie w złoty pas
strzegący od obrażeń? Rosiński nie stroni od ukazywania żeńskiej nagości, lecz
zawsze robi to albo na potrzeby fabuły, albo ku przydaniu całości dodatkowego
realizmu.
W 2004 roku wyglądało na to, że dla
dzielnego wikinga, łucznika wyborowego pragnącego jedynie żyć w spokoju z
ukochaną Aaricią nadszedł czas końca, że nastał kres jego historii – tak
dosłownie, jak i w przenośni. Dwa lata później nastąpił jednak ciąg dalszy,
chociaż zmienił się scenarzysta: pałeczkę po Van Hammie przejął Yves Sente, o
którym jeszcze będzie mowa (swoją drogą, w tym roku ogłoszono ponowną zmianę na
tym stołku), natomiast nowym protagonistą (teoretycznie) miał zostać Jolan, syn
Thorgala. Stanęło na tym, że od kilku albumów fabuła znów skupia się w pełni na
nieco podstarzałym herosie. Ale najciekawszą zmianą okazała się ta dotycząca
techniki tworzenia komiksu: otóż Rosiński zaczął poszczególne kadry malować, co
przydało im artyzmu. Szkoda natomiast, że historia straciła już sporo ze swego
dawnego polotu.
Wiele jednak czasu minęło, zanim Rosiński spoczął na laurach i poświęcił się wyłącznie jednemu projektowi. W czasach gdy powyższa saga dopiero raczkowała, polskiego rysownika przepełniała energia kreatywności, która pozwalała mu na angażowanie się w większą ilość twórczych inicjatyw.
Mniej więcej wtedy, gdy triumfy święcił Thorgal, rozpoczął się żywot space opery Hans, po polsku znanej jako Yans. Opowiada ona o tytułowym podróżniku w czasie, który stara się ułożyć sobie życie z kobietą z przeszłości – Orchideą (kolejny mezalians). Na drodze stają mu: opresyjny system, wojownicza planeta Ardelia, mutanci z Xanai, a także wiele, wiele innych rozmaitych przeszkód. Tak jak pierwsza seria współtworzona przez Rosińskiego na samym starcie rozkręcała się dość ostrożnie, tak tutaj artysta w pełni puścił wodze fantazji, kreując bogaty, intrygujący świat ekologicznej postapokalipsy. Kolejne części cyklu obfitowały w dalsze niespodzianki. Dobra passa tej świetnie poprowadzonej opowieści dobiegła końca dokładnie w chwili, gdy Rosińskiego u boku scenarzysty André-Paula Duchâteau zastąpił inny Polak, Zbigniew Kasprzak. Do Hansa wkradło się przekombinowanie, a rysunki straciły swojego ducha. Co ciekawe, przez długi czas w Polsce można było przeczytać jedynie pierwszych sześć albumów (tych „dobrych”), publikowanych w czasopiśmie „Komiks-Fantastyka” (a potem w wywodzącym się z niego „Komiksie”).
Za niesłychanie ważny w twórczości
Rosińskiego należy uznać rok 1987. Wtedy wspólnie z Van Hammem stworzył on inną
powieść graficzną – zebranego potem w trzech tomach Szninkla. Tę wielokrotnie nagradzaną historię o poświęceniu i
dobroci wprost naszpikowano zarówno wyraźną symboliką chrześcijańską, jak i
odwołaniami literackimi (Tolkien) oraz filmowymi (czarny monolit widoczny na
ilustracji poniżej). Całość składa się na rzecz mądrą, wizualnie olśniewającą
dzięki kolorystycznemu minimalizmowi, ale i z pewnością niełatwą w odbiorze.
Każdy czytelnik inaczej zinterpretuje też zakończenie. Tak czy inaczej Szninkiel należy do grona wybitnych
dzieł europejskiego komiksu i dlatego też polecam ten komiks jak najgoręcej! Radzę
jednak sięgnąć po wersję czarno-białą, ponieważ kolor odbiera temu albumowi
jego unikalny charakter.
Potem przyszła kolej na fantastykę w
prostszej postaci, osadzoną w świecie znanym z celtyckich wierzeń. Napisana
przez Jeana Dufaux Skarga Utraconych Ziem
bazowała na spójnym pomyśle, wciągała fabułą i stawiała ciekawe pytanie o
to, „czy zło mieszka w sercu miłości, czy też miłość w sercu zła”. Cztery
odsłony przygód młodej Sioban, uwikłanej w konflikt jasnych i ciemnych mocy,
zawierają w sobie idealną dozę mroku, humoru oraz tajemnicy. Historia wcale nie
zakrawa przy tym na oczywistą, śmierć spotyka bohaterów często, a szczęśliwe
zakończenie jawi się jako niepewne. Prawdziwa szkoda, że (pomimo końca
współpracy dwóch panów) Dufaux postanowił cofnąć się w czasie i przedstawić
czterotomowy prequel. Pod względem szaty graficznej i scenariusza wygląda on
zupełnie inaczej aniżeli oryginał, przez co mnie niezbyt przypadł do gustu.
Niebawem w naszym kraju ukaże się ostatni spośród wzmiankowanych czterech tomów.
W Westernie z 2001 roku Rosiński po raz pierwszy pochwalił się swoim
talentem malarskim, co przyniosło publikacji znaczny rozgłos. Ta opowieść o
jednorękim antybohaterze, utrzymana w barwach sepii, żółcieni i szarości oraz
zrywająca z mitami Dzikiego Zachodu stanowi trzeci owoc współpracy duetu
Rosiński – Van Hamme.
Nieco gorzej przyjęto Zemstę Hrabiego Skarbka, powstałą w
kooperacji z przyszłym scenarzystą Thorgala,
Yvesem Sente’em. Do XIX-wiecznego Paryża powraca incognito polski arystokrata, Mieszko Skarbek, a niebawem w jego
otoczeniu zdarza się coraz więcej niewyjaśnionych zgonów. We wspomnianym
komiksie ciekawi zwłaszcza przemieszanie planów czasowych oraz obecność
Fryderyka Chopina jako jednego z bohaterów drugoplanowych. Główną inspiracją
dla tej zagadkowej opowieści był – jak łatwo się domyślić – Hrabia Monte Christo.
W twórczości artysty mieszkającego w
Szwajcarii tak banalny temat jak miłość staje się jedynie punktem wyjścia
niesamowitej podróży. Już sama zdolność wykrzesania nowej jakości z tak przewałkowanego
motywu robi wrażenie. Niespożyta wyobraźnia rysownika oraz niezaprzeczalny
artyzm jego dzieł (zwłaszcza tych najnowszych) czynią z niego personę wciąż
liczącą się w środowisku komiksiarzy. Ktokolwiek sądził, że po tylu latach
Rosiński przestanie się starać, sromotnie się pomylił – właśnie teraz tak mocno
jak nigdy widać talent tego twórcy objawiający się w malowanych kadrach,
charakterystycznie realistycznych i impresjonistycznych zarazem. W mojej opinii
wszelkie nagrody dla Polaka są jak najbardziej zasłużone. Grzegorza Rosińskiego
po prostu trzeba znać – bynajmniej nie tylko dlatego, że to nasz rodak.