Kultura w dymkach

Komiks francuski – wytrawny jak wino, nowatorski jak moda

Jak w świecie fartuchów i przypraw ceni się kuchnię francuską, a w świecie wybiegów i projektantów – francuską modę, tak w świecie desek kreślarskich i dialogowych dymków niepoślednią rolę odgrywa francuski komiks. Nie wyróżnia się ani specyficznym stylem, ani podejmowaną tematyką, a jednak jest rozpoznawalny i ceniony w każdym zakątku globu. Nie mogliśmy zatem nie wspomnieć o nim w naszym cyklu.
Tradycyjnie warto zacząć od krótkiego rysu historycznego. Komiks frankofoński, tworzony dla czytelników francuskich i belgijskich, jest nietypowym zjawiskiem na rynku komercyjnym i artystycznym. Rozmywa się w nim bowiem pojęcie tożsamości narodowej, a najważniejszym jego wyróżnikiem gatunkowym jest język francuski, używany przecież nie tylko we Francji, lecz także w sporej części Belgii i Szwajcarii. Twórcy tradycji komiksów frankofońskich mogą zatem wywodzić się z różnych krajów (nawet z polskiego podwórka, o czym świadczy kariera Grzegorza Rosińskiego), choć w przewadze są nazwiska z Francji i Belgii.

Już w wieku XIX popularnością cieszyły się tak zwane cartoons – krótkie, przeważnie jednostronicowe, humorystyczne prace, w których dymki były rzadkością, a objaśniające podpisy i dialogi znajdowały się pod rysunkami. Wkrótce komiksem zainteresowali się artyści, dzięki czemu zaczął on zajmować stałe miejsce w gazetach i magazynach, a w latach 20. XX wieku, wraz z początkiem kariery Alaina Saint-Ogana, we francuskojęzycznym świecie powstał zawód profesjonalnego komiksiarza. Saint-Ogan jako jeden z pierwszych w Europie w pełni wykorzystywał techniki sformalizowane w Stanach Zjednoczonych (m.in. tak ważne dla komiksu dymki dialogowe). Ogólnie rzecz biorąc, wpływy komiksu amerykańskiego na rynek frankofoński są bardzo znaczące. Pierwszym krokiem w stronę nowoczesności było powstanie Journal de Mickey – ta ośmiostronicowa cotygodniówka odniosła ogromny sukces i skłoniła innych wydawców do publikacji czasopism z podobnymi seriami zza oceanu. Dobrą passę przerwały II wojna światowa oraz okupacja niemiecka – niemożliwe stało się wówczas importowanie komiksów amerykańskich, choć popyt na nie wcale nie zmalał (a może nawet, zgodnie z przekorną ludzką naturą, wzrósł jeszcze bardziej). Francuscy autorzy nie mieli więc wyjścia i musieli kontynuować przygody ulubionych superbohaterów na własną rękę. Wyszło to na dobre wszystkim, gdyż czytelnicze apetyty zostały zaspokojone, a twórcy komiksów z kraju winem płynącego poznali bliżej różne techniki kultywowanej przez siebie sztuki, co przydało się po wprowadzeniu kolejnych cenzuralnych obostrzeń, kiedy to proces dopuszczenia do publikacji mogły przejść z pozytywnym skutkiem tylko rodzime, oryginalne historie. Gdy zaś po wojnie do władzy doszła Francuska Partia Komunistyczna, stało się oczywiste, że komiksy amerykańskie, mydlące oczy młodzieży błędną ideologią, nigdy nie odzyskają swojego uprzywilejowanego miejsca na rynku zachodnioeuropejskim.

Taka nienaturalna izolacja od zewnętrznych wpływów pozwoliła sztuce komiksu francuskiego rozwinąć się w kierunku szczególnym tylko dla niej. W latach 50. powstawały magazyny stawiające na nowoczesność, oryginalność i eksperyment, co zainteresowało czytelników z innych krajów, już wtedy importujących francuskie dzieła. Później zaczęły się pojawiać komiksy dla dorosłych, bardzo chętnie czytane, szczególnie gdy w ósmej dekadzie XX wieku, w ramach odświeżania gatunku, zmieniono nieco założenia wydawnicze. Narodziła się tak zwana powieść graficzna, w dużej mierze przypominająca dzisiejsze publikacje, która wyróżnia się dużą dozą literackości i artyzmu – zarówno w warstwie narracyjnej, jak i graficznej. A że artystyczne treści wymagają artystycznej oprawy, to komiksy francuskie są wydawane głównie w stylu albumowym: w formie książkowej, w rozmiarze A4, twardej okładce i z kolorową zawartością.

Co jeszcze ważne dla tej dziedziny, we Francji, i to nie tylko w kręgach krytyki komiksowej, nikt nie waha się przed nazwaniem komiksu dziesiątą muzą. Jest to po prostu szanowana gałąź kultury, brana przez wszystkich na poważnie. Trzeba przecież zaznaczyć, że nawet we francuskim odpowiedniku słowa „komiks”, czyli bande dessinée (dosłownie „narysowane paski”), nie ma jakichkolwiek waloryzujących podtekstów – w przeciwieństwie do amerykańskich comics oraz funnies, które ewidentnie implikują elementy humorystyczne, komiczne.

Zdaję sobie sprawę, że wciąż mówię o komiksie francusko-belgijskim na sucho, bez podawania nazwisk autorów czy tytułów najważniejszych dzieł. Trudno jednak wybierać z tak bogatej puli, pełnej zróżnicowanych, lecz równie ważnych przykładów. Niech zatem w Waszej pamięci pozostaną związane z bandes dessinées takie już nieobce, a bardzo lubiane i popularne (także wśród komiksowych laików) serie, jak Przygody Tintina, Asterix, Smerfy oraz Lucky Luke. Resztę francuskiego panteonu natomiast postaramy się z Antonim sukcesywnie prezentować w ramach Kultury w dymkach. Zaczniemy już za kilka dni – od Grzegorza Rosińskiego.

Żyje życiem fabularnym prosto z kart literatury i komiksu, prosto z ekranu kina i telewizji. Przeżywa przygody z psią towarzyszką, rozkoszuje się dziełami wegetariańskiej sztuki kulinarnej, podnieca osiągnięciami nauki, inspiruje popkulturą. Kolekcjonuje odłamki i bibeloty rzeczywistości. Udziela się recenzencko na instagramowym koncie @w_porzadku_rzeczy.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %